Szczęście w przypadkowych okolicznościach: Historia Magdy z warszawskiego blokowiska

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ja, Magda Nowicka, stałam pośrodku kuchni, ściskając w dłoni telefon, który przed chwilą niemal wypadł mi z rąk. – Magda, błagam, zamknij drzwi na wszystkie zamki i nie otwieraj nikomu! Dzwoń na policję! – krzyczał przez szparę w drzwiach zdyszany, blady mężczyzna, którego znałam ledwie z widzenia. To miał być zwykły wieczór. Zupa pomidorowa pyrkała na gazie, a ja czekałam na serwisanta, który miał naprawić moją przeklętą pralkę. Zamiast tego, wpadłam w sam środek czegoś, co przypominało scenariusz taniego thrillera.

– Czego pan ode mnie chce? – krzyknęłam, cofając się pod ścianę. – Idź pan rozliczać się ze swoim szefem!

– Proszę, zaufaj mi! – jego głos był już cichszy, bardziej błagalny niż groźny. – Oni tu zaraz będą!

Nie zdążyłam zapytać, kim są „oni”, bo na klatce rozległ się rumor. Krzyki, tłuczone szkło, przekleństwa. – Magda, uciekaj! – wrzasnął serwisant, a ja, jak zahipnotyzowana, przekręciłam oba zamki i wsunęłam klucz od środka. Drżącymi palcami wybrałam 112.

– Proszę się nie rozłączać, patrol już jedzie – powtarzała spokojnym głosem dyspozytorka, podczas gdy za drzwiami ktoś walił pięścią.

– Ślicznotko, otwieraj, nie rób sobie kłopotu – usłyszałam ochrypły głos. – Nie chcemy ci zrobić krzywdy…

Zamarłam. W głowie miałam tylko jedno: nie dać się zwieść. – Wynoście się! Policję już wezwałam! – krzyknęłam, a potem natychmiast pożałowałam odwagi.

– No to sobie głupio zrobiłaś, laleczko – syknął ten sam głos. – Spadamy, chłopaki. Ale wrócimy, jasne?

Odgłosy oddalały się, aż w końcu zapanowała cisza. Siedziałam na podłodze, skulona, z telefonem przy piersi. Po chwili znów pukanie – tym razem: – Policja! Proszę otworzyć!

Kiedy funkcjonariusze weszli do środka, zalałam się łzami. – Proszę powiedzieć, kim był ten mężczyzna? – zapytał jeden z nich. – I jak się tu znalazł?

– To serwisant z firmy AGD, przyszedł do pralki… – tłumaczyłam, plącząc się w zeznaniach. – Przyszedł już drugi raz, bo poprzednia naprawa nie pomogła…

– Jak się nazywa?

– Michał… Michał Kaczmarek. Dostałam jego numer z serwisu. Przyszedł w uniformie, miał identyfikator…

Policjanci wymienili spojrzenia. – A wcześniej kontaktował się z panią prywatnie?

– Nie… To znaczy… Zostawił mi numer, żebym dzwoniła bezpośrednio, bo przez serwis długo się czeka…

– I pani zadzwoniła?

– Tak. Pralka znowu przeciekała, a ja…

Przerwał mi dźwięk telefonu. To była mama. – Magda, co się dzieje? Sąsiadka dzwoniła, że u ciebie policja! – wrzeszczała do słuchawki.

– Mamo, nie teraz! – syknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– Zawsze musisz coś wywinąć! Gdybyś słuchała ojca i kupiła porządną pralkę, nie byłoby problemu! – dodała jeszcze, zanim rozłączyłam się bez słowa.

Policjanci zadawali kolejne pytania, a ja coraz bardziej czułam się jak podejrzana, nie ofiara. – Czy ten Michał mógł mieć klucz do mieszkania? – zapytał jeden z nich.

– Nie! Nigdy mu nie dawałam…

– A czy coś zginęło?

Rozejrzałam się po kuchni. Wszystko było na swoim miejscu. Tylko na stole leżała karteczka z numerem Michała. – Nie wiem… Chyba nie…

Po godzinie zostałam sama. W mieszkaniu pachniało pomidorową, ale nie miałam siły jeść. Zadzwoniłam do siostry, Marty.

