Grzech z orzechem, skarb w twym sercu – Historia Elżbiety z Gdańska
– Nie wierzę, że to zrobiłeś! – krzyknęłam, czując jak łzy palą mnie pod powiekami. Stałam na środku kuchni, a mój świat właśnie się walił. Andrzej patrzył na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze doprowadzał mnie do szału.
– Elżbieta, proszę cię… To nie tak…
– To nie tak?! – przerwałam mu, ściskając w dłoni kubek z herbatą. – Widziałam was! Widziałam, jak ją obejmujesz na parkingu pod Lidlem! Myślisz, że jestem ślepa?
W tej chwili nasza córka, Zosia, weszła do kuchni. Miała słuchawki na uszach i spojrzała na nas z niepokojem. – Mamo? Co się dzieje?
Andrzej odwrócił wzrok. Ja nie mogłam już dłużej udawać. – Tata… tata nas zdradził.
Zosia zbladła. – To żart? Mamo…
– To nie żart – powiedziałam cicho. – Przepraszam, kochanie.
W tej jednej chwili wszystko się zmieniło. Andrzej spakował się jeszcze tego samego wieczoru. Zostawił mi tylko krótką kartkę: „Przepraszam. Nie potrafię inaczej.”
Przez pierwsze dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. Gdańsk za oknem był szary i zimny, a ja nie czułam nic poza pustką. Moja mama, pani Halina, dzwoniła codziennie:
– Eluś, musisz się trzymać. Dla Zosi.
– Mamo, ja nie wiem, czy dam radę…
– Dasz. Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale ja nie czułam się silna. Czułam się jak skorupka orzecha – twarda na zewnątrz, a w środku roztrzaskana na milion kawałków.
Zosia zamknęła się w sobie. Przestała wychodzić z pokoju, przestała jeść. Pewnego wieczoru usiadłam na jej łóżku i pogłaskałam ją po włosach.
– Córeczko… wiem, że ci ciężko. Ale musimy być razem.
– Po co? – wyszeptała. – Skoro tata nas zostawił…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama czułam się porzucona i bezwartościowa.
W pracy próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Moja przyjaciółka z biura, Marta, szybko się jednak domyśliła:
– Elka, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś nie spała od tygodnia.
Pękłam. W łazience wybuchłam płaczem.
– On mnie zdradził… Z jakąś młodą dziewczyną…
Marta przytuliła mnie mocno.
– Słuchaj, to nie twoja wina. Faceci czasem są jak dzieci we mgle. Ale ty musisz zadbać o siebie.
Nie chciałam tego słuchać. Przez całe życie dbałam o wszystkich – o Andrzeja, o Zosię, o mamę… O siebie nigdy.
Tymczasem plotki rozeszły się po rodzinie szybciej niż ogień po suchych liściach. Moja siostra, Danuta, zadzwoniła z Warszawy:
– Elżbieta! Jak mogłaś do tego dopuścić? Może byłaś za mało czuła? Może za bardzo skupiona na pracy?
– Danusia, błagam cię…
– Ja tylko mówię jak jest! U nas z Krzyśkiem też bywało różnie, ale zawsze starałam się być kobietą dla męża!
Zamknęłam oczy i odłożyłam słuchawkę. Nie miałam siły tłumaczyć się przed całym światem.
Najgorzej było w niedzielę u mamy na obiedzie. Siedzieliśmy przy stole: ja, Zosia i mama Halina. Cisza była ciężka jak ołów.
– Elżbieta – zaczęła mama – musisz wybaczyć Andrzejowi. Każdy ma prawo do błędu.
Zosia spojrzała na babcię z niedowierzaniem:
– Babciu! On nas zostawił!
Mama wzruszyła ramionami:
– Kiedyś twój dziadek też miał swoje grzeszki… Ale rodzina jest najważniejsza.
Wybuchłam:
– Mamo! Ja nie chcę być jak ty! Nie chcę udawać przed sąsiadami, że wszystko jest dobrze!
Mama spojrzała na mnie surowo:
– Duma cię zgubi, Elżbieta.
Wróciłyśmy do domu w milczeniu. Zosia płakała całą noc.
Mijały tygodnie. Andrzej dzwonił coraz rzadziej. W końcu przestał odbierać moje telefony. Dowiedziałam się od wspólnej znajomej, że zamieszkał z tą dziewczyną – Pauliną – w nowym bloku na Morenie.
Któregoś dnia spotkałam go przypadkiem pod Biedronką. Stał z Pauliną i jej synkiem z poprzedniego związku. Wyglądał na szczęśliwego.
Podszedł do mnie niepewnie:
– Elżbieta… chciałem tylko powiedzieć… przepraszam.
Patrzyłam na niego długo.
– Czy ona jest tego warta?
Zawahał się:
– Nie wiem… Może po prostu chciałem zacząć od nowa.
Odwróciłam się i odeszłam bez słowa.
Wieczorem długo patrzyłam w okno na światła miasta. Przypomniały mi się słowa babci: „Stare grzechy mają długi cień”. Czy to ja byłam winna? Czy można było coś zrobić inaczej?
Zosia zaczęła chodzić na terapię szkolną. Ja zapisałam się na jogę i po raz pierwszy od lat poszłam sama do kina. Powoli uczyłyśmy się żyć bez Andrzeja.
Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie z zeszytem:
– Mamo… napisałam wiersz o tacie. Chcesz posłuchać?
Słuchałam jej drżącego głosu i czułam dumę pomieszaną ze smutkiem. Moja córka dorastała szybciej niż powinna.
Minął rok. Wiosną pojechałyśmy razem nad morze – tylko we dwie. Siedziałyśmy na plaży w Brzeźnie i patrzyłyśmy na fale.
– Mamo… czy ty jeszcze kiedyś będziesz szczęśliwa?
Objęłam ją mocno.
– Myślę, że tak. Ale to już będzie inne szczęście niż kiedyś.
Dziś wiem jedno: największy skarb nosimy w sercu i nikt nam go nie odbierze, jeśli sami go nie oddamy. Czy warto wybaczać? Czy lepiej nauczyć się żyć dla siebie? A może prawdziwa siła rodzi się dopiero wtedy, gdy pozwolimy sobie upaść i podnieść się na nowo?