Poród, którego nikt się nie spodziewał: Moja walka o życie i rodzinę
– Mamo, nie teraz! – krzyknęłam przez zaciśnięte zęby, gdy kolejny skurcz przeszył moje ciało. Stałam w kuchni, trzymając się blatu, a moja mama, pani Zofia, patrzyła na mnie z niepokojem. – Ewa, przecież to jeszcze nie czas! Masz dopiero ósmy miesiąc! – powtarzała, jakby jej słowa mogły zatrzymać to, co już się zaczęło.
Mój mąż, Tomek, był w pracy. Oczywiście, jak zwykle nie odbierał telefonu. W głowie miałam mętlik: czy to naprawdę już? Przecież lekarz mówił, że wszystko jest w porządku. Ale coś było nie tak. Skurcze były coraz silniejsze, a ja czułam, jakby moje ciało przestało być moje.
Mama próbowała mnie uspokoić, ale jej głos drżał. – Może to fałszywy alarm? – pytała, ale widziałam w jej oczach strach. W końcu zadzwoniła po karetkę. Pamiętam tylko urywki: sygnał karetki, zimne dłonie ratownika na moim czole, światła szpitala.
W szpitalu wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Lekarze biegali wokół mnie, pielęgniarki zadawały pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. – Proszę się nie martwić, pani Ewo – mówiła młoda lekarka. – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
Ale ja widziałam w jej oczach niepewność. Coś było nie tak z moją córką. Słyszałam szepty: „tętno spada”, „przygotować salę operacyjną”.
– Gdzie jest Tomek? – pytałam rozpaczliwie. Mama ściskała moją dłoń, ale czułam się zupełnie sama.
Nagle wszystko przyspieszyło. Zabrali mnie na cesarkę. Pamiętam maskę na twarzy i głos anestezjologa: – Proszę oddychać głęboko.
Obudziłam się w pustej sali. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Potem zobaczyłam Tomka – siedział przy łóżku, blady jak ściana.
– Ewa… – zaczął cicho. – Nasza córeczka żyje. Ale…
To „ale” rozdarło mi serce. Okazało się, że mała Ola urodziła się z poważną wadą serca. Lekarze walczyli o jej życie przez kilka godzin. Tomek płakał pierwszy raz odkąd go znam.
Przez kolejne dni żyliśmy w zawieszeniu między nadzieją a rozpaczą. Mama obwiniała mnie: – Gdybyś więcej odpoczywała… Gdybyś słuchała lekarza…
Tomek zamknął się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać, całe dnie spędzał przy inkubatorze Oli lub poza szpitalem. Czułam się winna wszystkiemu: wcześniejszemu porodowi, chorobie córki, rozpadaniu się naszej rodziny.
Pewnej nocy usłyszałam rozmowę Tomka z moją mamą na korytarzu:
– To wszystko przez nią! Miała tyle ostrzeżeń!
– Tomek, ona też cierpi…
– Nie rozumiesz? Straciliśmy normalne życie!
Te słowa bolały bardziej niż ból po operacji.
Ola walczyła dzielnie. Każdy dzień był cudem i torturą jednocześnie. Lekarze mówili raz jedno, raz drugie. Raz nadzieja, raz rozpacz.
W końcu przyszedł dzień wypisu ze szpitala. Ola była słaba, wymagała stałej opieki i leków. Nasze mieszkanie zamieniło się w szpital polowy. Mama próbowała pomagać, ale coraz częściej wybuchały między nami kłótnie.
– Musisz być silna dla Oli! – powtarzała mi codziennie.
– A kto będzie silny dla mnie? – pytałam w myślach.
Tomek coraz częściej znikał z domu. Zaczęłam podejrzewać, że ma kogoś innego. Pewnego wieczoru wrócił pijany i wykrzyczał mi w twarz:
– Gdyby nie ty i twoje ambicje, Ola byłaby zdrowa!
Nie miałam już siły walczyć ani z nim, ani z mamą, ani z własnym poczuciem winy.
Któregoś dnia Ola dostała ataku duszności. Znowu szpital, znowu strach o jej życie. Siedziałam przy jej łóżeczku i modliłam się o cud.
Wtedy przyszła do mnie pielęgniarka – pani Basia, starsza kobieta o dobrym sercu:
– Pani Ewo… Czasem życie daje nam więcej niż możemy unieść. Ale to nie znaczy, że jesteśmy winni wszystkiemu złemu.
Te słowa były jak balsam na moje rany.
Po kilku tygodniach Ola wróciła do domu. Była coraz silniejsza. Ja też zaczęłam odzyskiwać siły – dla niej.
Tomek odszedł kilka miesięcy później. Mama została ze mną i Olą. Nasza relacja nigdy nie wróciła do dawnej bliskości, ale nauczyłyśmy się żyć obok siebie.
Dziś Ola ma trzy lata i jest najdzielniejszą dziewczynką na świecie. Każdego dnia patrzę na nią i myślę: ile jeszcze wytrzymam? Czy kiedykolwiek przestanę się obwiniać?
A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć sobie to, na co nie mieliście wpływu?