Między ścianami ciszy: Historia Marty z podwarszawskiego bloku
Zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Takiego, które rozcina ciszę jak nóż i zostawia po sobie echo, drżące jeszcze długo w ścianach. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, szorując talerz po bracie. – Znowu się spóźniłaś! – wrzasnęła mama z przedpokoju. – Ile razy mam ci powtarzać, że obiad jest o czternastej?!
Nie odpowiedziałam. Wiem, że każda odpowiedź to tylko nowa iskra. Mama zawsze była jak beczka prochu – wystarczyło jedno nie takie spojrzenie, jedno słowo za dużo. Odkąd tata umarł, wszystko się pogorszyło. Zostałam z nią i z Pawłem, moim młodszym bratem, w trzypokojowym mieszkaniu na Bródnie. Tata był naszym buforem. Bez niego dom zamienił się w pole minowe.
Paweł wrócił z pracy i rzucił torbę na podłogę. – Co jest na obiad? – zapytał bez cienia zainteresowania mną czy mamą. – Zupa pomidorowa i schabowe – odpowiedziałam cicho. – Znowu schabowe? – prychnął. – Ty naprawdę nie potrafisz nic innego ugotować?
Czułam, jak narasta we mnie fala bezsilności. Pracowałam na pół etatu w bibliotece osiedlowej, resztę czasu spędzałam na sprzątaniu, gotowaniu i słuchaniu pretensji. Mama nigdy nie była zadowolona. Paweł też nie. Ja… ja już nawet nie wiedziałam, czego chcę.
Wieczorem siedziałam na łóżku w swoim pokoju i patrzyłam na zdjęcie taty. Uśmiechał się z niego tak ciepło, jakby chciał powiedzieć: „Dasz radę, Martuś”. Ale ja nie dawałam rady. Czułam się jak cień samej siebie.
Pewnej nocy usłyszałam kłótnię za ścianą. Mama krzyczała na Pawła, że nie daje jej pieniędzy na leki. Paweł wyzywał ją od pasożytów. Wstałam i weszłam do kuchni. – Przestańcie! – krzyknęłam. – Nie mogę już tego słuchać!
Oboje spojrzeli na mnie jak na intruza. – Ty się lepiej zamknij, bo wszystko przez ciebie! – syknęła mama. – Gdybyś była normalna, miałabyś męża i dzieci, a nie siedziała tu jak stara panna!
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu i złości. – Może gdybyście mnie nie traktowali jak służącą…
– Ooo! Służąca się odezwała! – przerwał mi Paweł. – To wyprowadź się wreszcie! Kto ci broni?
Chciałam wykrzyczeć im wszystko: że boję się wyjść z tego domu, boję się zostać sama, boję się ich zostawić, bo wtedy już naprawdę nikomu nie będę potrzebna.
Następnego dnia poszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Biblioteka była moją oazą spokoju. Między regałami mogłam być sobą – cichą, niewidzialną Martą. Tylko pani Basia, starsza bibliotekarka, czasem patrzyła na mnie z troską.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
– Tak… po prostu nie spałam dobrze.
– Może powinnaś gdzieś wyjechać? Odpocząć od domu?
Uśmiechnęłam się smutno. Wyjechać… Gdzie? Do kogo?
Wróciłam do mieszkania późnym popołudniem. Mama siedziała przed telewizorem i płakała nad serialem. Paweł był zamknięty w swoim pokoju i grał na komputerze.
W kuchni znalazłam kartkę: „Kup mleko i chleb”.
Wyszłam do sklepu z poczuciem, że jestem przezroczysta dla własnej rodziny.
Wieczorem zadzwoniła ciotka Helena z Radomia.
– Marta? Jak tam u was?
– Dobrze…
– Nie kłam mi tu! Słyszałam od sąsiadki twojej mamy, że u was awantury co noc!
– To nie tak…
– Przyjedź do mnie na weekend. Odpoczniesz trochę.
