Między ciszą a krzykiem – opowieść o rodzinie, która nie potrafiła być razem
– Nie wracaj dziś do domu! – usłyszałam w słuchawce głos mojej mamy, drżący, pełen napięcia. Stałam na przystanku autobusowym, z plecakiem ciężkim od książek i głową pełną myśli. Był listopad, ciemno już po czwartej, a ja miałam trzynaście lat i nie wiedziałam, gdzie się podziać.
Wiedziałam jednak jedno – w domu znowu była awantura. Odkąd mama wyszła za Marka, wszystko się zmieniło. Mój ojciec odszedł do innej kobiety, kiedy miałam osiem lat. Mama długo była sama, aż pojawił się Marek – wysoki, milczący, z wiecznie zmarszczonym czołem. Na początku wydawał się spokojny, nawet troskliwy. Ale potem…
– Nie będziesz mi mówić, jak mam wychowywać twoją córkę! – krzyczał na mamę, kiedy myślał, że nie słyszę. – To nie jest moja sprawa? To kto ją utrzymuje?!
Chowałam się wtedy w swoim pokoju, zatykałam uszy słuchawkami i próbowałam nie płakać. Ale łzy same ciekły po policzkach.
Mój świat podzielił się na dwa: szkołę, gdzie byłam cicha i niewidzialna, oraz dom – pole minowe. Najgorsze były wieczory. Marek wracał z pracy zmęczony i rozdrażniony. Mama chodziła na palcach, byle go nie zdenerwować. Ja starałam się być niewidzialna.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej ze szkoły. W przedpokoju leżała rozbita szklanka, a mama siedziała na podłodze i płakała.
– Mamo…
– Nic się nie stało, Julka – powiedziała szybko, wycierając łzy rękawem swetra. – Po prostu… upadła mi szklanka.
Wiedziałam, że kłamie. Widziałam ślad po uderzeniu na jej policzku.
Wieczorem Marek wszedł do mojego pokoju bez pukania.
– Masz dwóję z matematyki? Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że będziesz całe życie pasożytem jak twój ojciec?
Zacisnęłam pięści. Chciałam mu odpowiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– Przepraszam – wyszeptałam tylko.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o ucieczce. O tym, żeby po prostu wyjść i już nie wrócić.
Miałam przyjaciółkę, Magdę. Jej rodzina była inna – głośna, czasem chaotyczna, ale czuło się tam ciepło. Często u niej nocowałam.
– Julka, czemu nigdy nie zapraszasz mnie do siebie? – zapytała kiedyś Magda.
– U nas jest remont… – skłamałam.
Prawda była taka, że wstydziłam się własnego domu.
Wszystko pogorszyło się, gdy mama zaszła w ciążę. Marek był zachwycony – wreszcie miał mieć „swoje” dziecko. Ja czułam się coraz bardziej zbędna.
– Julka, musisz być teraz odpowiedzialna – mówiła mama. – Pomóż mi trochę w domu.
Starałam się. Gotowałam obiady, sprzątałam, opiekowałam się mamą. Ale Marek zawsze znalazł powód do krytyki.
– Znowu przypaliłaś ziemniaki! Ty naprawdę nic nie potrafisz!
Po narodzinach Antka wszystko się zmieniło. Marek był dla niego czuły i troskliwy. Dla mnie miał tylko chłód i pretensje.
Pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Dlaczego mnie tak nienawidzisz? – zapytałam go wprost.
Spojrzał na mnie z pogardą.
– Bo nie jesteś moim dzieckiem. I nigdy nie będziesz.
Wybiegłam z domu i długo błąkałam się po osiedlu. W końcu zadzwoniłam do taty. Nie widywaliśmy się często – jego nowa żona nie lubiła mnie za bardzo.
– Tato… mogę przyjechać?
– Julka… teraz nie bardzo… Może innym razem?
Zostałam sama na ławce pod blokiem. Zimno przenikało mnie do kości.
Wróciłam do domu późno w nocy. Mama czekała przy drzwiach.
– Gdzie byłaś?! Martwiłam się!
– Nigdzie…
– Julka… ja wiem, że ci ciężko… Ale musimy jakoś to przetrwać.
Nie odpowiedziałam. Czułam tylko pustkę.
Lata mijały. Skończyłam liceum z przeciętnymi wynikami. Nie miałam siły walczyć o lepsze oceny. W domu było coraz gorzej – Marek coraz częściej pił, mama coraz bardziej gasła w oczach.
Kiedy miałam dziewiętnaście lat, wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Pewnego wieczoru Marek wrócił pijany i zaczął wyzywać mamę. Wybiegłam z pokoju i stanęłam między nimi.
– Zostaw ją! – krzyknęłam.
On popchnął mnie tak mocno, że uderzyłam głową o ścianę.
Mama zadzwoniła po policję pierwszy raz w życiu.
Marek dostał zakaz zbliżania się do nas na pół roku.
Przez te miesiące powoli zaczęłyśmy oddychać. Mama znalazła pracę w sklepie spożywczym, ja zaczęłam studia zaoczne i pracowałam jako kelnerka. Antek rósł zdrowo – był pogodnym dzieckiem, choć czasem pytał o tatę.
Marek wrócił po pół roku z kwiatami i przeprosinami. Mama go przyjęła z powrotem.
– Ludzie się zmieniają – tłumaczyła mi cicho.
Ja już jej nie wierzyłam.
Wyprowadziłam się na stancję z koleżanką ze studiów. Przez długi czas nie odwiedzałam domu rodzinnego. Bałam się wracać do tamtych wspomnień.
Po latach dowiedziałam się od sąsiadki, że Marek znów podniósł rękę na mamę. Tym razem mama zabrała Antka i uciekła do schroniska dla kobiet.
Dziś mam trzydzieści dwa lata. Pracuję jako psycholog dziecięcy w poradni w Poznaniu. Pomagam dzieciom takim jak ja kiedyś – zagubionym, przestraszonym, niewidzialnym dla świata dorosłych.
Mama mieszka teraz sama z Antkiem w małym mieszkaniu komunalnym na Wildzie. Marek zniknął z naszego życia na dobre. Ojciec czasem dzwoni na święta – rozmowy są krótkie i niezręczne.
Czasami pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć? Czy da się kiedyś pokochać własną rodzinę bez lęku? A może są rany, które nigdy się nie zabliźnią?
A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć? Czy dom to zawsze miejsce bezpieczeństwa?