„Nie taki ojciec” – historia o winie, przebaczeniu i sile kobiet
Drzwi trzasnęły z hukiem, a ja, mając zaledwie trzynaście lat, po raz pierwszy w życiu poczułam, że nienawidzę własnego ojca. Stał na korytarzu, czerwony na twarzy, zaciśnięte pięści, a mama płakała w kuchni. „Nie wracaj!” – krzyknęłam przez łzy, choć serce biło mi jak oszalałe. Ojciec spojrzał na mnie z takim bólem, że przez chwilę chciałam cofnąć swoje słowa. Ale nie cofnęłam. Bo ile razy można wybaczać? Ile razy można udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy nie jest?
Mam na imię Kinga. Urodziłam się i wychowałam w małym bloku na warszawskim Bródnie. Moja mama, Danuta, była pielęgniarką – cicha, dobra kobieta, która zawsze starała się trzymać naszą rodzinę w ryzach. Ojciec, Zbigniew, pracował jako mechanik samochodowy. Kiedy byłam mała, wydawał mi się bohaterem – potrafił naprawić wszystko: rower, telewizor, nawet moje złamane serce po pierwszej kłótni z koleżanką. Ale z czasem coś się zmieniło.
Zaczęło się niewinnie – piwo po pracy z kolegami z warsztatu. Potem coraz częściej wracał późno, śmierdzący alkoholem. Mama próbowała rozmawiać, prosiła, błagała. „Zbyszek, masz rodzinę!” – mówiła cicho, kiedy myślała, że nie słyszę. Ale ja słyszałam wszystko. Słyszałam trzask talerzy, słyszałam jej płacz w łazience. Słyszałam ciszę przy stole, kiedy udawaliśmy, że wszystko jest w porządku.
Pewnego wieczoru wrócił pijany jak nigdy wcześniej. Rzucił się na mamę z pretensjami o jakieś rachunki. „Ty nic nie rozumiesz! Wszystko na mojej głowie!” – wrzeszczał. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam strach w oczach mamy. Wbiegłam między nich i krzyknęłam: „Zostaw ją!”. Spojrzał na mnie jak na obcą osobę. „Ty też jesteś przeciwko mnie?” – zapytał cicho i wyszedł trzaskając drzwiami.
Od tamtej pory coraz częściej znikał na całe noce. Czasem nie było go dwa dni. Mama tłumaczyła mi: „Tata ma trudny czas w pracy”. Ale ja wiedziałam swoje. Zaczęłam nienawidzić zapachu piwa i dymu papierosowego. Zaczęłam nienawidzić weekendów, bo wtedy był w domu cały dzień – albo spał do południa, albo szukał zaczepki.
Najgorsze były święta. Wszyscy udawali szczęśliwą rodzinę: babcia Halina przyjeżdżała z ciastem, dziadek Janek opowiadał stare dowcipy. Ale pod stołem czuło się napięcie jak przed burzą. W Wigilię 2012 roku ojciec przyszedł pijany już o siedemnastej. Mama próbowała ratować sytuację: „Zbyszek, usiądź z nami”. On tylko machnął ręką i zamknął się w pokoju.
Po kolacji babcia podeszła do mnie i szepnęła: „Nie oceniaj go tak surowo, Kinga. On też cierpi”. Chciałam jej odpowiedzieć coś ostrego, ale tylko pokiwałam głową.
Wiosną następnego roku mama zachorowała – najpierw zwykłe przeziębienie, potem zapalenie płuc. Musiałam przejąć większość obowiązków domowych: gotowałam obiady, odrabiałam lekcje z młodszym bratem Kubą, prałam ubrania. Ojciec był wtedy jeszcze bardziej nieobecny niż zwykle.
Pewnego dnia wrócił do domu wcześniej niż zwykle – trzeźwy. Usiadł przy stole i powiedział: „Musimy porozmawiać”. Spojrzałam na niego nieufnie.
– Mama jest w szpitalu – powiedział cicho.
– Wiem – odpowiedziałam chłodno.
– Kinga… ja wiem, że zawiodłem was wszystkich.
– To prawda – przerwałam mu ostro.
Zamilkł na chwilę.
– Chciałem być dobrym ojcem… Ale nie umiem już nic naprawić.