Nie chciałam jechać. Bałam się zostawić mamę samą z Pawłem. Ale ciotka nie dawała za wygraną.
– Albo przyjedziesz, albo sama po ciebie przyjadę!
W piątek rano spakowałam torbę i wyszłam z domu bez słowa. W pociągu do Radomia płakałam cicho w rękaw kurtki.
Ciotka Helena przyjęła mnie jak własną córkę.
– Dziecko… ty jesteś cała napięta! Co oni ci tam robią?
– Nic… Po prostu…
– Marta, ty musisz zacząć żyć dla siebie!
Przez dwa dni jadłyśmy razem śniadania, chodziłyśmy na spacery po parku Kościuszki i rozmawiałyśmy o wszystkim oprócz mojej rodziny.
W niedzielę wieczorem wróciłam do Warszawy inną osobą. Przynajmniej tak mi się wydawało.
W domu czekała mnie burza.
– Gdzie byłaś?! – wrzasnęła mama.
– U cioci Heleny.
– A kto miał zrobić zakupy? Kto miał ugotować obiad?
– Paweł przecież mógł…
– Paweł?! On nic nie potrafi! Wszystko muszę robić sama!
Paweł wyszedł z pokoju i rzucił:
– Następnym razem zamknij drzwi od zewnątrz.
Poczułam się jak intruz we własnym domu.
Przez kolejne tygodnie atmosfera gęstniała coraz bardziej. Mama zaczęła coraz częściej narzekać na zdrowie, Paweł coraz częściej znikał na całe noce.
Pewnego dnia znalazłam w łazience opakowanie po tabletkach nasennych mamy. Było puste.
– Mamo… brałaś coś?
– Zostaw mnie! Chcę mieć spokój!
Zadzwoniłam do ciotki Heleny.
– Ona szantażuje cię emocjonalnie – powiedziała stanowczo ciotka. – Musisz postawić granice!
Ale jak postawić granice komuś, kto całe życie był twoją matką?
W pracy pani Basia zaproponowała mi udział w warsztatach asertywności dla kobiet.
– To nic złego poprosić o pomoc – powiedziała cicho.
Poszłam raz. Potem drugi raz. Zaczęłam rozumieć, że moje życie nie musi być tylko pasmem poświęceń dla innych.
Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę.
– Mamo… muszę ci coś powiedzieć.
– Co znowu?!
– Chcę się wyprowadzić.
Mama spojrzała na mnie tak, jakby usłyszała najgorszą zdradę.
– Po tym wszystkim?! Po tym wszystkim co dla ciebie zrobiłam?!
Paweł tylko wzruszył ramionami:
– No to wreszcie będziemy mieli spokój.
Spakowałam walizkę tej samej nocy. Wynajęłam pokój u starszej pani na Ochocie. Pierwsze noce były koszmarem – budziłam się zlękniona ciszą i samotnością.
Ale powoli zaczynałam oddychać pełną piersią.
Mama dzwoniła codziennie przez pierwszy tydzień:
– Wróć! Nie dam sobie rady!
Potem rzadziej:
– Jak możesz być taka egoistką?
Aż w końcu przestała dzwonić wcale.
Paweł napisał smsa: „Dzięki za wszystko”.
To było więcej niż kiedykolwiek usłyszałam od niego wprost.
Minął rok odkąd zamieszkałam sama. Mam własny kubek do kawy i własny klucz do drzwi. Czasem jeszcze budzę się zlękniona, że zaraz ktoś będzie miał do mnie pretensje o zimną zupę albo niedoprasowaną koszulę.
Ale coraz częściej budzę się spokojna.
Czasem odwiedzam mamę i Pawła. Rozmawiamy krótko, rzeczowo. Nie pozwalam już sobie wejść na głowę.
Patrzę dziś przez okno mojego pokoju na Ochocie i myślę: czy naprawdę trzeba było aż tylu lat bólu i milczenia, żeby nauczyć się być sobą? Czy inni też tak długo szukają odwagi?
A może każdy ma swoje ściany ciszy do przebicia?