Najważniejszy mężczyzna mojego życia – historia o ojcu, który musiał wybrać między miłością a rodziną

Wszystko zaczęło się w ten piątkowy wieczór, kiedy wróciłam ze szkoły i zobaczyłam ojca z walizką w ręku. Stał w przedpokoju, a mama płakała w kuchni. Miałam wtedy trzynaście lat i nie rozumiałam jeszcze, jak bardzo jeden moment może podzielić życie na „przed” i „po”.

— Tato, gdzie idziesz? — zapytałam, czując jak serce wali mi w piersi.

Ojciec spuścił wzrok. — Muszę wyjechać na jakiś czas, Zosiu. Muszę wszystko przemyśleć.

— Przemyśleć? — powtórzyłam głucho. — Ale przecież zaraz kolacja…

Nie odpowiedział. Wyszedł, zostawiając za sobą ciszę, która bolała bardziej niż krzyk. Mama długo nie mogła się uspokoić. Siedziała przy stole, ściskając kubek herbaty, a łzy kapały jej do środka.

— On już nie wróci, Zośka — powiedziała w końcu. — Znalazł sobie inną rodzinę.

Nie wierzyłam. Przez kilka tygodni czekałam na dźwięk klucza w zamku. Każdy szelest na klatce schodowej sprawiał, że zrywałam się z łóżka. Ale ojciec nie wracał. W szkole zaczęły się plotki. Ktoś widział go z jakąś kobietą na rynku, ktoś inny mówił, że ma syna w innym mieście. Przestałam rozmawiać z koleżankami. Wstydziłam się tego, co się stało.

Mama zamknęła się w sobie. Pracowała po godzinach w sklepie spożywczym na osiedlu, żebym mogła chodzić na angielski i mieć nowe buty na wiosnę. Wieczorami siedziała przy oknie i patrzyła w ciemność.

— Mamo, nie płacz już — prosiłam ją czasem.

— Nie płaczę — odpowiadała twardo. — Po prostu myślę.

W domu było coraz ciszej. Nawet telewizor grał jakby szeptem. Zaczęłam pisać pamiętnik, bo nie miałam komu opowiadać o tym, co czuję. Pisałam o ojcu: o tym, jak uczył mnie jeździć na rowerze po parku Słowackiego, jak piekliśmy razem szarlotkę i śmialiśmy się z głupich żartów. Pisałam też o tym, jak bardzo za nim tęsknię.

Minęły dwa lata. Mama przestała mówić o ojcu. Ja też udawałam, że już mnie to nie boli. Ale kiedy na wywiadówkę przyszła sama, czułam na sobie spojrzenia nauczycieli i rodziców innych dzieci.

— Zosia jest bardzo zdolna — mówiła wychowawczyni do mamy. — Ale ostatnio zamknęła się w sobie.

— To przez ten rozwód — szepnęła inna matka do sąsiadki.

Wróciłyśmy do domu w milczeniu. Mama chciała mnie przytulić, ale odsunęłam się.

— Nie jestem już dzieckiem — powiedziałam ostro.

— Wiem — odpowiedziała cicho. — Ale czasem chciałabym, żebyś była.

W końcu nadszedł dzień, kiedy ojciec zadzwonił. Było lato, upalne popołudnie. Siedziałam na balkonie i czytałam książkę, gdy usłyszałam dźwięk telefonu.

— Cześć, Zosiu — powiedział niepewnie. — Chciałbym się z tobą spotkać.

Zgodziłam się tylko dlatego, że chciałam mu powiedzieć wszystko, co przez te dwa lata narosło we mnie jak cierń.

Spotkaliśmy się w kawiarni przy dworcu PKP. Ojciec był inny: postarzały, siwiejący przy skroniach. Uśmiechał się nerwowo.

— Jak ci się żyje? — zapytał.

— Normalnie — odpowiedziałam chłodno.

— Wiem, że cię zawiodłem…

— Nie zawiodłeś mnie — przerwałam mu ostro. — Po prostu przestałeś być moim tatą.

Zamilkł. Widziałam łzy w jego oczach i przez chwilę poczułam satysfakcję. Ale potem zrobiło mi się żal.

— Zosiu… ja naprawdę chciałem dobrze…

— Dla kogo? Dla siebie? Dla tej nowej rodziny?

Ojciec spuścił głowę.

— Twoja mama była nieszczęśliwa… Ja też…

— A ja? Ja byłam szczęśliwa! Do czasu aż odszedłeś!

Nie wytrzymałam i wybiegłam z kawiarni. Ojciec próbował mnie dogonić, ale uciekłam między ludzi na dworcu.

Przez kolejne miesiące nie odbierałam jego telefonów ani wiadomości na Messengerze. Mama próbowała mnie przekonać:

— On zawsze będzie twoim ojcem, choćbyś nie chciała tego słyszeć.

Ale ja nie chciałam słyszeć niczego więcej o nim ani o jego nowej rodzinie.

Dopiero po maturze coś we mnie pękło. Zobaczyłam go przypadkiem na ulicy – szedł z małym chłopcem za rękę. Chłopiec miał może pięć lat i śmiał się do niego tak samo jak ja kiedyś. Poczułam ukłucie zazdrości i gniewu.

Wieczorem napisałam do niego wiadomość:
„Chciałabym porozmawiać.”

Spotkaliśmy się jeszcze raz – tym razem bez łez i pretensji. Ojciec opowiedział mi o swoim nowym życiu z panią Iwoną i synkiem Antkiem. Powiedział też:

— Nigdy nie przestałem cię kochać, Zosiu. Ale czasem człowiek robi rzeczy, których potem żałuje całe życie.

Nie odpowiedziałam od razu. Potrzebowałam czasu, żeby mu wybaczyć – jeśli to w ogóle możliwe.

Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Czasem patrzę na mojego męża Piotra i córkę Hanię i myślę: czy potrafiłabym zostawić ich dla własnego szczęścia? Czy można być szczęśliwym kosztem czyjegoś cierpienia?

Czasem dzwonię do ojca – rozmawiamy o pogodzie, pracy, czasem nawet żartujemy jak dawniej. Ale nigdy już nie będzie moim najważniejszym mężczyzną.

Czy można naprawdę wybaczyć zdradę najbliższej osoby? A może są rany, które nigdy się nie goją? Co wy o tym myślicie?