Dla wnuka, pomimo oszustwa – historia Marii z Piotrkowa
— Zostawiłaś mi go na cały dzień i nawet nie zadzwoniłaś, żeby zapytać, czy wszystko w porządku! — krzyknęłam do synowej, kiedy wróciła po Antosia. Stałam w kuchni, trzęsąc się ze złości, a ona tylko wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
Mam na imię Maria. Mam 62 lata i mieszkam w Piotrkowie Trybunalskim. Od śmierci męża żyję sama w dwupokojowym mieszkaniu na osiedlu Słowackiego. Moje życie toczyło się spokojnie: emerytura, działka, czasem spotkania z sąsiadkami. Wszystko zmieniło się, gdy mój syn, Paweł, ożenił się z Martą. Myślałam, że to dobra dziewczyna – cicha, uprzejma, z dobrego domu. Ale życie szybko pokazało mi, jak bardzo można się pomylić.
Paweł i Marta pobrali się młodo. On pracował w warsztacie samochodowym, ona była nauczycielką w przedszkolu. Po roku pojawił się Antoś – mój ukochany wnuk. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Pomagałam im jak mogłam: gotowałam obiady, robiłam zakupy, czasem zostawałam z małym, żeby mogli wyjść do kina czy na spacer. Nigdy nie narzekałam – przecież rodzina jest najważniejsza.
Wszystko zaczęło się psuć dwa lata temu. Paweł stracił pracę po tym, jak warsztat splajtował. Marta zaczęła narzekać na pieniądze. — Mamo, musimy jakoś przetrwać ten czas — mówił mi syn przez telefon. — Marta chce wrócić do pracy na cały etat, a ja szukam czegokolwiek.
Zgodziłam się bez wahania: — Przyprowadzajcie Antosia do mnie, zajmę się nim.
Tak zaczęły się moje codzienne dyżury babci – od rana do wieczora. Czasem nawet nocował u mnie, bo Marta miała rzekomo dyżury w szkole albo szkolenia. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa – Antoś był moim oczkiem w głowie.
Pewnego dnia wszystko runęło jak domek z kart.
Był listopadowy wieczór. Antoś zasnął na kanapie po całym dniu zabawy. Wzięłam telefon Pawła, który zostawił go u mnie przez pomyłkę. Chciałam zadzwonić do niego i zapytać, czy mam podać Antosiowi syrop na kaszel. Przypadkiem zobaczyłam wiadomość od nieznanego numeru: „Marta, przelew poszedł. Dziękuję za pomoc. Mama już spokojniejsza”.
Coś mnie tknęło. Przez całą noc nie mogłam spać. Następnego dnia zaczęłam dopytywać Pawła o sytuację finansową. W końcu wyznał mi prawdę:
— Mamo… Marta nie pracuje w szkole od pół roku. Została zwolniona za konflikt z dyrektorką. Te „szkolenia” to ściema. Ona dorabia na czarno u swojej siostry w sklepie spożywczym i… pomaga swojej matce spłacać długi po ojcu.
— Jak to? — nie mogłam uwierzyć.
— Te wszystkie pieniądze… nawet te, które dawałaś na Antosia… szły na raty kredytu teściowej — spuścił głowę Paweł.
Poczułam się zdradzona jak nigdy w życiu. Przez miesiące opiekowałam się wnukiem za darmo, oddawałam ostatnie oszczędności na „potrzeby dziecka”, a tymczasem byłam zwyczajnie wykorzystywana.
Kiedy Marta przyszła po Antosia następnego dnia, nie wytrzymałam:
— Myślisz, że jestem głupia? Że nie widzę, co się dzieje? — głos mi drżał.
— Mamo… — zaczęła Marta.
— Nie jestem twoją matką! — przerwałam jej ostro. — Kłamałaś mi prosto w oczy! Wykorzystałaś mnie!
Antoś patrzył na nas wielkimi oczami i zaczął płakać. Marta zabrała go na ręce i wyszła bez słowa.
Od tego dnia kontakt urwał się na kilka tygodni. Paweł próbował łagodzić sytuację:
— Mamo, Marta nie miała wyjścia… Jej matka mogła stracić mieszkanie przez te długi…
— A ja co? Ja nie mam swoich problemów? — krzyczałam przez łzy do słuchawki.
W święta Bożego Narodzenia pierwszy raz od lat siedziałam sama przy stole. Nikt nie przyszedł z opłatkiem, nikt nie zadzwonił z życzeniami. Sąsiadka przyniosła mi kawałek makowca i powiedziała: — Pani Mario, niech pani nie płacze… dzieci wrócą.
Ale dzieci nie wracały.
W styczniu zachorowałam na grypę i trafiłam do szpitala na kilka dni. Leżałam tam sama jak palec – nikt nie odwiedził mnie ani razu. Dopiero po powrocie do domu zobaczyłam pod drzwiami kartkę: „Mamo, przepraszam. Nie wiedziałem jak z tobą rozmawiać”.
Minęły kolejne tygodnie ciszy. W końcu zadzwoniła Marta:
— Pani Mario… wiem, że zawiodłam pani zaufanie. Ale Antoś codziennie pyta o babcię…
Nie odpowiedziałam od razu. Serce mi pękało z żalu i gniewu.
W końcu zgodziłam się spotkać z wnukiem w parku. Kiedy zobaczyłam go biegnącego do mnie z otwartymi ramionami, wszystko inne przestało mieć znaczenie.
— Babciu! — krzyczał Antoś i rzucił mi się na szyję.
Usiadłyśmy z Martą na ławce pod starym kasztanem.
— Przepraszam panią… — zaczęła cicho Marta. — Bałam się przyznać do wszystkiego. Mama groziła mi, że jeśli nie pomogę jej spłacić długu po ojcu, wyrzucą ją z mieszkania… Nie chciałam ciągnąć Pawła w to bagno…
— Ale mnie mogłaś okłamywać? — spytałam gorzko.
— Nie powinnam była… Ale pani jest jedyną osobą, która zawsze nam pomagała…
Siedziałyśmy długo w milczeniu. W końcu powiedziałam:
— Dla Antosia zrobię wszystko… Ale nigdy więcej mnie nie okłamujcie.
Od tamtej pory relacje były już inne – chłodniejsze, ostrożniejsze. Ale dla wnuka byłam gotowa przełknąć dumę i wybaczyć dorosłym ich błędy.
Czasem patrzę na Antosia i myślę: ile jeszcze babcie są w stanie poświęcić dla swoich wnuków? Czy wybaczenie naprawdę leczy rany? A może tylko pozwala nam przetrwać kolejny dzień?