Wtedy zobaczyłam łzy w jego oczach – pierwszy raz w życiu widziałam płaczącego ojca. Przez chwilę zrobiło mi się go żal.
Mama wróciła do domu po dwóch tygodniach. Była słaba, ale uśmiechała się do nas ciepło. Ojciec przez kilka dni starał się być lepszy: sprzątał mieszkanie, gotował zupę (która była niejadalna), nawet przyniósł mamie kwiaty ze sklepu pod blokiem. Ale to nie trwało długo.
Wkrótce wszystko wróciło do normy: awantury, alkohol, cisza przy stole.
W liceum zaczęłam uciekać z domu – najpierw na korepetycje, potem do koleżanek na nocowanie. Mama udawała, że nie widzi mojego buntu. Kuba zamknął się w sobie i całe dnie spędzał przed komputerem.
Pewnego dnia wróciłam do domu późno – była prawie północ. W kuchni siedziała mama z podkrążonymi oczami.
– Gdzie byłaś? – zapytała zmęczonym głosem.
– U Magdy.
– Kinga… ja już nie mam siły walczyć z twoim ojcem.
Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.
– Może powinnaś go zostawić?
Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Nie umiem… Próbowałam już tyle razy…
Kilka tygodni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Ojciec wrócił do domu pobity – miał rozciętą brew i złamany nos. Okazało się, że wdali się z kolegą w bójkę pod sklepem monopolowym. Mama opatrzyła mu rany bez słowa wyrzutu. Ja patrzyłam na niego z pogardą.
– To już koniec? – zapytałam go wieczorem.
– Nie wiem… Może tak będzie lepiej dla was wszystkich…
Następnego dnia spakował walizkę i wyszedł bez słowa pożegnania.
Przez pierwsze tygodnie było dziwnie cicho w domu. Mama zaczęła powoli odzyskiwać siły – częściej się uśmiechała, wychodziłyśmy razem na spacery po parku Bródnowskim. Kuba zaczął lepiej się uczyć i nawet zaprosił kolegów do domu.
Po kilku miesiącach ojciec zadzwonił do mnie pierwszy raz od rozstania.
– Kinga… czy moglibyśmy się spotkać?
Nie chciałam go widzieć, ale mama nalegała: „Daj mu szansę”.
Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko szkoły.
Ojciec wyglądał starzej niż pamiętałam – siwe włosy, zmarszczki wokół oczu.
– Przepraszam cię za wszystko – powiedział od razu.
– Za co dokładnie?
– Za to, że byłem złym ojcem… Za to, że was zostawiłem…
– A myślisz, że wystarczy powiedzieć „przepraszam”, żeby wszystko naprawić?
Zamilkł na chwilę.
– Nie wiem… Ale muszę spróbować…
Rozmawialiśmy długo – o dzieciństwie, o mamie, o Kubie. Po raz pierwszy poczułam, że mój ojciec to nie tylko potwór z moich wspomnień – to też człowiek pełen lęków i żalu.
Minęły lata. Skończyłam studia pedagogiczne na UW. Mama znalazła nową pracę jako opiekunka osób starszych; Kuba wyjechał na studia do Poznania. Ojciec od czasu do czasu dzwonił lub pisał krótkie wiadomości: „Jak się masz?”, „Potrzebujesz czegoś?” Nigdy nie wrócił do picia – przynajmniej tak twierdził.
Wyszłam za mąż za Pawła – spokojnego informatyka z Pragi Północ. Urodziła nam się córeczka Lena. Mama była zachwycona wnuczką; ojciec przyszedł na chrzciny i płakał jak dziecko podczas ceremonii.
Dziś patrzę na niego inaczej niż kiedyś. Nadal nie potrafię mu wszystkiego wybaczyć – są rany, które nigdy się nie zagoją całkiem. Ale widzę też jego starania: drobne gesty, nieporadne próby naprawienia tego, co zepsuł.
Czasem zastanawiam się: czy można być dobrym ojcem po tylu błędach? Czy przebaczenie to dar dla innych czy dla siebie samego? A może najważniejsze jest to, by nie powielać cudzych błędów i dać swoim dzieciom to, czego samemu tak bardzo brakowało?
Co wy o tym myślicie? Czy każdy zasługuje na drugą szansę?