Nie wracaj, synu… – Historia o tym, jak łatwo zgubić siebie w pogoni za cudzym szczęściem
— Nie wracaj, synu. Lepiej już nie wracaj…
Te słowa mojej matki rozdarły mi serce bardziej niż cokolwiek, co usłyszałem w życiu. Stałem na progu starego domu w podlaskiej wsi, z walizką w ręku, przemoczony po podróży z Warszawy. Wokół pachniało mokrą ziemią i dymem z komina. Matka patrzyła na mnie spod zmęczonych powiek, a jej dłonie drżały, choć starała się to ukryć.
— Mamo, przecież nie mam gdzie iść… — wyszeptałem, czując jak gardło ściska mi żal i wstyd.
— A czy ja mam siłę zaczynać wszystko od nowa? — odpowiedziała cicho. — Ty zawsze wracasz, kiedy ci źle. Ale kiedy nam było źle, nie było cię przy nas.
W kuchni siedział ojciec. Udawał, że czyta gazetę, ale widziałem, jak jego palce ściskają papier tak mocno, że aż bieleją mu knykcie. W domu panowała cisza tak gęsta, że słyszałem tykanie starego zegara nad drzwiami.
Usiadłem przy stole. Matka nalała mi herbaty do wyszczerbionego kubka z napisem „Najlepszy Syn”. Ironia losu. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
— Co się stało? — zapytała w końcu matka. — Przecież miałeś wszystko. Pracę, mieszkanie…
— Straciłem pracę — powiedziałem, spuszczając wzrok. — I Magda… Magda mnie zostawiła.
Ojciec prychnął pod nosem.
— A czego się spodziewałeś? — rzucił z goryczą. — Zawsze wszystko ci się należało. Myślałeś, że świat będzie cię głaskał po głowie?
— Tato…
— Nie przerywaj mi! — huknął. — Kiedy twój brat miał problemy, to ty byłeś za granicą. Kiedy matka była chora, nie miałeś czasu przyjechać nawet na święta. A teraz co? My mamy cię ratować?
Matka spojrzała na mnie z bólem.
— Synku… Ja cię kocham. Ale nie umiem już być twoją podporą. Za dużo razy musiałam być silna za ciebie.
Wstałem od stołu i wyszedłem na ganek. Deszcz bębnił o blaszany dach. Pamiętam, jak kiedyś biegaliśmy z bratem po tej samej kałuży, śmiejąc się do rozpuku. Teraz on mieszka w Białymstoku, ma żonę i dwójkę dzieci. Ze mną nie rozmawia od lat.
Nagle drzwi trzasnęły za mną. To matka wyszła na deszcz bez płaszcza.
— Michał! — zawołała drżącym głosem. — Nie chcę cię wyrzucać… Ale nie mogę już żyć twoim życiem!
Zacisnąłem pięści.
— To co mam zrobić? Gdzie mam pójść? — krzyknąłem rozpaczliwie.
— Może czas dorosnąć! — odpowiedziała ostro. — Może czas przestać uciekać!
Wróciłem do środka. Ojciec stał przy oknie i patrzył w dal.
— Zawsze byłeś inny niż twój brat — powiedział cicho. — On nigdy nie prosił o pomoc. Ty zawsze liczyłeś na to, że ktoś cię uratuje.
— Bo ja nie umiem być taki jak on! — wybuchłem. — Nigdy nie byłem wystarczająco dobry dla was!
Matka weszła do kuchni, ocierając łzy rękawem swetra.
— Michał… Myśmy cię kochali tak samo jak jego. Ale ty zawsze chciałeś więcej niż mogliśmy dać.
Usiadłem na ławie i schowałem twarz w dłoniach.
— Przepraszam…
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem matka usiadła obok mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
— Synku… Ja też przepraszam. Może za dużo od ciebie oczekiwaliśmy. Może powinniśmy byli pozwolić ci upaść wcześniej…
Ojciec chrząknął.
— Nie ma sensu rozdrapywać starych ran — powiedział twardo. — Jesteś dorosły. Musisz sobie radzić sam.
Noc spędziłem w swoim dawnym pokoju. Na półce stały stare podręczniki i puchary z zawodów sportowych sprzed lat. Na ścianie wisiał plakat zespołu Kult, który kiedyś był moim całym światem.
Nie mogłem zasnąć. Słyszałem przez cienką ścianę rozmowę rodziców:
— On sobie nie poradzi…
— Musi się nauczyć…
— A jeśli coś sobie zrobi?
— Nie możemy go trzymać pod kloszem całe życie!
Rano matka podała mi śniadanie bez słowa. Ojciec wyszedł do obory karmić krowy.
Zadzwoniłem do brata:
— Cześć, Paweł…
— Czego chcesz?
— Potrzebuję pomocy…
— Michał, ile razy mam ci powtarzać? Każdy ma swoje życie! Nie mogę ciągle łatać twoich dziur!
— Ale ja naprawdę nie mam już nikogo…
— Masz siebie! I rodziców! Ale ile można?!
Rozłączył się pierwszy.
Wyszedłem na pole, patrząc na szare niebo i mokre pola ciągnące się aż po horyzont. Poczułem się tak samotny jak nigdy dotąd.
Wieczorem matka usiadła obok mnie na ławce przed domem.
— Michał… Ja wiem, że ci ciężko. Ale musisz znaleźć swoją drogę sam. My już nie mamy siły walczyć za ciebie.
Spojrzałem jej w oczy pełne łez.
— Mamo… Boję się…
Przytuliła mnie mocno.
— Każdy się boi. Ale tylko ty możesz przejść przez swój strach.
Następnego dnia spakowałem walizkę i wyszedłem z domu bez słowa pożegnania. Matka patrzyła za mną przez okno, a ojciec udawał, że naprawia płot.
Wsiadłem do autobusu do miasta bez planu i bez nadziei.
Dziś mija rok od tamtej rozmowy. Wynajmuję pokój w Białymstoku, pracuję na magazynie i czasem dzwonię do matki – rzadko odbiera. Brat milczy zupełnie.
Często pytam siebie: czy można jeszcze odbudować rodzinę po tylu latach wzajemnych pretensji? Czy da się wybaczyć sobie i innym? Czy dom rodzinny to miejsce, do którego można wrócić – czy tylko wspomnienie tego, kim kiedyś byliśmy?
A Wy – czy potrafilibyście wybaczyć swoim bliskim? Czy lepiej odejść na zawsze?