Przeciwko Wszystkiemu: Historia Samotnej Matki z Warszawy
– Magda, nie możesz tak żyć! – głos mojej matki odbijał się echem po kuchni, kiedy po raz kolejny wróciłam późno z pracy. Stała przy zlewie, ścierając ręce w fartuch. – To nie jest życie dla ciebie ani dla Kacpra!
Zacisnęłam dłonie na uchwycie torby z zakupami. W środku czułam wściekłość i bezsilność. – Mamo, nie mam wyboru. Muszę pracować. Kto nam pomoże? Ty? Ojciec Kacpra?
– Nie musisz być taka dumna! – syknęła. – Mogłabyś wrócić do domu, do Radomia. Tu tylko się męczysz.
Spojrzałam na nią z bólem. W jej oczach widziałam troskę, ale też rozczarowanie. Wiedziałam, że nigdy nie zaakceptowała mojego wyboru – samotnego macierzyństwa w Warszawie, bez wsparcia rodziny, bez stabilizacji.
Kacper spał już w swoim pokoju. Często łapałam się na tym, że patrzę na niego przez uchylone drzwi i zastanawiam się, czy dam radę zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje. Miał wtedy sześć lat i był całym moim światem. Jego ojciec, Tomek, zniknął zanim Kacper skończył rok. Zostawił mnie z kredytem na kawalerkę i stertą niespełnionych obietnic.
Każdy dzień był walką. Pracowałam jako kasjerka w Biedronce na Grochowie, dorabiałam sprzątaniem klatek schodowych i wieczorami pisałam ogłoszenia na OLX, szukając lepiej płatnej pracy. Często wracałam do domu tak zmęczona, że zasypiałam przy stole nad rachunkami.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę sąsiadek na klatce:
– Widzisz tę Magdę? Sama z dzieckiem, a jeszcze udaje panią bizneswoman…
– No właśnie! Zamiast znaleźć sobie jakiegoś porządnego faceta, to tylko narzeka i biega po nocach.
Zacisnęłam zęby. Bolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Warszawa była pełna ludzi, a ja czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Najgorsze przyszło zimą. Kacper zachorował na zapalenie płuc. Spędziłyśmy tydzień w szpitalu na Szaserów. Siedziałam przy jego łóżku nocami, modląc się o cud i zastanawiając się, jak zapłacę za leki i czynsz. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o poddaniu się. Może mama miała rację? Może powinnam wrócić do Radomia?
Ale kiedy Kacper otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie słabo, poczułam coś, czego nie potrafię opisać – gniew na cały świat i determinację, by nigdy więcej nie być ofiarą.
Po powrocie do domu zaczęłam szukać innych możliwości. Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie o kursie dla kobiet chcących założyć własną działalność gospodarczą. Zgłosiłam się bez większych nadziei. Na pierwszym spotkaniu siedziałam wśród innych kobiet – każda z inną historią, ale wszystkie z tym samym strachem w oczach.
Prowadząca kurs, pani Iwona, spojrzała na mnie uważnie:
– Magda, co chciałabyś robić?
Zawahałam się.
– Zawsze lubiłam piec ciasta…
– To świetnie! Może własna cukiernia?
Zaśmiałam się gorzko.
– Nie mam pieniędzy na lokal ani sprzęt.
– Zacznij od domu. Spróbuj sprzedawać przez internet.
Tak zaczęła się moja droga. Po nocach piekłam serniki i szarlotki według przepisów babci Heli. Robiłam zdjęcia telefonem i wrzucałam je na Facebooka oraz lokalne grupy na Mokotowie i Pradze. Pierwsze zamówienia przyszły od znajomych z pracy. Potem ktoś polecił mnie dalej.
Były dni, kiedy płakałam ze zmęczenia nad miską ciasta. Kacper pomagał mi lepić pierogi na święta i pakować paczki dla klientów. Czasem nie starczało nam na nowe buty czy kino, ale zawsze mieliśmy świeże bułki na śniadanie i ciepło w domu.
Największy kryzys przyszedł wiosną 2020 roku – pandemia zamknęła sklepy i szkoły. Straciłam pracę w Biedronce. Przez chwilę myślałam, że to koniec wszystkiego. Ale wtedy zamówień na ciasta zaczęło przybywać – ludzie zamawiali słodkości do domów, żeby poprawić sobie humor w trudnych czasach.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani z lokalnej telewizji:
– Pani Magdo, słyszeliśmy o pani domowej cukierni! Czy zgodzi się pani udzielić wywiadu?
Serce mi waliło jak młotem.
– Ja? Ale… ja nie jestem nikim ważnym…
– Dla wielu kobiet jest pani inspiracją.
Wywiad obejrzało tysiące osób. Po nim przyszły kolejne zamówienia i propozycje współpracy z kawiarniami. Zaczęłam prowadzić warsztaty online dla innych samotnych matek – pokazywałam im, jak zacząć od zera.
Mama zadzwoniła po emisji reportażu:
– Magda… jesteś dzielna. Przepraszam, że nie wierzyłam.
Łzy popłynęły mi po policzkach.
– Mamo… ja też często nie wierzyłam w siebie.
Dziś prowadzę własną cukiernię na Grochowie – „Słodkie Chwile Magdy”. Zatrudniam trzy kobiety – każda z nich to samotna matka jak ja. Kacper ma już czternaście lat i pomaga mi w prowadzeniu social mediów firmy. Czasem patrzę na niego i myślę: „Może nie miał wszystkiego… ale miał matkę, która nigdy się nie poddała.”
Często pytają mnie: „Jak to zrobiłaś?”
Odpowiadam: „Nie miałam wyjścia.”
Czy naprawdę trzeba upaść na samo dno, żeby odkryć swoją siłę? A może wystarczy uwierzyć w siebie wcześniej? Co wy o tym myślicie?