Gdy wszystko się wali, rodzi się nowe życie – historia Magdy z Wrocławia

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. Stałam w kuchni z rękami mokrymi od wody i patrzyłam na rozrzucone po stole rachunki. W powietrzu unosił się zapach pieczonego schabu i świeżego chleba – miałam nadzieję, że tym razem Michał wróci do domu w lepszym humorze. Ale już po jego kroku na klatce schodowej wiedziałam, że będzie źle.

– Znowu nie posprzątałaś? – rzucił przez zaciśnięte zęby, nawet nie patrząc mi w oczy.

– Pracowałam dziś dłużej, a potem robiłam zakupy… – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwał mi ruchem ręki.

– Nie o to chodzi. Usiądź.

Serce waliło mi jak młotem. Usiadłam na krześle, czując jak podłoga usuwa mi się spod nóg.

– Magda, to nie ma sensu. Mam dość tego wszystkiego. Mam kogoś innego. Wyprowadzam się dzisiaj.

Nie mogłam oddychać. Przez chwilę miałam wrażenie, że śnię. Przecież jeszcze wczoraj planowaliśmy remont łazienki, a dziś… dziś on odchodzi? Po siedmiu latach małżeństwa?

– Michał… – wyszeptałam. – Przecież… przecież mieliśmy być razem. Mieliśmy mieć dzieci…

Wzruszył ramionami.

– Ty chyba sama wiesz, że to nie wyjdzie. Próbujemy od lat i nic. Może z kimś innym mi się uda.

Zostawił mnie z tymi słowami i wyszedł, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. Upadłam na podłogę i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.

Nie wiem, jak przetrwałam kolejne dni. Telefon dzwonił bez przerwy – raz to była jego matka, pani Helena, która nie szczędziła mi gorzkich słów:

– To twoja wina! Michał zawsze chciał dzieci! Może gdybyś mniej pracowała, a więcej się starała…

Albo moja własna mama:

– Magda, musisz być silna. Przyjedź do mnie na wieś na kilka dni. Odpoczniesz.

Ale ja nie chciałam nikogo widzieć. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, chociaż koleżanki szeptały za moimi plecami:

– Widzisz ją? Podobno mąż ją zostawił dla jakiejś młodszej…

Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i patrzyłam na zdjęcia ze ślubu. Na jednym Michał całuje mnie w czoło – wtedy wierzyłam, że nic nas nie rozdzieli.

Najgorsze były weekendy. Wtedy czułam się najbardziej samotna. Czasem dzwoniła do mnie siostra Michała – Aneta:

– Magda, może pogadamy? Wiem, że mój brat to idiota…

Ale ja nie chciałam słuchać o nim ani słowa.

Po kilku tygodniach zaczęły się sprawy sądowe. Michał chciał sprzedać mieszkanie i podzielić pieniądze na pół. Jego matka przyjechała do sądu i patrzyła na mnie z pogardą:

– Zabrałaś mu najlepsze lata życia! – syczała przez zęby.

Czułam się jak śmieć. Nawet moja własna rodzina nie wiedziała, jak mnie pocieszyć. Ojciec tylko wzdychał ciężko:

– Może tak miało być… Może los szykuje ci coś lepszego?

Nie wierzyłam w to ani trochę.

Przez kilka miesięcy żyłam jak cień samej siebie. Chodziłam do pracy, wracałam do domu, czasem spotykałam się z mamą na kawie. Ona jedna nie pozwoliła mi się załamać:

– Magda, jesteś młoda! Jeszcze wszystko przed tobą!

– Mamo, ja już nie chcę nikogo poznawać… Nie chcę znowu cierpieć.

Ale ona nie dawała za wygraną. Zabrała mnie do lekarza – kolejny raz zrobiłam badania hormonalne, kolejne USG. Lekarz był delikatny:

– Pani Magdo, czasem trzeba po prostu poczekać. Stres robi swoje.

