Między żalem a winą: Historia, której nie da się zapomnieć
– Jak to możliwe? To przecież twoja matka. Płakałeś przy niej, a teraz nie chcesz jej pochować? – głos mojej siostry, Magdy, przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu kuchni, z oczami pełnymi łez i gniewu. Ja siedziałam przy stole, wpatrzona w kubek zimnej herbaty, której nie miałam siły wypić. W powietrzu unosił się zapach niedzielnego rosołu, który matka zawsze gotowała, nawet gdy już ledwo chodziła.
– Magda, proszę cię… – zacząłem cicho, ale ona nie pozwoliła mi dokończyć.
– Nie proś mnie! Ty nawet nie byłeś przy niej w ostatnich dniach! Ja tu siedziałam, zmieniałam pampersy, podawałam leki… A ty? Przyszedłeś tylko na pogrzeb i nawet tego nie chcesz załatwić! – jej głos załamał się na ostatnim słowie.
Wiedziałem, że ma rację. Przez ostatnie miesiące unikałem domu rodzinnego jak ognia. Praca w Warszawie była dla mnie wygodną wymówką. Zawsze coś: delegacja, projekt, spotkanie. A tak naprawdę bałem się patrzeć na matkę, która gasła z dnia na dzień. Bałem się własnej bezradności i tego, że nie potrafię być dla niej wsparciem.
– To nie tak… – próbowałem jeszcze raz.
– To dokładnie tak! – wtrącił się nasz brat, Paweł, który właśnie wszedł do kuchni z papierosem w ustach. – Zawsze byłeś ulubieńcem mamy. Wszystko ci wybaczała. Nawet teraz…
– Przestańcie! – krzyknęła Magda. – Mama nie żyje! Zamiast się wspierać, tylko się żremy!
Zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie starego zegara na ścianie i szum samochodów za oknem. W końcu Paweł zgasił papierosa i wyszedł bez słowa. Magda usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła płakać cicho, niemal bezgłośnie.
– Nie wiem, co robić – wyszeptała. – Wszystko jest na mojej głowie. Pogrzeb, ksiądz, nekrologi… Nawet nie wiem, czy mamy za co ją pochować.
Poczułem wstyd. W portfelu miałem kartę kredytową z limitem większym niż roczne zarobki Magdy. Ale nie o pieniądze tu chodziło. Chodziło o coś znacznie głębszego – o winę i żal, które przez lata narastały między nami.
Wstałem i podszedłem do niej.
– Pomogę ci – powiedziałem cicho. – Przepraszam, że mnie nie było. Naprawdę…
Magda spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Przepraszasz? Teraz? Po tylu latach?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Wtedy zadzwonił telefon. To była ciotka Teresa z Gdańska.
– Dzieciaki… Słyszałam o waszej mamie… – jej głos drżał od wzruszenia. – Przyjadę jutro rano. Trzymajcie się.
Po rozmowie Magda zaczęła zbierać papiery z szafki: akt zgonu, dowód osobisty mamy, jakieś stare recepty. Widziałem jej drżące ręce.
– Chcesz kawy? – zapytałem bez sensu.
– Nie chcę niczego. Chcę tylko, żeby to się już skończyło – odpowiedziała i wyszła z kuchni.
Zostałem sam ze swoimi myślami. Wspomnienia wracały falami: dzieciństwo w bloku na Pradze, zapach świeżego chleba o poranku, śmiech mamy podczas świąt… I potem coraz więcej kłótni, coraz mniej rozmów. Odkąd ojciec odszedł do innej kobiety, mama zamknęła się w sobie. My też.
Wieczorem przyszła sąsiadka pani Jadzia z bloku obok.
– Dzieciaki… Trzymajcie się. Wasza mama była dobrą kobietą. Zawsze mi pomagała z zakupami…
Magda podziękowała jej przez łzy. Ja tylko skinąłem głową.
