Nie zawiedź mnie – opowieść o buncie, tajemnicy i cenie wolności
Wszystko zaczęło się w ten jeden, przeklęty wieczór, kiedy ojciec wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Siedziałam przy kuchennym stole, odrabiając lekcje, a mama krzątała się przy zlewie, udając, że nie słyszy jego ciężkich kroków. Drzwi trzasnęły tak mocno, że aż podskoczyłam.
– Znowu światło się pali w całym domu! – wrzasnął ojciec, rzucając torbę na podłogę. – Kto za to będzie płacił? Ty, Anka? – spojrzał na mamę z pogardą.
Mama zbladła. – Przepraszam, już gaszę…
– A ty, Martyna? – zwrócił się do mnie. – Zamiast siedzieć nad książkami, mogłabyś pomóc matce. Co ci po tych twoich piątkach? Życie cię nauczy pokory.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Miałam wtedy szesnaście lat i już wiedziałam, że nie jestem jego ulubienicą. Właściwie nigdy nie byłam. W domu panowała cisza przerywana tylko jego krzykami albo stukotem talerzy. Mama była jak cień – zawsze gotowa do przeprosin, zawsze gotowa zniknąć.
Tego wieczoru jednak coś we mnie pękło.
– Pomagam mamie codziennie po szkole – powiedziałam cicho. – I uczę się, żeby kiedyś stąd wyjechać.
Ojciec spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył obcego człowieka.
– Wyjechać? A kto ci pozwoli? Ja cię tu trzymam do osiemnastki, a potem do roboty. Studia? Zapomnij! – splunął pod nogi.
Mama próbowała mnie obronić:
– Andrzej, Martyna jest zdolna. Może dostanie stypendium…
– Zamknij się! – huknął. – Ty już swoje mądrości pokazałaś. I co z tego masz?
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam łzy w oczach mamy. Wyszłam z kuchni i zamknęłam się w swoim pokoju. Słyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę. Ojciec wykrzykiwał coś o niewdzięczności, mama płakała cicho. Tamtej nocy postanowiłam: nie pozwolę im zniszczyć moich marzeń.
Następne miesiące były jak życie na bombie. Uczyłam się po nocach, żeby nie słyszeć awantur. W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku. Tylko moja przyjaciółka Ola wiedziała prawdę.
– Martyna, czemu nie powiesz komuś? – pytała szeptem na przerwach.
– Boję się. On potrafi być okrutny…
Ola ścisnęła moją dłoń. – Kiedyś stąd uciekniesz. Obiecaj mi to.
Obiecałam.
W końcu nadszedł dzień matury. Zdałam najlepiej w klasie. Dostałam się na psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim – moje marzenie od dziecka. Kiedy przyszło oficjalne pismo z uczelni, serce waliło mi jak młotem.
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Mamo… Tato… Dostałam się na studia w Krakowie.
Ojciec nawet nie spojrzał znad telewizora.
– Nie pojedziesz nigdzie. Nie mam zamiaru utrzymywać cię do trzydziestki.
Mama ścisnęła dłonie na fartuchu.
– Andrzej…
– Koniec dyskusji! – wrzasnął i wyszedł trzaskając drzwiami.
Zostałyśmy same w kuchni. Mama usiadła naprzeciwko mnie i długo milczała.
– Martyna… Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła drżącym głosem. – Twój ojciec… On nie jest twoim biologicznym ojcem.
Zamarłam.
– Co?
– Poznałam go już po tym, jak zaszłam w ciążę z kimś innym… Byłam młoda i głupia. Rodzice wyrzucili mnie z domu, a Andrzej zgodził się mnie poślubić pod warunkiem, że nigdy nie powiem ci prawdy.
Poczułam się jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
– Dlatego mnie nienawidzi? Dlatego zawsze byłam dla niego obca?
Mama rozpłakała się na dobre.
– Przepraszam cię… Chciałam ci oszczędzić bólu…
Wyszłam z domu tej nocy. Przeszłam pół miasta do mieszkania Oli i tam przespałam się na kanapie. Rano wróciłam tylko po rzeczy i powiedziałam mamie:
– Wyjeżdżam do Krakowa. Nie zatrzymasz mnie.
Mama podała mi kopertę z kilkoma stówkami.
– Oszczędzałam dla ciebie… Przepraszam za wszystko. Tylko nie zawiedź mnie, Martynko…
W Krakowie życie było inne niż sobie wyobrażałam. Akademik był szary i zimny, a ja musiałam pracować na pół etatu w barze mlecznym przy Rynku Głównym, żeby mieć na jedzenie i książki. Często zasypiałam nad notatkami ze zmęczenia.
Moja współlokatorka, Patrycja, była moim przeciwieństwem: pewna siebie, przebojowa, wiecznie otoczona ludźmi.
– Czemu jesteś taka zamknięta? – pytała pewnego wieczoru.
– Boję się zaufać ludziom – odpowiedziałam szczerze.
Patrycja tylko się uśmiechnęła:
– Tu każdy coś ukrywa. Ale jeśli chcesz przetrwać w tym mieście, musisz nauczyć się walczyć o swoje.
Z czasem zaczęłyśmy się zaprzyjaźniać. Patrycja ciągnęła mnie na imprezy studenckie, żebym choć trochę poczuła smak wolności. Ale ja ciągle myślałam o mamie i o tym, co zostawiłam za sobą.
Pewnego dnia zadzwoniła Ola:
– Martyna… Twój ojczym trafił do szpitala po zawale.
Poczułam mieszankę ulgi i winy. Nie chciałam go widzieć, ale wiedziałam, że muszę wrócić choćby na chwilę.
W domu panowała cisza jak przed burzą. Mama była wychudzona i blada.
– Martynko… On pytał o ciebie…
Poszłam do szpitala. Ojczym leżał pod kroplówką, wyglądał na starszego o dziesięć lat.
– Przyszłaś… – wyszeptał słabo.
Nie wiedziałam co powiedzieć.
– Przepraszam… Może nie byłem dobrym ojcem… Ale twoja matka… Ona cię kocha nad życie…
Patrzyliśmy na siebie przez długą chwilę. Nie potrafiłam mu wybaczyć wszystkiego od razu, ale poczułam ulgę, że przynajmniej próbował przeprosić.
Po powrocie do Krakowa rzuciłam się w wir nauki i pracy. Z czasem zaczęły pojawiać się sukcesy: stypendium rektora, pierwsze publikacje naukowe. Mama dzwoniła co tydzień:
– Jestem z ciebie dumna…
Ale ja ciągle czułam pustkę tam, gdzie powinna być rodzina.
Dopiero kiedy poznałam Michała – kolegę ze studiów o ciepłym uśmiechu i oczach pełnych troski – zaczęłam wierzyć, że mogę być szczęśliwa mimo przeszłości. Michał był cierpliwy i nigdy nie naciskał na zwierzenia.
Pewnego wieczoru powiedział:
– Każdy niesie swój bagaż. Ale to ty decydujesz, czy pozwolisz mu cię przygnieść.
Przytuliłam go mocno i pierwszy raz od lat poczułam spokój.
Dziś jestem psycholożką dziecięcą w Krakowie i pomagam takim dzieciom jak ja kiedyś – zagubionym, przestraszonym, głodnym miłości i akceptacji. Mama mieszka sama po śmierci Andrzeja; odwiedzam ją regularnie i powoli uczymy się być rodziną na nowo.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdybym wiedziała wszystko wcześniej, miałabym odwagę walczyć o siebie? Czy można naprawdę wybaczyć tym, którzy nas skrzywdzili? A może najważniejsze to nie zawieść samej siebie?