Ostatnia chwila – historia Marcina z Bytomia

Stałem przy oknie swojego mieszkania w Bytomiu i patrzyłem, jak po porannej ulicy pędzą uczniowie. Niektórzy w szarych kurtkach puchowych, inni w jeansach i z gołymi kostkami, choć za oknem było minus dwadzieścia. Wiatr wciskał zimno w szyby, ale dzieci wydawały się nieczułe na chłód. Wykrzywiłem się – niemal z zazdrością. Pociągnąłem łyk kawy, która już dawno przestała być gorąca, a jej smak przypominał raczej popiół niż coś, co mogłoby mnie obudzić.

– Marcin, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiał naczyń w zlewie? – głos mojej matki rozległ się z kuchni, choć wiedziałem, że już dawno nie mieszka ze mną. To tylko echo dawnych dni, które wciąż dźwięczało mi w głowie. Przez lata nie potrafiłem się od tego uwolnić.

Mój telefon zawibrował na stole. Wiadomość od siostry: „Tata znowu pytał, czy przyjedziesz na święta. Co mam mu powiedzieć?”

Nie odpisałem od razu. Zamiast tego patrzyłem na swoje odbicie w szybie – twarz zmęczona, oczy podkrążone. Miałem trzydzieści osiem lat i czułem się, jakbym przeżył dwa razy więcej. Praca w magazynie na nocnej zmianie wyssała ze mnie resztki energii. Odkąd rozstałem się z Agnieszką, wszystko straciło sens. Nawet te święta, które kiedyś były dla mnie najważniejsze.

Pamiętam, jak kiedyś śmialiśmy się z siostrą przy stole, a mama piekła sernik, którego zapach roznosił się po całym mieszkaniu. Teraz mama mieszka z nowym partnerem w Katowicach, tata został sam w starym domu na Rozbarku, a ja… Ja utknąłem w tej klatce schodowej z widokiem na szarą ulicę.

Telefon zadzwonił ponownie. Tym razem to był tata.

– Marcin? Synu? – jego głos był cichy, jakby bał się, że go odrzucę.

– Cześć, tato – odpowiedziałem po chwili milczenia.

– Przyjedziesz na święta? – zapytał bez zbędnych słów.

– Nie wiem jeszcze… Mam dużo pracy – skłamałem. W rzeczywistości miałem wolne przez całe święta, ale nie miałem siły znów udawać przed rodziną, że wszystko jest w porządku.

– Wiesz… Mama zawsze mówiła, że rodzina jest najważniejsza – powiedział cicho.

Zacisnąłem pięści. To zdanie słyszałem tysiące razy. Ale co zrobić, kiedy rodzina to tylko wspomnienie? Kiedy każdy dzień przypomina o tym, co straciłem?

Po rozmowie długo siedziałem w ciszy. Wspomnienia wracały falami – kłótnie z Agnieszką o pieniądze, o to, że nie potrafię się zaangażować; wieczne pretensje matki o moje wybory; milczenie ojca po tym, jak rzuciłem studia i poszedłem do pracy na kopalni. Wszystko to składało się na moją codzienność.

Wieczorem zadzwoniła siostra.

– Marcin, musisz przyjechać. Tata jest coraz słabszy. Ostatnio prawie nie wychodzi z łóżka – powiedziała drżącym głosem.

– A co ja mogę zrobić? – zapytałem z rezygnacją.

– Po prostu bądź. On cię potrzebuje. Ja też… – jej głos złamał się na końcu.

Obiecałem, że się zastanowię. Ale całą noc przewracałem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy jeszcze potrafię być częścią tej rodziny?

Następnego dnia poszedłem do pracy bardziej zmęczony niż zwykle. Na hali było zimno jak w lodówce. Koledzy rozmawiali o planach na święta – jeden jechał do Zakopanego z żoną i dziećmi, drugi miał odwiedzić teściów pod Krakowem. Ja milczałem.

– Marcin, a ty co? Znowu sam? – zapytał Andrzej z uśmiechem.

Wzruszyłem ramionami.

– Może pojadę do ojca… Jeszcze nie wiem.

– Nie czekaj za długo – powiedział poważnie. – Mój stary umarł nagle dwa lata temu. Do dziś żałuję, że nie zdążyłem się z nim pogodzić.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż chciałem przyznać. Cały dzień myślałem o ojcu leżącym samotnie w starym domu i o sobie – zamkniętym w czterech ścianach własnych lęków i żalu.

Wieczorem spakowałem torbę i pojechałem na Rozbark. Dom wyglądał tak samo jak zawsze – obdrapana brama, stare drzewa pokryte szronem. Ojciec leżał w łóżku pod grubą kołdrą.

– Przyszedłeś jednak… – uśmiechnął się słabo.

Usiadłem obok niego i przez chwilę milczeliśmy.

– Synu… Przepraszam za wszystko – powiedział nagle. – Za to, że byłem dla ciebie surowy. Za to, że nie umiałem cię zrozumieć.

Poczułem łzy pod powiekami.

– Ja też przepraszam, tato. Za to, że uciekłem od was wszystkich… Że nie potrafiłem być lepszym synem.

Objął mnie słabą ręką i przez chwilę poczułem się znów jak dziecko.

Te święta były inne niż wszystkie poprzednie. Siedzieliśmy razem przy stole – ja, tata i siostra. Bez mamy, bez Agnieszki, ale z nadzieją, że jeszcze wszystko można naprawić.

Czasem myślę: ile razy można zaczynać od nowa? Czy naprawdę wystarczy jedna ostatnia chwila odwagi, żeby zmienić całe życie? Może właśnie na tym polega dorosłość – żeby nie bać się wrócić tam, gdzie kiedyś zostawiło się swoje serce.