Cisza w oczach Zuzanny: Historia nauczycielki z polskiego przedszkola
– Proszę pani, mogę wyjść do łazienki? – usłyszałam cichy głosik zza rzędu kolorowych stolików. Hania nawet nie podniosła wzroku, a jej drobne palce nerwowo ściskały brzeg sukienki. To już trzeci raz w ciągu tej godziny. Inne dzieci śmiały się, biegały po sali, układały wieże z klocków, a ona – jakby przezroczysta – tkwiła w swoim świecie.
Zawsze była cicha, ale od kilku tygodni coś się zmieniło. Przestała rozmawiać z koleżankami, nie chciała rysować, a jej prace – kiedyś pełne kolorów – stały się szare i smutne. Pewnego dnia zauważyłam na jej nadgarstku siniaka. – Haniu, co się stało? – zapytałam delikatnie, gdy zostałyśmy same w szatni. – Upadłam na schodach – odpowiedziała szybko i naciągnęła rękaw swetra.
Nie dawało mi to spokoju. Wieczorami leżałam w łóżku i zastanawiałam się: czy mam prawo podejrzewać najgorsze? Czy powinnam zareagować? A jeśli się mylę? Przecież rodzice mogą mnie oskarżyć o wtrącanie się w ich sprawy.
Następnego dnia podzieliłam się swoimi obawami z koleżanką z pracy, Martą. – Też to zauważyłam – powiedziała cicho w pokoju nauczycielskim. – Wczoraj płakała w toalecie, ale nie chciała powiedzieć dlaczego. Może powinniśmy porozmawiać z panią psycholog?
Tak też zrobiłyśmy. Pani psycholog, pani Zielińska, zgodziła się zaprosić Hanię na rozmowę. Po kilku dniach przyszła do mnie z poważną miną. – Zuzanno, ona mówi o kłótniach w domu. O tym, że tata krzyczy i mama płacze. Ale nie chce powiedzieć nic więcej. Jest bardzo zamknięta.
Czułam narastającą bezradność. Chciałam pomóc, ale bałam się zrobić krok za daleko. W końcu pewnego ranka Hania przyszła do przedszkola z rozdartą bluzką i zadrapaniem na policzku. Nie mogłam już dłużej udawać, że nic się nie dzieje.
Po zajęciach poprosiłam jej mamę na rozmowę. Pani Kowalczyk była wyraźnie spięta, miała podkrążone oczy i nerwowo poprawiała torebkę na ramieniu. – Czy wszystko w porządku? – zapytałam ostrożnie. – Hania ostatnio jest bardzo smutna…
– To nasza sprawa – przerwała mi gwałtownie. – Dziecko jest niezdarne, często się przewraca. Niech pani zajmie się nauczaniem, a nie plotkami.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mąż spojrzał na mnie z troską: – Znowu coś cię gryzie? – zapytał. Opowiedziałam mu wszystko. – Zgłoś to gdzie trzeba – powiedział stanowczo. – Lepiej pomylić się na korzyść dziecka niż żałować później.
Tej nocy napisałam anonimowy wniosek do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Ręce mi drżały, serce waliło jak młotem. Bałam się konsekwencji – co jeśli rodzice Hani domyślą się, że to ja? Co jeśli dziewczynce stanie się jeszcze większa krzywda?
W kolejnych dniach atmosfera w przedszkolu była napięta jak struna. Pojawiła się pracownica socjalna, rozmawiała z dziećmi i rodzicami. Pani Kowalczyk patrzyła na mnie z nienawiścią. – Po co pani miesza się w cudze życie? – syknęła pewnego popołudnia przy odbiorze córki. Czułam upokorzenie i strach, ale wiedziałam, że nie mogę się wycofać.
Hania zamknęła się jeszcze bardziej w sobie. Przestała jeść obiady, nie chciała bawić się z innymi dziećmi. Pewnego dnia została po lekcjach sama w kącie sali i płakała cicho do poduszki.
Usiadłam obok niej i położyłam dłoń na jej ramieniu.
– Wiesz, że to nie twoja wina? Że nic złego nie zrobiłaś? – szepnęłam.
Spojrzała na mnie wielkimi oczami pełnymi łez.
– Tata krzyczy przez mnie…
Objęłam ją i poczułam ogromną bezsilność wobec tego cierpienia.
Po kilku tygodniach przyszła do nas nowa pracownica socjalna, pani Majewska. Powiedziała mi na osobności: – Sytuacja jest monitorowana. Rodzinie zaoferowano wsparcie psychologa i asystenta rodziny dla Hani. Ale to proces…
Nie wiedziałam, czy to wystarczy. Każdego dnia patrzyłam na Hanię i zastanawiałam się: czy mogłam zrobić więcej? Czy moje działania naprawdę coś zmieniły?
Aż pewnego popołudnia pani Kowalczyk przyszła po córkę i zatrzymała mnie przy drzwiach.
– Chciałam podziękować… Było ciężko… Ale może uratowała mi pani rodzinę.
Hania uśmiechnęła się do mnie po raz pierwszy od miesięcy.
Wieczorem siedziałam przy oknie z kubkiem herbaty i myślałam: Ile jeszcze dzieci cierpi w ciszy? Ilu dorosłych ma odwagę działać? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?