Córka, która wybrała obcego zamiast matki: Historia Elżbiety i Zuzanny

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Nie tego zwykłego, codziennego – ale takiego, który rozcina powietrze jak nóż i zostawia po sobie ciszę gęstą jak smoła. Stałam wtedy w przedpokoju, z ręką na klamce, a Zuzanna – moja jedyna córka – patrzyła na mnie z takim chłodem, jakbyśmy były sobie zupełnie obce.

– Nie dzwoń do mnie więcej. Nie chcę cię znać – powiedziała cicho, ale stanowczo.

Nie wiedziałam jeszcze, że to będzie ostatni raz, kiedy zobaczę ją przez wiele miesięcy.

Mam na imię Elżbieta. Urodziłam Zuzannę mając ledwie dziewiętnaście lat. Ojciec dziecka – Paweł – zniknął szybciej niż się pojawił. Moja matka zmarła, gdy byłam w liceum, ojciec pił i nigdy nie wrócił do domu na dłużej niż kilka dni. Zostałam sama z niemowlęciem w kawalerce na osiedlu w Bytomiu.

Pamiętam te noce, kiedy Zuzia miała gorączkę i płakała bez przerwy. Siedziałam przy jej łóżeczku, trzymałam jej maleńką dłoń i modliłam się, żeby tylko nie musiała przechodzić przez to samo co ja. Pracowałam na kasie w Biedronce, potem sprzątałam klatki schodowe, żeby starczyło na mleko i pieluchy. Czasem nie jadłam przez dwa dni, byleby ona miała wszystko.

Zuzanna była moim światem. Nigdy nie miałam nikogo bliższego. Gdy poszła do szkoły, robiłam wszystko, żeby nie czuła się gorsza od innych dzieci. Zbierałam na wycieczki klasowe, szyłam jej sukienki z materiałów z lumpeksu, piekłam ciasta na szkolne kiermasze. Była zdolna – matematyka szła jej jak z płatka, a nauczycielka polskiego mówiła, że ma talent literacki.

Ale im była starsza, tym bardziej czułam, że oddala się ode mnie. W gimnazjum zaczęły się pierwsze tajemnice. Znikała po lekcjach, wracała późno, nie chciała rozmawiać. Próbowałam być wyrozumiała – wiedziałam, że dorastanie jest trudne. Ale kiedy w liceum poznała Bartka – chłopaka z bogatszego domu – wszystko się zmieniło.

– Mamo, nie rozumiesz mnie! Ty zawsze tylko narzekasz! – krzyczała podczas jednej z naszych kłótni.

– Boję się o ciebie, Zuziu! On jest dużo starszy i…

– Przestań mnie kontrolować! To moje życie!

Bartek był typem cwaniaka – miał samochód od ojca, markowe ubrania i urok osobisty. Zuzanna była nim oczarowana. Ja widziałam w nim zagrożenie: manipulował nią, wyciągał pieniądze pod pretekstem prezentów czy wspólnych wyjazdów. Kiedy próbowałam z nią o tym rozmawiać, zamykała się w sobie jeszcze bardziej.

Pewnego dnia wróciła do domu zapłakana.

– Co się stało? – zapytałam delikatnie.

– Nic cię to nie obchodzi! – rzuciła przez łzy i zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju.

Wiedziałam jednak od sąsiadki, że Bartek ją zdradził. Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze… Ale ona już wtedy była daleko ode mnie.

Po maturze dostała się na psychologię na Uniwersytecie Śląskim. Byłam dumna jak nigdy dotąd. Pomagałam jej finansowo jak mogłam – brałam nadgodziny w pracy, sprzedawałam biżuterię po mamie. Wysyłałam jej paczki z jedzeniem do Katowic, dzwoniłam codziennie wieczorem.

Ale ona coraz rzadziej odbierała telefon.

W drugim roku studiów poznała Michała – wykładowcę z uczelni. Był ode mnie starszy o pięć lat! Rozwodnik z dwójką dzieci. Gdy pierwszy raz go zobaczyłam na rodzinnej kolacji, poczułam niepokój.