Wiedziałam jednak swoje – byłam przekonana, że jestem „wadliwa”, że nigdy nie będę matką.

Minął rok od rozwodu. Powoli zaczęłam wracać do życia. Zapisałam się na jogę, zaczęłam chodzić na spacery po Odrze z koleżanką z pracy – Karoliną. To ona namówiła mnie na wyjazd integracyjny do Karpacza.

Tam poznałam Pawła.

Nie był przystojny jak Michał ani tak wygadany jak moi dawni znajomi ze studiów. Był spokojny, trochę nieśmiały i miał najcieplejszy uśmiech na świecie.

– Cześć, jestem Paweł – przedstawił się pierwszego wieczoru przy ognisku.

– Magda – odpowiedziałam cicho.

Rozmawialiśmy całą noc o wszystkim i o niczym: o książkach Olgi Tokarczuk, o podróżach po Polsce pociągiem, o tym jak trudno jest być dorosłym w dzisiejszych czasach.

Po powrocie do Wrocławia Paweł napisał do mnie wiadomość:

„Może pójdziemy kiedyś na kawę?”

Bałam się. Bałam się zaufać komukolwiek jeszcze raz. Ale coś we mnie pękło – postanowiłam dać sobie szansę.

Spotykaliśmy się coraz częściej: kino Nowe Horyzonty, spacery po Parku Szczytnickim, wspólne gotowanie pierogów (Paweł był mistrzem farszu z kaszą gryczaną!).

Pewnego wieczoru powiedziałam mu całą prawdę:

– Paweł… Ja mogę nigdy nie mieć dzieci. Mój były mąż odszedł właśnie przez to.

Paweł spojrzał mi prosto w oczy:

– Magda… Ja chcę być z tobą. Jeśli będziemy mieli dzieci – cudownie. Jeśli nie – też będziemy szczęśliwi. Najważniejsze jest to, co mamy teraz.

Pierwszy raz od lat poczułam spokój.

Zamieszkaliśmy razem po pół roku znajomości. Moja mama była zachwycona Pawłem:

– Wreszcie ktoś normalny! – śmiała się przy niedzielnym obiedzie.

Nawet ojciec polubił go od razu:

– Widać, że cię szanuje.

A ja powoli uczyłam się ufać życiu na nowo.

Minęły dwa lata. Pewnego dnia poczułam się dziwnie zmęczona i rozdrażniona. Paweł żartował:

– Może jesteś w ciąży?

Zaśmiałam się gorzko:

– Jasne… Prędzej wygram w totka!

Ale test ciążowy pokazał dwie kreski.

Nie wierzyliśmy własnym oczom. Lekarz potwierdził: „Gratulacje!”

Ciąża nie była łatwa – miałam mdłości, bóle głowy i ciągły lęk o to maleństwo pod sercem. Ale Paweł był przy mnie każdego dnia:

– Damy radę – powtarzał cicho wieczorami.

Urodziła się nasza córeczka – Zosia. Kiedy pierwszy raz ją przytuliłam, płakałam ze szczęścia i niedowierzania.

Kilka miesięcy później spotkałam przypadkiem Helenę – byłą teściową – na targu przy Hali Targowej.

Patrzyła na mnie długo spod zmarszczonych brwi:

– No proszę… Nowe życie sobie ułożyłaś? Dziecko masz? Pewnie nie Michała…

Uśmiechnęłam się spokojnie:

– Tak, mam córeczkę. I jestem szczęśliwa.

Helena tylko prychnęła i odeszła bez słowa.

Wtedy zrozumiałam: wszystko musiało runąć, żebym mogła narodzić się na nowo. Żebym mogła odnaleźć siebie i prawdziwą miłość.

Dziś patrzę na Pawła i Zosię i myślę: czy gdyby Michał został ze mną z litości albo poczucia obowiązku, byłabym teraz tak szczęśliwa? Czy czasem największa strata nie jest początkiem czegoś piękniejszego?