Kiedy wszystko się wali – historia Magdy z warszawskiego blokowiska
Zacznę od końca, bo właśnie wtedy zrozumiałam, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje. Stałam na klatce schodowej, z walizką w ręku, a za drzwiami słyszałam głosy – matki, która płakała, i ojca, który po raz pierwszy od lat nie krzyczał. Byłam sama. Ale zanim do tego doszło, moje życie wyglądało zupełnie inaczej.
Mieszkam na warszawskim Bródnie. Blok z wielkiej płyty, szare ściany, wiecznie popsuta winda. Mam na imię Magda. Mam 27 lat i jeszcze miesiąc temu myślałam, że jestem szczęśliwa. Pracowałam w niewielkiej agencji reklamowej, miałam chłopaka – Pawła, z którym planowałam wspólne życie. Rodzice? Typowa polska rodzina: matka – pielęgniarka na oddziale dziecięcym, ojciec – kierowca autobusu miejskiego. Kłócili się o wszystko: pieniądze, politykę, nawet o to, kto ma wyrzucić śmieci. Ale zawsze byli razem.
Wszystko zaczęło się sypać pewnego listopadowego wieczoru. Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały dwie pary butów – moje i Pawła. Zdziwiłam się, bo nie uprzedzał, że przyjdzie. Weszłam do pokoju i… zobaczyłam go z moją najlepszą przyjaciółką, Olą. Ich spojrzenia – przerażone, winne – pamiętam do dziś.
– Magda… To nie tak… – zaczął Paweł.
– Nie tak? To jak? – głos mi się załamał.
Ola milczała, patrzyła w podłogę.
– Przepraszam… – wyszeptała.
Wybiegłam z mieszkania. Przez godzinę błąkałam się po osiedlu, aż zadzwoniła mama:
– Gdzie jesteś? Ojciec miał zawał! Jestem w szpitalu na Banacha!
W jednej chwili cały świat przestał istnieć. Zdrada Pawła i Oli była niczym przy tym, co usłyszałam od lekarza:
– Stan ciężki. Proszę być przygotowaną na wszystko.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Mama spała na krześle przy łóżku ojca, ja biegałam między pracą a szpitalem. Paweł próbował dzwonić, pisać – blokowałam go wszędzie. Ola przysłała mi list – nie otworzyłam go do dziś.
Ojciec przeżył. Ale wrócił do domu inny – cichy, słaby, rozgoryczony. Zaczął pić. Mama nie dawała sobie rady:
– Magda, musisz mi pomóc! Ja już nie mam siły!
Zaczęły się awantury. Ojciec wyzywał matkę od głupich bab, mnie od niewdzięcznych córek.
– Po co ci ta praca? Siedź w domu i pilnuj matki! – krzyczał.
– Tato, ja muszę zarabiać! – próbowałam tłumaczyć.
– Gówno musisz! – rzucał szklanką o ścianę.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam matkę siedzącą na podłodze w kuchni. Płakała.
– On mnie nienawidzi…
Usiadłam obok niej i po raz pierwszy powiedziałam na głos:
– Może powinnaś go zostawić?
Spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– Ty nic nie rozumiesz…
Wtedy zaczęły się telefony od rodziny: ciotka Basia z Radomia, babcia z Puław.
– Magda, co wy tam wyprawiacie? Ludzie gadają!
– Niech gadają! – rzuciłam słuchawką.
W pracy też nie było lepiej. Szefowa zaczęła mnie przywoływać na dywanik:
– Magda, ostatnio jesteś rozkojarzona. Jeśli masz problemy osobiste, weź urlop.
Nie mogłam sobie pozwolić na urlop. Potrzebowałyśmy pieniędzy.
Któregoś wieczoru ojciec wrócił pijany i zaczął wyzywać matkę od dziwek. Nie wytrzymałam:
– Zamknij się! Masz szczęście, że mama jeszcze tu jest!
Podszedł do mnie chwiejnym krokiem i… uderzył mnie w twarz.
To był moment przełomowy. Spakowałam walizkę i wyszłam z domu.
Noc spędziłam u koleżanki z pracy – Justyny.
– Zostaniesz u mnie ile chcesz – powiedziała bez wahania.
Leżałyśmy na kanapie i płakałyśmy razem.
– Wiesz… zawsze myślałam, że twoja rodzina to taka normalna…
Zaśmiałam się przez łzy:
– Normalna? Chyba tylko na zdjęciach z wakacji nad Bałtykiem.
Przez kolejne tygodnie próbowałam poukładać swoje życie na nowo. Ojciec dzwonił codziennie:
– Wróć do domu! Matka beze mnie sobie nie poradzi!
Mama pisała SMS-y:
– Tęsknię za tobą…
Nie wiedziałam, co robić. Czułam się winna i wolna jednocześnie.
W pracy zaczęło mi iść lepiej. Dostałam awans na starszego copywritera. Justyna namawiała mnie na terapię:
– Magda, musisz to przepracować. Inaczej nigdy nie ruszysz dalej.
Zaczęłam chodzić do psychologa. Po kilku miesiącach byłam gotowa wrócić do domu – ale już nie jako ta sama Magda.
Wróciłam pewnego niedzielnego popołudnia. Ojciec siedział w kuchni z butelką Żubrówki.
– Czego tu chcesz? – zapytał bez emocji.
– Porozmawiać.
Mama stała w drzwiach i patrzyła na mnie błagalnie.
Usiadłam naprzeciwko ojca:
– Albo przestajesz pić i idziesz na terapię, albo odchodzimy obie z mamą.
Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach strach.
Minęły dwa lata od tamtego dnia. Ojciec jest trzeźwy od roku. Mama zaczęła żyć własnym życiem – zapisała się na kurs tańca dla seniorów. Ja mam nowego partnera – Michała – i powoli uczę się ufać ludziom.
Czasem myślę o Oli i Pawle. Czy im się udało? Czy żałują? Nigdy się tego nie dowiem. Ale wiem jedno: czasem trzeba wszystko stracić, żeby odnaleźć siebie.
Czy wy też mieliście momenty w życiu, kiedy wszystko runęło? Jak sobie wtedy poradziliście? Czy można naprawdę wybaczyć rodzinie i zacząć od nowa?