Grzech z orzechów, mały skarb w wiadrze – historia, która zmieniła wszystko
Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i krzyku mojej matki: „Natalia! Znowu zostawiłaś orzechy na stole! Czy ty w ogóle myślisz o kimś poza sobą?!”. Wybiegłam z kuchni z płaczem, a w głowie dudniło mi jedno: dlaczego zawsze jestem winna wszystkiemu, nawet głupim orzechom? Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to tylko początek lawiny, która miała zmieść moje życie.
Mam na imię Natalia. Mam 39 lat, męża – Bartka i dwójkę dzieci: Zosię i Maćka. Mieszkamy w bloku na warszawskim Ursynowie. Z pozoru zwykła rodzina – praca, szkoła, zakupy, obiady, czasem kino. Ale pod tą warstwą normalności buzowały emocje, których nikt nie chciał nazwać. Zwłaszcza Bartek. On zawsze był zamknięty, milczący, wiecznie zmęczony. Pracował w IT, wracał późno, a potem siadał do komputera i znikał dla świata.
Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, usłyszałam cichy szloch dochodzący z łazienki. Weszłam bez pukania. Bartek siedział na podłodze, trzymając w rękach stary metalowy wiadro. W środku leżały orzechy włoskie i… złoty pierścionek z zielonym oczkiem. Ten sam, który zaginął mojej babci przed laty. Spojrzał na mnie przerażony.
– Skąd to masz? – zapytałam drżącym głosem.
– To nie tak jak myślisz… – zaczął, ale przerwałam mu.
– Od miesięcy coś ukrywasz! Co się dzieje?!
Bartek spuścił głowę. – Natalia… Ja… ja mam córkę. Z inną kobietą. To jej pierścionek. Ukrywałem to przed tobą, bo bałem się cię stracić.
Świat mi zawirował. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Czułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
– Jak mogłeś? – wyszeptałam. – Przez tyle lat…?
– To było zanim się poznaliśmy. Ale ona wróciła. I… ona jest chora. Potrzebuje pomocy.
Nie pamiętam, jak wyszłam z łazienki. Przez kolejne dni chodziłam jak zombie. Dzieci coś do mnie mówiły, mama dzwoniła z pretensjami („Znowu nie odebrałaś! Co się z tobą dzieje?”), a ja nie byłam w stanie wydusić słowa.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mojej siostry, Kingi.
– Kinga, muszę ci coś powiedzieć…
– Tylko nie mów mi, że Bartek cię zdradził! – rzuciła od razu.
– Skąd wiesz?
– Natalia… On od miesięcy zachowuje się dziwnie. Widziałam go kiedyś z jakąś kobietą pod szpitalem na Banacha.
Poczułam się zdradzona przez wszystkich – nawet przez własną siostrę.
Wieczorem usiedliśmy z Bartkiem przy kuchennym stole. Dzieci spały u babci.
– Chcę wiedzieć wszystko – powiedziałam twardo.
Bartek opowiedział mi całą historię: o Magdzie, dziewczynie ze studiów, która wyjechała do Niemiec i wróciła po latach z dzieckiem – jego dzieckiem. O tym, jak próbował jej pomóc finansowo, jak spotykali się po kryjomu, żeby nie ranić mnie i dzieci.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Bałem się twojej reakcji. Bałem się stracić rodzinę.
– A teraz? Myślisz, że jeszcze ją masz?
Wybiegłam z domu i długo błąkałam się po osiedlu. W końcu zadzwoniłam do Magdy.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam chłodno.
Spotkałyśmy się w kawiarni na Mokotowie. Magda była blada i wyraźnie zmęczona.
– Wiem o wszystkim – zaczęłam bez ogródek.
– Natalia… Przepraszam cię. Nie chciałam niszczyć twojej rodziny. Po prostu… nie mam nikogo innego.
Rozmowa była trudna, pełna łez i wzajemnych pretensji. Ale wtedy po raz pierwszy poczułam… ulgę? Może dlatego, że wreszcie ktoś nazwał rzeczy po imieniu.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na bombie zegarowej. Bartek próbował się tłumaczyć, dzieci wyczuwały napięcie („Mamo, dlaczego tata płacze?”), a moja matka dolewała oliwy do ognia:
– Wiedziałam! Wiedziałam, że ten twój informatyk to nie jest materiał na męża! Zawsze był dziwny!
– Mamo, przestań!
– A co ja mam powiedzieć? Ty zawsze wszystko ukrywasz! Nawet przede mną!
W końcu doszło do rodzinnej awantury przy niedzielnym obiedzie. Mama krzyczała na Bartka:
– Jak mogłeś zrobić coś takiego mojej córce?!
On milczał i patrzył w talerz.
Kinga próbowała mnie bronić:
– Mamo, daj już spokój! To ich sprawa!
Ale mama była nie do zatrzymania:
– Ty też byś tak chciała? Żeby twój mąż miał dziecko z inną?!
Wybiegłam z płaczem do łazienki i zamknęłam się na klucz. Siedziałam tam długo, aż usłyszałam cichy głos Zosi:
– Mamo… czy my teraz będziemy inną rodziną?
Przytuliłam ją mocno.
– Kochanie… rodzina to nie tylko tata i mama. To my wszyscy razem. Cokolwiek się stanie.
Po tej awanturze Bartek wyprowadził się do wynajętej kawalerki na Ursusie. Przychodził do dzieci co drugi weekend. Było mi ciężko patrzeć na ich smutne oczy po każdym jego wyjściu.
Któregoś dnia zadzwoniła Magda:
– Natalia… muszę ci coś powiedzieć. Jest gorzej. Lekarze mówią, że zostało mi niewiele czasu.
Pojechałam do niej bez zastanowienia. Siedziałyśmy razem przy łóżku w szpitalu.
– Obiecaj mi jedno – wyszeptała Magda – zaopiekuj się moją Olą… waszą Olą… jeśli mnie zabraknie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przecież to dziecko mojego męża…
Magda odeszła dwa tygodnie później. Ola została sama na świecie – bez ojca na co dzień (Bartek był załamany), bez matki…
Patrzyłam na nią i widziałam w niej Bartka – te same oczy, ten sam uśmiech.
Podjęliśmy decyzję: Ola zamieszkała z nami.
Moja matka była wściekła:
– Zwariowałaś?! Będziesz wychowywać dziecko tej kobiety?!
Ale ja już wiedziałam jedno: nie można karać dziecka za błędy dorosłych.
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Bartek wrócił do domu powoli – najpierw jako gość, potem jako ojciec wszystkich trójki dzieci. Nasza rodzina wygląda inaczej niż kiedyś – jest w niej więcej bólu, ale też więcej prawdy i… przebaczenia?
Czasem patrzę na Olę bawiącą się z Zosią i Maćkiem i myślę: czy gdybym wtedy nie znalazła tego wiadra z orzechami i pierścionkiem… czy żyłabym dalej w kłamstwie?
Czy można naprawdę przebaczyć zdradę? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może to właśnie te najtrudniejsze decyzje czynią nas silniejszymi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?