– Magda, co ty znowu narozrabiałaś? Mama już dzwoniła do mnie trzy razy!

– Nic nie narozrabiałam! Ktoś próbował się włamać!

– Może to przez tych twoich „fachowców”? Zawsze musisz ufać obcym…

– Marta, błagam cię…

– Sama jesteś sobie winna. Gdybyś miała męża, nie musiałabyś sama załatwiać takich rzeczy…

Rozłączyłam się, zanim zaczęła wyliczać moje życiowe porażki. Zawsze byłam tą „nieogarniętą” w rodzinie. Młodsza siostra – idealna żona i matka dwójki dzieci – nigdy nie przepuściła okazji, żeby mi to wypomnieć.

Następnego dnia zadzwonił serwis. – Pani Magdo, nasz pracownik Michał Kaczmarek nie zgłaszał żadnej dodatkowej wizyty u pani. Zresztą… od tygodnia jest na zwolnieniu lekarskim.

Zamarłam. – Ale on był u mnie wczoraj! Miał identyfikator!

– To niemożliwe… Może ktoś się podszył?

Wtedy zrozumiałam, że w moim mieszkaniu był ktoś obcy. Ktoś, kto znał moje imię, adres i miał dostęp do informacji z serwisu.

Wieczorem znów zadzwoniła mama. – Magda, ojciec mówił, żebyś natychmiast zmieniła zamki! I nie wpuszczaj nikogo obcego!

– Mamo, ja już wiem…

– Po co ci była ta nowa pralka? Stara jeszcze by pochodziła…

– Mamo!

– A może to przez tego twojego byłego? Może on się mści?

– Przestań! – wybuchłam. – To nie Bartek!

Bartek był moim byłym narzeczonym. Rozstaliśmy się pół roku temu, bo nie chciał dzieci i miał dość mojej rodziny. Od tamtej pory rodzice uważali, że wszystko złe w moim życiu to jego wina.

Przez kolejne dni żyłam w strachu. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła. W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem.

– Magda, może powinnaś wziąć kilka dni wolnego?

– Nie mogę… Muszę zarabiać…

– Ale wyglądasz jak cień człowieka.

W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam na komisariat. Opowiedziałam wszystko jeszcze raz. Policjantka spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Proszę pani, to wygląda na próbę włamania metodą „na serwisanta”. Miała pani szczęście, że nie otworzyła drzwi tym drugim mężczyznom.

– Ale Michał… On mnie ostrzegł…

– Może miał wyrzuty sumienia? Albo został zmuszony do współpracy…

Wróciłam do domu z poczuciem ulgi i… pustki. Przez kilka dni nikt się nie pojawił. Ale telefon milczał. Nawet mama przestała dzwonić.

W sobotę wieczorem ktoś zapukał do drzwi. Zamarłam. Spojrzałam przez wizjer – to był Michał. Blady, z podkrążonymi oczami.

– Magda… Przepraszam. Musiałem… Oni grozili mojej rodzinie…

– Co ty zrobiłeś?!

– Nic ci nie ukradłem! Przysięgam! Ale oni wiedzieli, że mam dostęp do danych klientów…

– Dlaczego mnie ostrzegłeś?

– Bo jesteś jedyną osobą, która potraktowała mnie jak człowieka…

Zadzwoniłam po policję. Michał został zatrzymany, ale dzięki moim zeznaniom dostał szansę na współpracę ze śledczymi. Okazało się, że grupa przestępcza wykorzystywała dane z serwisów AGD do okradania mieszkań samotnych kobiet.

Po wszystkim rodzina przestała mnie krytykować. Mama przyjechała z rosołem i przeprosinami. Siostra wysłała SMS-a: „Przepraszam, że byłam taka surowa”.

Ale ja już byłam kimś innym. Zrozumiałam, że szczęście to nie przypadek – to umiejętność podejmowania decyzji w najgorszych momentach i wiara w siebie, nawet gdy wszyscy wokół mają cię za naiwną.

Czasem myślę: czy gdybym nie zaufała własnej intuicji i nie zamknęła drzwi na czas, moje życie wyglądałoby dziś zupełnie inaczej? A wy – czy potrafilibyście zaufać obcemu w takiej sytuacji? Czy szczęście to tylko przypadek, czy coś więcej?