Noc była ciężka. Siedziałem na łóżku w swoim dawnym pokoju i patrzyłem na sufit. Słyszałem ciche szlochy Magdy zza ściany i głośne kroki Pawła na korytarzu. Nikt z nas nie spał.
Rano pojechaliśmy do zakładu pogrzebowego. Pan Roman, właściciel firmy „Wieczny Spokój”, przywitał nas z powagą.
– Proszę przyjąć wyrazy współczucia…
Formalności ciągnęły się godzinami: trumna czy urna? Msza czy świecki pochówek? Kwiaty? Nekrologi? Każde pytanie bolało jak cios.
W końcu Magda wybuchła:
– Czy to wszystko musi być takie drogie? Mama całe życie oszczędzała na wszystkim!
Pan Roman spojrzał na mnie wymownie. Wyciągnąłem kartę i zapłaciłem bez słowa.
Po powrocie do domu Paweł czekał na nas w kuchni.
– Dzwoniła babcia z Podlasia – powiedział bez emocji. – Pytała, czy może przyjechać na pogrzeb.
– Oczywiście – odpowiedziała Magda zmęczonym głosem.
Paweł spojrzał na mnie ostro:
– A ty? Zostaniesz chociaż do końca tygodnia?
– Tak… Zostanę – odpowiedziałem cicho.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole po raz pierwszy od lat. Magda podała herbatę i ciasto drożdżowe upieczone przez panią Jadzię.
– Pamiętacie, jak mama zawsze piekła takie ciasto na imieniny? – zapytała nagle Magda.
Paweł uśmiechnął się smutno:
– I zawsze kazała nam sprzątać cały dom przed gośćmi…
Zaczęliśmy wspominać dawne czasy: wakacje u dziadków w Bieszczadach, pierwsze rowery składaki, kłótnie o pilot do telewizora… Przez chwilę poczułem ciepło w sercu.
Ale potem wróciła rzeczywistość.
Nazajutrz przyszła ciotka Teresa i od progu zaczęła rządzić:
– Trzeba zamówić stypę! Kto zajmie się gośćmi? Kto pójdzie do księdza?
Magda spojrzała na mnie błagalnie.
– Ja pójdę do księdza – powiedziałem szybko.
W parafii ksiądz proboszcz spojrzał na mnie surowo:
– Dawno pana tu nie widziałem…
Zaczerwieniłem się jak dziecko.
– Tak… Przepraszam…
Załatwiłem formalności i wróciłem do domu. W salonie trwała narada: kto gdzie będzie siedział na stypie, kto ma powiedzieć mowę pożegnalną…
Wieczorem Paweł przyszedł do mojego pokoju.
– Słuchaj… Wiem, że było różnie między nami. Ale mama zawsze mówiła, że rodzina jest najważniejsza. Może spróbujemy to jakoś poskładać?
Spojrzałem mu w oczy i zobaczyłem w nich ten sam ból co u siebie.
– Spróbujmy – odpowiedziałem cicho.
Pogrzeb był skromny, ale godny. Przyszli sąsiedzi, dawne koleżanki mamy z pracy, nawet ojciec pojawił się na chwilę pod bramą cmentarza i szybko zniknął. Stałem nad grobem matki i czułem ciężar wszystkich niewypowiedzianych słów.
Po stypie usiedliśmy we trójkę w salonie.
– I co teraz? – zapytała Magda szeptem.
Nie wiedzieliśmy. Każde z nas musiało wrócić do swojego życia: ja do Warszawy, Paweł do Olsztyna, Magda została sama w rodzinnym mieszkaniu.
Przed wyjazdem podszedłem do niej i mocno ją przytuliłem.
– Przepraszam za wszystko…
Odpowiedziała mi tylko łzami.
Dziś minął rok od śmierci mamy. Często wracam myślami do tamtych dni i zastanawiam się: czy można naprawić relacje rodzinne po tylu latach zaniedbań? Czy żal kiedyś przestaje boleć? Może wy mi powiecie…