Ojciec, który zniknął – historia o winie, przebaczeniu i sile rodziny

Zacznę od końca, bo właśnie wtedy poczułem, jak bardzo życie potrafi być przewrotne. Stałem na klatce schodowej starej kamienicy na Pradze, z kluczami w ręku, a serce waliło mi jak młot. Za drzwiami czekała mama – ta sama, która przez lata powtarzała mi: „Nie ufaj nikomu, nawet własnemu ojcu”. Miałem trzydzieści dwa lata i wracałem do niej po raz pierwszy od dekady.

Wszystko zaczęło się tamtego zimowego wieczoru, kiedy miałem siedem lat. Ojciec wrócił do domu późno, śmierdział wódką i papierosami. Mama krzyczała, a ja siedziałem skulony za drzwiami kuchni. „Znowu przegrałeś wszystko?!” – wrzeszczała. Ojciec rzucił kurtkę na podłogę i tylko burknął: „Daj mi spokój, Bożena”.

Pamiętam, jak w tamtą noc nie spałem. Słyszałem ich kłótnie przez cienką ścianę. Rano ojca już nie było. Mama powiedziała tylko: „Wyjechał do pracy za granicę”. Przez lata powtarzała tę wersję wszystkim – sąsiadom, babci, nawet mnie. Ale ja wiedziałem, że to nieprawda. Widziałem łzy w jej oczach i słyszałem ciche rozmowy przez telefon.

Dorastałem bez ojca. W podstawówce dzieci pytały: „A gdzie twój tata?”. Kłamałem, że pracuje w Niemczech. W rzeczywistości mama ledwo wiązała koniec z końcem – pracowała w sklepie spożywczym na dwie zmiany, a ja po szkole biegałem do babci na obiad. Czasem wieczorem słyszałem jej cichy płacz w łazience.

Gdy miałem piętnaście lat, mama zaczęła spotykać się z kimś nowym – panem Zbyszkiem z sąsiedztwa. Nie mogłem go znieść. Był głośny, pachniał tanimi perfumami i zawsze próbował mnie zagadywać o piłkę nożną, choć wiedział, że nie znoszę sportu. Pewnego dnia usłyszałem ich rozmowę:

– Bożena, on nigdy cię nie docenił! – mówił Zbyszek.
– Przestań! To nie twoja sprawa! – syknęła mama.
– A twoja? Ile jeszcze będziesz czekać? On nie wróci!

Wtedy pierwszy raz zobaczyłem mamę taką wściekłą. Wybiegła z kuchni i trzasnęła drzwiami mojego pokoju.

– Michał, nie słuchaj go – powiedziała cicho. – Twój ojciec… on był dobrym człowiekiem. Po prostu się pogubił.

Nie wierzyłem jej. Przez lata miałem żal do ojca i do niej – za to, że nie powiedziała mi prawdy.

Po maturze wyjechałem do Krakowa na studia. Tam poznałem Magdę – dziewczynę z zupełnie innego świata. Jej rodzice byli lekarzami, mieszkali w willi pod miastem. Gdy pierwszy raz zaprosiła mnie do siebie na święta, poczułem się jak intruz. Przy stole jej ojciec zapytał:

– A twój tata czym się zajmuje?

Zacisnąłem pięści pod stołem.

– Pracuje za granicą – skłamałem odruchowo.

Magda spojrzała na mnie dziwnie, ale nic nie powiedziała.

Po studiach wróciłem do Warszawy. Mama była już wtedy chora – rak płuc zabierał ją kawałek po kawałku. Opiekowałem się nią sam, bo Zbyszek odszedł po kolejnej kłótni. Wtedy zaczęły przychodzić listy – bez adresu nadawcy, tylko z podpisem „Tata”.

Pierwszy list był krótki:

„Michałku,
Wiem, że zawiodłem ciebie i mamę. Chciałbym ci wszystko wyjaśnić, ale nie wiem, czy potrafię. Jeśli kiedyś będziesz chciał mnie znaleźć, szukaj mnie w Gdańsku.
Tata”

Przez kilka miesięcy nie powiedziałem mamie o tych listach. Bałem się jej reakcji. Ale kiedy znalazła jeden z nich przypadkiem pod moją poduszką, wybuchła płaczem.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?!
– Bałem się…
– On nie ma prawa się odzywać! Po tym wszystkim…

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem ją taką słabą. Usiadła na łóżku i zaczęła opowiadać:

– Twój ojciec miał długi… hazard… grozili nam ludzie… Musiał odejść, żeby nas chronić.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez tyle lat żyliśmy w kłamstwie.

Po śmierci mamy zostałem sam w pustym mieszkaniu. Magda odeszła ode mnie kilka miesięcy wcześniej – nie mogła znieść mojej zamkniętości i wiecznych tajemnic.

Zebrałem się w sobie i pojechałem do Gdańska. Szukałem ojca przez kilka tygodni – pytałem w schroniskach dla bezdomnych, chodziłem po barach portowych. W końcu znalazłem go na dworcu PKP – siedział na ławce z plastikową torbą pełną starych ubrań.

– Michał? – zapytał cicho.
– Tak…
– Przepraszam…

Nie wiedziałem, co zrobić. Chciałem go uderzyć i przytulić jednocześnie.

– Dlaczego?
– Bałem się o was… Zawiodłem…
– Mogłeś wrócić!
– Nie umiałem…

Siedzieliśmy razem przez godzinę w milczeniu. Potem odszedł bez słowa.

Dziś jestem dorosłym facetem z bagażem większym niż większość moich rówieśników. Często zastanawiam się, czy można wybaczyć rodzicom ich błędy? Czy to my jesteśmy odpowiedzialni za naprawianie rodzinnych ran?

A może czasami trzeba po prostu pozwolić przeszłości odejść?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy warto szukać prawdy za wszelką cenę?