Sprzątaczka, cygańska błyskotka i tajemnica, która zmieniła wszystko

W sercu wojewódzkiego miasta, zwykle tętniącego życiem, panowała tego dnia upiorna, niemal mistyczna cisza. Ani wiatr nie szeleścił liśćmi, ani ptaki nie świergotały na gałęziach – jakby samo miasto wstrzymało oddech. Tylko moje samotne kroki przerywały tę duszącą ciszę, odbijając się echem od pustych kamienic. Byłam zmęczona po nocnej zmianie w szpitalu, gdzie sprzątałam korytarze i sale operacyjne. Marzyłam tylko o tym, by wrócić do domu i przytulić mojego synka, Kubusia.

Nagle zza rogu wyłoniła się postać – stara Cyganka z chustą na głowie i oczami jak dwa węgielki. Zatrzymała mnie gestem dłoni, a ja poczułam dziwny dreszcz na plecach.

– Pani, pani! – zawołała chrapliwym głosem. – Mam coś dla ciebie. Szczęście przyniesie, zobaczysz!

Nie wiem, co mnie podkusiło. Może zmęczenie, może desperacja, a może po prostu ta cisza, która sprawiała, że wszystko wydawało się snem. Wyciągnęła do mnie rękę z małą błyskotką – medalionem z dziwnym symbolem. Był ciężki i zimny w dotyku.

– Ile? – zapytałam niepewnie.

– Dla ciebie tylko dwadzieścia złotych. Ale pamiętaj: nie otwieraj go przed zachodem słońca.

Zapłaciłam i schowałam medalion do kieszeni. Gdy odchodziłam, Cyganka patrzyła za mną z czymś na kształt litości w oczach.

W domu czekał na mnie Kubuś – blady, z podkrążonymi oczami. Ostatnio często chorował, lekarze rozkładali ręce. „To tylko przeziębienie”, powtarzali, ale ja czułam, że to coś więcej. Moja matka, Zofia, mieszkała z nami od śmierci mojego ojca. Była surowa i zamknięta w sobie, ale kochała Kubusia nad życie.

– Znowu późno wróciłaś – rzuciła chłodno, gdy weszłam do kuchni.

– Pracuję, żebyśmy mieli za co żyć – odpowiedziałam zmęczonym głosem.

Nie chciałam się kłócić. Usiadłam przy stole i wyciągnęłam medalion z kieszeni. Przez chwilę obracałam go w palcach, zastanawiając się nad słowami Cyganki.

– Co to jest? – zapytała matka podejrzliwie.

– Kupiłam od Cyganki na ulicy. Powiedziała, że przynosi szczęście.

Zofia spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Ty zawsze byłaś naiwna, Alina. Lepiej to wyrzuć.

Ale ja nie mogłam się powstrzymać. Gdy słońce zaczęło zachodzić za horyzontem, poczułam nieodpartą potrzebę otwarcia medalionu. Kubuś spał już w swoim pokoju. Matka oglądała telewizję. Usiadłam na łóżku i delikatnie przekręciłam wieczko.

W środku znajdował się maleńki klucz i karteczka z jednym słowem: „Piwnica”.

Serce zaczęło mi bić szybciej. Nasza kamienica miała starą piwnicę, której zawsze się bałam – była ciemna, wilgotna i pełna pajęczyn. Ale coś kazało mi zejść tam tej nocy.

Zeszłam po skrzypiących schodach, trzymając klucz w dłoni. Drzwi do jednej z komórek były zamknięte na stary zamek. Klucz pasował idealnie. W środku znalazłam stary kuferek obity skórą. Otworzyłam go drżącymi rękami.

W środku leżały listy – dziesiątki listów adresowanych do mojej matki od nieznanego mężczyzny o imieniu Wiktor. Były pełne miłości i rozpaczy. Jeden z nich miał datę sprzed trzydziestu lat i podpis: „Twój Wiktor, zawsze będę czekał”.

Zamarłam. Przecież mój ojciec miał na imię Jan! Co to za Wiktor? Dlaczego matka ukrywała te listy?

Wróciłam do mieszkania z kuferkiem pod pachą. Matka spojrzała na mnie jak na ducha.

– Skąd to masz? – wysyczała przez zaciśnięte zęby.

– Z piwnicy. Klucz był w medalionie od Cyganki. Kim jest Wiktor?

Zofia pobladła jeszcze bardziej niż zwykle. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.

– To nie twoja sprawa – powiedziała cicho.

– Jestem twoją córką! Mam prawo wiedzieć!

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam łzy w jej oczach.

– Wiktor był moją pierwszą miłością… Zanim poznałam twojego ojca. Zmusili mnie do ślubu z Janem, bo Wiktor był Romem…

Poczułam, jak świat wiruje wokół mnie. Moja matka kochała innego mężczyznę przez całe życie? Czy to możliwe, że…

– Czy ja… czy ja jestem jego córką?

Matka spuściła wzrok.

– Nie wiem… Nigdy nie miałam pewności…

Usiadłam ciężko na krześle. Wszystko zaczęło układać się w całość: jej chłód wobec mnie, jej nadopiekuńczość wobec Kubusia…

Nagle usłyszałyśmy płacz dziecka. Pobiegłyśmy do pokoju Kubusia – leżał na łóżku blady jak ściana, ale trzymał w ręku medalion i szeptał coś pod nosem w obcym języku.

– Kubuś! – krzyknęłam przerażona.

Matka uklękła przy nim i zaczęła modlić się po romsku – pierwszy raz słyszałam ją mówiącą w tym języku.

Po chwili Kubuś otworzył oczy i uśmiechnął się lekko.

– Babciu… śnił mi się pan z czarnymi włosami… powiedział, że już nie muszę się bać…

Matka rozpłakała się na dobre.

Tej nocy nie spałyśmy już ani minuty. Siedziałyśmy razem przy stole, trzymając się za ręce i czytając stare listy Wiktora. Zrozumiałam wtedy więcej o sobie i o niej niż przez całe życie.

Dziś patrzę na medalion leżący na parapecie i zastanawiam się: czy to był przypadek? Czy może przeznaczenie upomniało się o naszą rodzinę właśnie teraz? Czy można naprawić błędy przeszłości i zacząć wszystko od nowa? Może każdy z nas nosi w sobie tajemnicę, która czeka tylko na odpowiedni moment, by wyjść na światło dzienne…