Prezent, który rozdarł rodzinę: Moje życie między dwoma światami
Już od progu czułam, że ten dzień będzie inny. W powietrzu wisiała napięta cisza, a zapach świeżo malowanych ścian nowego mieszkania mieszał się z aromatem kawy i perfum mojej przyszłej teściowej. – No, Martyna, zobacz, jak tu pięknie! – zawołała pani Grażyna, matka Michała, mojego narzeczonego, rozkładając szeroko ramiona w salonie. – W centrum miasta! Marzenie każdej dziewczyny!
Uśmiechnęłam się grzecznie, choć w środku miałam ochotę wybiec na klatkę schodową i zaczerpnąć powietrza. Michał był zachwycony – jego oczy błyszczały dumą. – Mamo, tato, naprawdę… nie wiem, jak wam dziękować! – ściskał ich raz po raz, a ja stałam z boku, czując się jak statystka w czyimś filmie.
Mieszkanie było prezentem ślubnym od rodziców Michała. Kupili je bez konsultacji ze mną, bez pytania o moje marzenia czy potrzeby. Dla nich liczył się prestiż: centrum Warszawy, nowoczesny apartamentowiec, ochrona na dole i widok na Pałac Kultury. Dla mnie – park, cisza, miejsce na rowery i bliskość szkoły dla przyszłych dzieci. Ale kto by mnie pytał? Przecież jestem tylko narzeczoną ich syna.
– Martyna, nie cieszysz się? – zapytała Grażyna z lekkim wyrzutem. – Przecież to takie szczęście!
– Oczywiście… bardzo dziękuję – wydukałam, czując jak policzki mi płoną. Michał nawet nie zauważył mojego zmieszania.
Wieczorem, gdy zostaliśmy sami, próbowałam poruszyć temat. – Michał… czy nie uważasz, że powinniśmy razem decydować o takich rzeczach? Przecież to nasze życie…
– Kochanie, przecież to tylko początek! Rodzice chcieli dobrze. Zobaczysz, będzie nam tu świetnie! – objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Poczułam się jak dziecko uspokajane przez dorosłego.
Kilka dni później odbyło się pierwsze spotkanie obu rodzin. Moja mama, pani Irena, przyszła z nowym partnerem – moim ojczymem Andrzejem. Tata nie żyje od lat. Przy stole atmosfera była gęsta od uprzejmości.
– No to ustalone! – powiedział pan Marek, ojciec Michała, stukając kieliszkiem o stół. – My daliśmy młodym mieszkanie, więc wesele po waszej stronie.
Moja mama spojrzała na mnie z ukosa. Wiedziałam, że nie znosi takich układów. – Oczywiście – odpowiedziała chłodno. – Ale my też mamy niespodziankę dla Martyny.
Następnego dnia mama zadzwoniła do mnie z wiadomością: – Martynko, kupiliśmy ci mieszkanie na Bielanach. Z ogródkiem i miejscem na rowery. Takim, o jakim zawsze mówiłaś. To twój prezent ślubny.
Zaniemówiłam. Z jednej strony poczułam ulgę i wdzięczność, z drugiej… strach przed tym, co będzie dalej.
Kiedy powiedziałam o tym Michałowi, jego mina zrzedła.
– Po co? Przecież mamy już mieszkanie!
– Ale to nie jest moje miejsce…
– Martyna! Moi rodzice się postarali! Teraz twoi chcą pokazać, że są lepsi?
– Nie chodzi o rywalizację…
– A właśnie że chodzi! – przerwał mi ostro.
Od tego dnia zaczęły się kłótnie. Michał coraz częściej wracał późno z pracy, unikał rozmów o przyszłości. Jego matka dzwoniła do mnie codziennie: – Martyna, nie możesz tak stawiać sprawy! Michał jest jedynakiem! Musisz być wdzięczna!
Czułam się osaczona. Moja mama próbowała mnie wspierać:
– Córeczko, nie pozwól sobą rządzić. Masz prawo do własnych marzeń.
W końcu zaprosiłam wszystkich na obiad do mojego nowego mieszkania na Bielanach. Chciałam pokazać im miejsce, które naprawdę pokochałam.
– To jakiś żart? – syknęła Grażyna na progu. – Ty tu chcesz mieszkać? Na takim zadupiu?
– Mamo! – upomniał ją Michał.
– Przynajmniej tu jest cicho i zielono – odpowiedziałam spokojnie.
Przy stole atmosfera była lodowata.
– Martyna zawsze była uparta – powiedziała Grażyna do mojego ojczyma.
– A Michał zawsze chciał mieć wszystko podane na tacy – odpowiedział Andrzej.
Wybuchła awantura. Słowa padały ostre jak noże:
– Twoja córka jest niewdzięczna!
– A twój syn zapatrzony w siebie!
W końcu nie wytrzymałam:
– Dość! To nasze życie! Jeśli nie potraficie tego uszanować…
Michał wstał od stołu i wyszedł trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu z mamą i Andrzejem.
– Martynko… czasem trzeba wybrać siebie – powiedziała mama cicho.
Przez kolejne tygodnie Michał próbował wrócić. Najpierw z pretensjami:
– Zrobiłaś mi wstyd przed rodzicami!
Potem z prośbami:
– Martyna… wróćmy do siebie…
Ale ja już wiedziałam: nie chcę życia pod dyktando cudzych ambicji.
Ślubu nie było. Rodziny zerwały kontakt na kilka miesięcy. Ja zaczęłam nowe życie na Bielanach: sama sadziłam kwiaty w ogródku, sama urządzałam wnętrze według własnego gustu. Czasem bolało – szczególnie wieczorami, gdy cisza była aż za głośna.
Ale pewnego dnia usiadłam na tarasie z kubkiem herbaty i pomyślałam: lepiej być samej w miejscu, które kocham, niż z kimś w złotej klatce.
Czy żałuję? Czasem tak… Ale czy warto poświęcać siebie dla cudzego spokoju? Czy Wy też mieliście kiedyś wybór między własnym szczęściem a oczekiwaniami innych?