Kiedyś marzyłem, że przyjdę i powiem, że cię kocham… Ale życie napisało inny scenariusz

Kiedy ojciec rzucił szklanką o ścianę, a mama znowu zaczęła płakać, miałem dwanaście lat i pierwszy raz pomyślałem, że nigdy nie będę taki jak mój brat. Stałem wtedy w kuchni, zaciśnięte pięści ukryte w kieszeniach dresu, i patrzyłem, jak starszy o dwa lata Michał stoi wyprostowany, z podniesioną głową. Ojciec krzyczał na niego za tróję z matematyki, ale ja wiedziałem, że to tylko pretekst. Michał był zawsze oczkiem w głowie rodziców – sportowiec, przystojny, pewny siebie. Ja byłem tym drugim: cichym, zamkniętym w sobie, zaczytanym w książkach chłopakiem, który nie potrafił nawet dobrze kopnąć piłki.

– Zobacz na siebie! – wrzasnął ojciec do Michała. – A ty, Bartek, przestań się gapić jak cielę! – dodał do mnie. Zawsze byłem tłem dla ich kłótni.

Mama próbowała łagodzić sytuację, ale jej głos ginął wśród przekleństw ojca. Wtedy po raz pierwszy poczułem się naprawdę samotny. W moim domu nie było miejsca na słabość ani na marzenia. Wszystko musiało być podporządkowane zasadom ojca: dyscyplina, wyniki, posłuszeństwo.

Michał miał łatwiej. Był silny psychicznie i fizycznie. Ja za to uciekałem w świat wyobraźni. Pisałem wiersze do szuflady i marzyłem o tym, że kiedyś ktoś mnie pokocha za to, kim jestem. Ale w domu nikt nie chciał słuchać moich opowieści.

W liceum sytuacja tylko się pogorszyła. Michał został kapitanem drużyny piłkarskiej i miał dziewczynę – piękną Olę z równoległej klasy. Ja byłem niewidzialny. Nauczyciele pytali mnie o brata, dziewczyny patrzyły przez mnie jak przez szybę. Nawet na studniówce siedziałem sam przy stole, podczas gdy Michał tańczył z Olą i śmiał się głośno.

Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Zastałem mamę siedzącą przy stole z głową opartą o ręce. Płakała cicho.

– Mamo? – zapytałem niepewnie.

– Bartek… – spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami. – Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że nie jest ci łatwo.

Chciałem jej powiedzieć, że ją kocham i że rozumiem, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Usiadłem obok niej i po prostu trzymałem ją za rękę.

Michał wyjechał na studia do Warszawy. Ojciec był dumny. Ja zostałem w rodzinnym Olsztynie i zacząłem studiować filologię polską. Ojciec nie krył rozczarowania.

– Po co ci te bzdury? Z tego nie ma pieniędzy! – powtarzał przy każdej okazji.

Zacząłem pracować w bibliotece miejskiej. Tam poznałem Anię – drobną dziewczynę o rudych włosach i cichym głosie. Była pierwszą osobą, która słuchała moich opowieści bez ziewania. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia.

– Bartek, czemu zawsze jesteś taki smutny? – zapytała kiedyś podczas wspólnego dyżuru.

– Bo mam wrażenie, że nigdy nie będę wystarczający – odpowiedziałem szczerze.

Uśmiechnęła się smutno i dotknęła mojej dłoni.

– Dla mnie jesteś wystarczający.

To zdanie zmieniło wszystko. Zacząłem wierzyć, że mogę być szczęśliwy. Przez kilka miesięcy żyliśmy jak w bajce – wspólne spacery po Łynie, wieczory z książkami i rozmowy do późna w nocy.

Ale szczęście nie trwało długo. Pewnego dnia Ania przyszła do pracy blada i roztrzęsiona.

– Bartek… muszę ci coś powiedzieć…

Serce mi zamarło.

– Poznałam kogoś… To był przypadek… Nie chciałam…

Nie pamiętam reszty rozmowy. Pamiętam tylko ból i poczucie zdrady. Znowu byłem tym drugim – nawet tu przegrałem.

Przez kolejne miesiące żyłem jak automat. Praca-dom-praca-dom. Mama próbowała mnie pocieszać, ale sama była cieniem dawnej siebie po rozwodzie z ojcem. Michał wracał czasem do Olsztyna z nową dziewczyną u boku i opowieściami o sukcesach zawodowych.

– Bartek, musisz się ogarnąć! – rzucił kiedyś podczas rodzinnego obiadu. – Życie to nie bajka!

Wybuchłem wtedy pierwszy raz w życiu:

– Łatwo ci mówić! Ty zawsze miałeś wszystko podane na tacy! Ja musiałem walczyć o każdy okruch uwagi!

Ojciec spojrzał na mnie z pogardą:

– Przestań się użalać nad sobą!

Wyszedłem trzaskając drzwiami. Tego wieczoru długo chodziłem po mieście i myślałem o tym, czy kiedykolwiek będę szczęśliwy.

Minęły lata. Mama zachorowała na raka i to ja się nią opiekowałem do końca. Michał przysyłał pieniądze i dzwonił raz na miesiąc. Po jej śmierci zostałem sam w pustym mieszkaniu.

Czasem odwiedzam grób mamy i rozmawiam z nią szeptem:

– Mamo, czy ty mnie naprawdę kochałaś?

Dziś mam trzydzieści pięć lat i nadal pracuję w bibliotece. Piszę do szuflady i czasem publikuję opowiadania pod pseudonimem w internecie. Michał jest menadżerem w dużej firmie i ma dwójkę dzieci. Nasze kontakty ograniczają się do krótkich telefonów na święta.

Często myślę o Ani i o tym jednym zdaniu: „Dla mnie jesteś wystarczający”. Może gdybym wtedy bardziej uwierzył w siebie…

Czy można naprawdę pokochać siebie, jeśli nigdy nie było się kochanym bezwarunkowo? A może to właśnie samotność uczy nas najwięcej o miłości? Co wy myślicie?