– Mamo, Michał jest inny niż wszyscy – zapewniała mnie Zuzanna.

– Ale czy on cię szanuje? Czy nie wykorzystuje twojej dobroci?

– Ty zawsze musisz wszystko komplikować! Nigdy nie pozwalasz mi być szczęśliwą!

Zaczęły się awantury. Michał był uprzejmy tylko wtedy, gdy Zuzanna patrzyła. Gdy zostawaliśmy sami w kuchni podczas świąt, nachylał się do mnie i szeptał:

– Pani Elżbieto, lepiej niech się pani nie wtrąca w nasze sprawy.

Czułam się bezsilna. Widziałam, jak córka coraz bardziej uzależnia się od jego opinii. Przestała spotykać się ze starymi przyjaciółkami, rzuciła pracę dorywczą na uczelni. Michał przekonywał ją, że powinna skupić się tylko na nim i jego dzieciach.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka:

– Elka… widziałam twoją Zuzkę pod blokiem Michała. Płakała i krzyczała coś o tym, że jest nikim…

Serce mi pękło. Pojechałam tam natychmiast. Stałam pod klatką przez godzinę – aż w końcu wyszli razem. Michał trzymał ją mocno za ramię.

– Co ty tu robisz?! – wrzasnęła Zuzanna.

– Chciałam tylko…

– Nie chcę cię widzieć! Przez ciebie wszystko się psuje!

Od tamtej pory kontakt był coraz rzadszy. Próbowałam pisać SMS-y:

„Kocham cię. Martwię się.”

Odpowiedź? Cisza.

W końcu przyszło zaproszenie na ślub cywilny. Bez wesela, bez rodziny – tylko oni i świadkowie. Pojechałam pod urząd miasta z bukietem róż. Stałam przed wejściem i patrzyłam przez szybę jak podpisują dokumenty.

Po wszystkim podeszłam do nich:

– Zuziu…

– Nie rób scen! – syknął Michał.

Zuzanna spojrzała na mnie jak na obcą osobę.

– Proszę cię…

– Nie jesteś już moją matką – powiedziała cicho.

Odeszli razem w stronę parkingu.

Przez kolejne miesiące próbowałam żyć normalnie. Chodziłam do pracy, gotowałam dla siebie obiady na dwa dni, wieczorami oglądałam stare zdjęcia Zuzi z dzieciństwa. Czasem łapałam się na tym, że mówię do niej na głos – jakby siedziała obok mnie przy stole.

Najgorsze były święta. Siedziałam sama przy stole przykrytym białym obrusem po mamie. Na talerzu leżały pierogi z kapustą i grzybami – te same, które kiedyś lepiłyśmy razem z Zuzanną.

Pewnego dnia zadzwonił domofon.

– Kto tam?

– To ja…

Głos był cichy i drżący. Otworzyłam drzwi – stała tam Zuzanna: wychudzona, z podkrążonymi oczami.

– Mogę wejść?

Przytuliłyśmy się bez słowa. Siedziałyśmy potem długo w kuchni przy herbacie.

– Mamo… przepraszam…

Płakałyśmy obie jak dzieci.

Okazało się, że Michał stosował wobec niej przemoc psychiczną: izolował ją od wszystkich bliskich, manipulował emocjonalnie, groził odejściem jeśli nie podporządkuje mu się całkowicie.

Pomogłam jej znaleźć psychologa i wynająć małe mieszkanie na osiedlu obok mojego bloku. Powoli odbudowywałyśmy naszą relację – krok po kroku.

Ale blizny zostały.

Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy moja miłość była za dusząca? Czy mogłam ją ochronić przed bólem dorosłego życia?

A może każda matka musi kiedyś pozwolić dziecku odejść – nawet jeśli to oznacza samotność i łzy?

Czy wy też mieliście w rodzinie takie rozstania? Czy można wybaczyć zdradę własnego dziecka? Czekam na wasze historie…