Szukając spokoju, kiedy noc trwa wiecznie: Opowieść o matce, która nie umiała odpuścić

Zegar w kuchni wybił drugą w nocy, a ja wciąż siedziałam przy stole, wpatrzona w drzwi wejściowe. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Paweł znowu nie wrócił na czas. Ostatnio coraz częściej zostawiał mnie samą z moimi myślami, a ja nie potrafiłam już odróżnić troski od zazdrości.

— Mamo, nie czekaj na mnie, jestem dorosły — powtarzał mi ostatnio. Ale jak miałam nie czekać? Był moim jedynym dzieckiem, całym światem po tym, jak jego ojciec odszedł do innej kobiety. Zostałam sama w naszym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie, z kredytem i wspomnieniami po rozbitej rodzinie. Paweł był wtedy jeszcze w liceum. Przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by nigdy nie zabrakło mu miłości ani wsparcia.

Teraz miał już dwadzieścia siedem lat i coraz częściej znikał na całe noce. Wiedziałam, że to przez tę dziewczynę — Martę. Nie znałam jej dobrze, ale wystarczyło mi kilka spotkań, by poczuć do niej niechęć. Była pewna siebie, głośna, miała tatuaże na rękach i śmiała się zbyt głośno. Nie tak wyobrażałam sobie przyszłą synową.

Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. Spojrzałam na wyświetlacz — Paweł.

— Mamo, nie czekaj na mnie. Zostanę u Marty — powiedział szybko, jakby bał się mojej reakcji.

— Znowu? — nie potrafiłam ukryć rozczarowania.

— Mamo, proszę cię… — westchnął ciężko. — Porozmawiamy jutro.

Rozłączył się, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Poczułam się zdradzona. Przecież to ja go wychowałam, ja byłam przy nim zawsze. A teraz jakaś obca dziewczyna zabierała mi syna kawałek po kawałku.

Następnego dnia w pracy byłam rozkojarzona. Moja koleżanka z biura, Grażyna, zauważyła to od razu.

— Coś się stało? — zapytała podczas przerwy na kawę.

— Paweł… On coraz rzadziej bywa w domu. Mam wrażenie, że go tracę — przyznałam cicho.

Grażyna pokiwała głową ze zrozumieniem.

— Dzieci dorastają, Aniu. Musisz mu pozwolić żyć własnym życiem.

Ale jak miałam pozwolić? Przecież widziałam, jak Marta go zmienia. Paweł przestał ze mną rozmawiać o swoich problemach, zamykał się w sobie. Nawet nasze niedzielne obiady przestały być tradycją.

W sobotę postanowiłam działać. Zadzwoniłam do Pawła.

— Synku, może wpadniesz na obiad? Zrobię twoje ulubione pierogi z mięsem.

— Mamo… Marta zaprosiła mnie do swoich rodziców. Chciała, żebym ich poznał.

Poczułam ukłucie zazdrości.

— To może przyjdźcie razem do mnie? Chciałabym lepiej ją poznać.

— Zobaczymy — odpowiedział wymijająco i rozłączył się.

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra, Elżbieta.

— Anka, musisz odpuścić. Paweł cię kocha, ale jeśli będziesz go dusić swoją troską, to cię od siebie odsunie.

— Łatwo ci mówić — odburknęłam. — Twoja córka mieszka za granicą i nawet nie dzwoni.

— Właśnie dlatego wiem, jak to boli — odpowiedziała cicho.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Paweł wracał późno lub wcale, a kiedy już się pojawiał, zamykał się w swoim pokoju albo wychodził na balkon z telefonem przy uchu. Czułam się coraz bardziej samotna i niepotrzebna.

W końcu pewnego wieczoru nie wytrzymałam.

— Paweł! Możemy porozmawiać? — zapytałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

— O czym?

— O nas. O tym, co się z nami dzieje. Czuję, że oddalasz się ode mnie przez tę dziewczynę.

Paweł westchnął i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

— Mamo… Marta jest dla mnie ważna. Chcę z nią być. Ale ty ciągle ją krytykujesz, nawet jej dobrze nie znasz!

— Boję się o ciebie! Ona jest inna… Nie wiem, czy cię nie skrzywdzi!

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.

— A może boisz się zostać sama?

Zamilkłam. Trafił w sedno. Bałam się samotności bardziej niż czegokolwiek innego.

— Mamo… Ja cię kocham. Ale musisz pozwolić mi dorosnąć. Jeśli będziesz próbowała decydować za mnie… odejdę na dobre.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwszy dzień Pawła w przedszkolu, jego matury, nasze wspólne wakacje nad morzem… Czy naprawdę byłam gotowa go stracić?

Następnego dnia postanowiłam zrobić coś szalonego — zadzwoniłam do Marty i zaprosiłam ją na kawę.

Była zaskoczona moim telefonem, ale zgodziła się przyjść po pracy. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni i przez chwilę milczałyśmy niezręcznie.

— Pani Anno… — zaczęła Marta niepewnie.

— Proszę mówić mi po imieniu — przerwałam jej szybko.

Uśmiechnęła się lekko i wtedy zobaczyłam w niej coś więcej niż tylko buntowniczą dziewczynę z tatuażami. Była szczera i otwarta.

— Kocham Pawła — powiedziała nagle. — Wiem, że pani się o niego martwi. Ale ja też chcę dla niego dobrze.

Poczułam łzy pod powiekami.

— Chcę tylko jego szczęścia… Ale boję się zostać sama — przyznałam szeptem.

Marta ujęła moją dłoń.

— Nie chcemy pani zabrać Pawła. Chcemy być rodziną.

Wtedy po raz pierwszy poczułam ulgę. Może naprawdę byłam niesprawiedliwa wobec Marty? Może to ja musiałam nauczyć się odpuszczać?

Kilka tygodni później Paweł poprosił mnie o błogosławieństwo przed ślubem z Martą. Byli szczęśliwi razem — widziałam to w ich oczach. A ja? Ja nauczyłam się żyć z własną samotnością i powoli zaczynałam dostrzegać w niej coś więcej niż tylko pustkę.

Czasem noc nadal trwa wiecznie i trudno znaleźć spokój… Ale czy matka kiedykolwiek przestaje martwić się o swoje dziecko? Czy potrafimy nauczyć się kochać tak, by pozwolić odejść?