Niechciana córka – historia, której nikt nie chciał słyszeć

Wszystko zaczęło się od krzyku. Był środek nocy, a ja, mając trzynaście lat, siedziałam skulona pod drzwiami łazienki, słuchając jak matka wrzeszczy na ojca. „To przez nią! Znowu przez nią!” – jej głos był ostry jak nóż. Ojciec milczał, jak zawsze. Wtedy zrozumiałam, że jestem problemem, którego nikt nie chce rozwiązać.

Mam na imię Jagoda. Urodziłam się w małym miasteczku pod Radomiem. Moja matka, Halina, była nauczycielką matematyki, a ojciec, Zbigniew, pracował w PKP. Miałam starszego brata, Bartka – oczko w głowie mamy i dumę ojca. Ja byłam pomyłką. „Miała być Jagódka synkiem!” – powtarzała matka przy każdej rodzinnej awanturze.

Pamiętam jedno Boże Narodzenie. Miałam wtedy siedem lat. Dostałam plastikową lalkę z bazaru, podczas gdy Bartek rozpakowywał nowiutki rower. „Nie marudź, dziewczynki nie potrzebują takich rzeczy” – rzuciła matka, gdy próbowałam ukryć łzy. Ojciec nawet nie spojrzał w moją stronę.

Z czasem nauczyłam się być niewidzialna. W szkole byłam cicha, zawsze z boku. Nauczyciele chwalili Bartka za osiągnięcia sportowe, a mnie pytali tylko: „To twoja mama jest Halina?”. W domu sprzątałam, gotowałam, pomagałam matce w ogrodzie. Bartek miał swoje życie – treningi, dziewczyny, imprezy. Ja miałam obowiązki.

Najgorsze były niedziele. Rodzinny obiad zamieniał się w przesłuchanie:
– Jagoda, czemu znowu dostałaś czwórkę z matematyki? – matka wbijała we mnie wzrok.
– Przepraszam…
– Przepraszam to możesz mówić do księdza na spowiedzi! – syknęła.
Bartek śmiał się pod nosem.

Ojciec? Siedział z gazetą, udając, że nie słyszy. Czasem tylko rzucał: „Dajcie już spokój tej małej”. Ale to niczego nie zmieniało.

Kiedy miałam szesnaście lat, Bartek wyjechał na studia do Warszawy. W domu zrobiło się jeszcze ciszej. Matka zaczęła pić wino wieczorami i coraz częściej wyżywała się na mnie:
– Gdybyś była chłopcem, wszystko byłoby inaczej!
– Przepraszam…
– Przestań przepraszać! Jesteś taka słaba!

Zaczęłam uciekać do biblioteki. Tam mogłam być kim chciałam – bohaterką książek, kimś ważnym choćby na chwilę. Poznałam wtedy Olę – bibliotekarkę po czterdziestce, która jako jedyna pytała mnie: „Jak się czujesz?”. Raz zaprosiła mnie na herbatę do siebie:
– Jagoda, ty jesteś mądra dziewczyna. Nie daj sobie wmówić, że jesteś nikim.
Te słowa trzymały mnie przy życiu przez kolejne lata.

W klasie maturalnej matka zaczęła chorować na depresję. Ojciec coraz częściej nocował u kolegi z pracy – przynajmniej tak mówił. Ja zostałam sama z jej humorami i pretensjami:
– Zrób mi herbatę! Gdzie są moje tabletki?!
– Zaraz przyniosę…
– Wszystko robisz źle! Nawet tego nie potrafisz!

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły i zobaczyłam ją leżącą na podłodze w kuchni. Pusta butelka po winie i rozrzucone tabletki. Zadzwoniłam po pogotowie drżącymi rękami. Lekarz spojrzał na mnie z litością:
– To nie twoja wina, dziecko.
Ale ja wiedziałam swoje.

Po tym wszystkim matka była jeszcze bardziej zgorzkniała. Ojciec wrócił do domu tylko na chwilę – zabrał kilka rzeczy i wyszedł bez słowa. Bartek dzwonił rzadko:
– Jagoda, musisz być silna. Mama zawsze była trudna.
– Łatwo ci mówić…
– Nie przesadzaj.
Rozłączył się.

Zdałam maturę i dostałam się na filologię polską w Lublinie. Matka nie chciała o tym słyszeć:
– Zostawisz mnie samą?! Po tym wszystkim?!
– Mamo, ja muszę…
– Jesteś taka sama jak twój ojciec! Egoistka!

Spakowałam walizkę w nocy. Ola podwiozła mnie na dworzec:
– Pamiętaj, Jagoda: masz prawo być szczęśliwa.
Pociąg odjechał o świcie. Patrzyłam przez okno na pola i lasy, czując ulgę i strach jednocześnie.

Na studiach było ciężko. Nie miałam pieniędzy – stypendium ledwo starczało na jedzenie i akademik. Pracowałam wieczorami w barze mlecznym przy dworcu PKS. Często wracałam do pokoju po północy i płakałam w poduszkę ze zmęczenia.

Matka dzwoniła codziennie:
– Kiedy wrócisz? Tu wszystko się wali!
– Nie mogę teraz rozmawiać…
– Zawsze jesteś zajęta! Po co ci te studia?!
W końcu przestałam odbierać.

Bartek przyjechał do Lublina raz – przypadkiem spotkaliśmy się na deptaku:
– Jagoda! Co ty taka chuda?
– Pracuję dużo…
– Mama mówiła, że ci odbiło.
– Mama mówi różne rzeczy.
Patrzył na mnie jak na obcą osobę.

Po trzech latach studiów dostałam pracę w wydawnictwie. Wynajęłam kawalerkę na Czechowie – pierwszy raz miałam własny pokój z zamkiem w drzwiach. Czułam się wolna i przerażona zarazem.

Matka zachorowała poważnie dopiero wtedy – rak trzustki. Bartek zadzwonił:
– Musisz wrócić do domu.
– Dlaczego ja?
– Bo ja mam rodzinę! Dzieci! Ty jesteś sama!
Wróciłam.

W domu wszystko było jak dawniej – zimno, cicho, pełno pretensji:
– Jagoda… czemu tak późno?
– Miałam pociąg dopiero o szóstej…
Matka patrzyła na mnie z wyrzutem:
– Zawsze byłaś problemem.

Opiekowałam się nią przez trzy miesiące. Bartek przyjechał dwa razy – raz z żoną i dziećmi, drugi raz sam:
– Dzięki za wszystko, Jagoda.
Nie odpowiedziałam.

Matka zmarła w listopadzie. Na pogrzebie stałam obok Bartka i jego rodziny jak piąte koło u wozu. Po wszystkim brat podszedł do mnie:
– Co teraz zrobisz?
– Wrócę do Lublina.
– Może powinnaś zostać? Dom trzeba sprzedać…
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
– Sprzedaj sam. Ja już tu nie wrócę.

Wróciłam do siebie i długo nie mogłam spać po nocach. Wydawało mi się, że słyszę głos matki: „Jesteś nikim”. Ale potem przypomniałam sobie Olę i jej słowa: „Masz prawo być szczęśliwa”.

Dziś mam trzydzieści dwa lata i własne życie – nieidealne, ale moje. Czasem patrzę w lustro i widzę tamtą dziewczynkę spod Radomia – przestraszoną i samotną. Ale już wiem: nie jestem winna temu, że ktoś nie potrafił kochać.

Czy można wybaczyć rodzinie wszystko? Czy lepiej odejść i zacząć od nowa? Ciekawa jestem Waszych historii.