Dzieci zatrudniły nianię, żeby mnie unikać – historia matki, która została sama

Zadzwoniłam do drzwi córki po raz trzeci w tym tygodniu. Stałam na klatce schodowej, ściskając w rękach torbę z domowym rosołem i świeżo upieczonym sernikiem. Z mieszkania dobiegały głosy – śmiech mojej wnuczki, tupot małych stóp, a potem czyjś obcy głos: „Julka, nie biegaj po korytarzu! Zaraz wrócimy do puzzli.” To nie była głowa mojej córki, tylko niania. Poczułam, jakby ktoś wyciął mi serce.

– Dzień dobry, pani Marianno – powiedziała młoda kobieta, otwierając drzwi tylko na szerokość łańcucha. – Państwo Nowakowie prosili, żeby dziś nie przeszkadzać. Julka ma zajęcia.

Zaniemówiłam. Jeszcze miesiąc temu byłam tu codziennie. Odbierałam Julkę z przedszkola, gotowałam obiad, czytałam bajki. Teraz stałam za drzwiami własnej rodziny, jak nieproszony gość.

Wróciłam do pustego mieszkania na Pradze i usiadłam przy stole. Telefon milczał. Córka – Agata – nie odbierała ode mnie od tygodnia. Syn – Paweł – mieszkał w Poznaniu i dzwonił tylko z okazji świąt. Zawsze byłam dla nich podporą. Po śmierci męża to ja trzymałam wszystko w ryzach: dom, szkołę, rachunki. A teraz? Nawet wnuczki nie mogłam zobaczyć.

Pamiętam dzień, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Agata przyszła do mnie zapłakana:

– Mamo, nie wyrabiam. Michał ciągle w pracy, ja z Julką sama… Pomóż mi, proszę.

Zamieszkały u mnie na kilka miesięcy. Oddałam im swoją sypialnię, spałam na rozkładanej kanapie w salonie. Gotowałam obiady, prałam ubranka, chodziłam z Julką na spacery po parku Skaryszewskim. Byłam szczęśliwa – czułam się potrzebna.

Ale potem Agata zaczęła mieć pretensje:

– Mamo, nie dawaj jej tyle słodyczy! – krzyczała pewnego dnia.
– Ależ to tylko kawałek czekolady…
– Ty zawsze wszystko wiesz lepiej! Nie jesteś jej matką!

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przecież chciałam tylko pomóc.

Kiedy Agata z Michałem dostali kredyt na mieszkanie na Białołęce, pomogłam im finansowo – sprzedałam rodzinny pierścionek po babci i dołożyłam się do wkładu własnego. Wprowadziła się tam cała rodzina. Myślałam, że będę częstym gościem. Przez pierwsze miesiące rzeczywiście tak było: zapraszali mnie na obiady, prosili o opiekę nad Julką.

Aż nagle wszystko się zmieniło. Pewnego dnia przyszłam bez zapowiedzi i zastałam w mieszkaniu obcą kobietę.

– Jestem Paulina, nowa niania – przedstawiła się grzecznie.

Agata stała w kuchni z założonymi rękami.

– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziała chłodno.
– O czym?
– O tym, że za bardzo się wtrącasz. Paulina będzie teraz pomagać przy Julce.
– Ale przecież ja…
– Chcemy mieć trochę prywatności. I spokoju.

Wyszłam stamtąd z poczuciem upokorzenia. Przez kolejne dni próbowałam dzwonić, pisać SMS-y: „Może zabiorę Julkę do zoo?”, „Upiekłam ciasto”, „Jak się czujesz?” Odpowiedzi nie było.

W końcu zadzwonił Michał:

– Pani Marianno, proszę uszanować naszą decyzję. Agata potrzebuje odpoczynku od ciągłych wizyt.
– Ale ja tylko…
– Proszę nie przychodzić bez zapowiedzi.

Czułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Próbowałam porozmawiać z synem:

– Pawełku, czy ja naprawdę jestem taka zła matka?
– Mamo… – westchnął ciężko przez telefon – Może po prostu daj im trochę przestrzeni? Agata zawsze była drażliwa…
– Ale przecież ją wychowałam! Pomagałam!
– Wiem, ale może czasem za bardzo chcesz kontrolować wszystko?

Zaczęłam analizować każdy gest, każde słowo z przeszłości. Czy rzeczywiście byłam zbyt opiekuńcza? Czy narzucałam swoje zdanie? Przecież chciałam tylko dobrze…

Samotność zaczęła mnie przytłaczać. Siedziałam wieczorami przy stole i patrzyłam na zdjęcia wnuczki na lodówce. Czasem słyszałam dzieci bawiące się na podwórku i łzy same płynęły mi po policzkach.

Pewnego dnia spotkałam Agatę przypadkiem w sklepie spożywczym.

– Cześć… – zaczęłam niepewnie.
– Mamo, nie mam czasu – rzuciła szybko i odwróciła się do kasy.
– Agata! Proszę…
– Nie teraz!

Ludzie patrzyli na mnie ze współczuciem. Wyszłam ze sklepu i rozpłakałam się na ławce pod blokiem.

Wkrótce potem dowiedziałam się od sąsiadki, że Agata i Michał mają problemy małżeńskie. Podobno Michał coraz częściej nocuje poza domem, a Agata jest rozdrażniona i zamknięta w sobie.

Zadzwoniłam jeszcze raz:

– Agatko, może chociaż porozmawiamy?
– Mamo! Przez ciebie Michał chce odejść! Wszędzie się wtrącasz! Zawsze musisz mieć ostatnie słowo!
– Ale ja tylko chciałam pomóc…
– Nie chcę cię widzieć!

Po tej rozmowie nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, jak bardzo można zranić drugiego człowieka słowami.

Na swoje 65-te urodziny zaprosiłam całą rodzinę. Przyszła tylko Agata z Julką – bez Michała. Siedziałyśmy przy stole w niezręcznej ciszy.

– Julka, podziękuj babci za prezent – powiedziała Agata chłodno.
Julka podeszła do mnie i ucałowała w policzek.
– Babciu, kiedy przyjdziesz do nas pobawić się lalkami?
Agata spojrzała na mnie ostrzegawczo:
– Babcia jest bardzo zajęta.

Po ich wyjściu długo siedziałam w pustym mieszkaniu i płakałam nad kawałkiem tortu.

Kilka dni później zadzwoniła Paulina – niania:

– Pani Marianno… Julka bardzo za panią tęskni. Może mogłybyśmy spotkać się w parku?

To był promyk nadziei. Spotkałyśmy się na ławce pod kasztanami. Julka rzuciła mi się na szyję:
– Babciu! Opowiedz mi bajkę!
Opowiadałam jej o wróżkach i smokach aż do zmierzchu. Paulina patrzyła na nas z uśmiechem:
– Dobrze pani robi tej dziewczynce…

Ale wiedziałam już, że to nie to samo co dawniej. Nie byłam już częścią ich codzienności – byłam dodatkiem na specjalne okazje.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę zasłużyłam na takie odtrącenie? Czy można kochać za bardzo? Czy lepiej byłoby być chłodną matką niż oddaną babcią?

Patrzę dziś przez okno na bawiące się dzieci i pytam siebie: czy rodzina zawsze musi boleć najbardziej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?