Cień rozliczenia: Opowieść o rodzinnych sekretach, zdradzie i cenie miłości
Wszystko zaczęło się od krzyku. Był środek nocy, a ja, Julia Majewska, stałam na klatce schodowej bloku w Gdańsku, trzymając w rękach walizkę i telefon, który właśnie przestał dzwonić. Po drugiej stronie słuchawki była moja teściowa, Barbara Nowicka – kobieta, która od początku naszego związku z Michałem dawała mi do zrozumienia, że nigdy nie będę dla niej rodziną. Teraz błagała o pomoc. Jej głos był słaby, przerywany płaczem i kaszlem. „Julia, proszę… nie mam nikogo. Michał wyjechał do Warszawy, a ja… ja nie dam rady sama.”
Stałam tam, rozdarta między gniewem a współczuciem. Przypomniałam sobie wszystkie te lata – jej ironiczne uśmieszki podczas świąt, kąśliwe uwagi o mojej pracy w bibliotece („Kiedyś kobiety miały prawdziwe zawody!”), wieczne porównywanie mnie do byłej dziewczyny Michała („Ona przynajmniej wiedziała, jak ugotować rosół!”). Przypomniałam sobie, jak podczas naszej pierwszej Wigilii w jej domu na Zaspie powiedziała przy wszystkich: „Nie wiem, czy Michał dobrze zrobił, żeniąc się tak pochopnie.”
A jednak pojechałam. Wsiadłam w nocny tramwaj i jechałam przez opustoszałe miasto, czując narastający lęk i żal. W głowie kłębiły się pytania: czy robię to z obowiązku? Z litości? Czy może wciąż łudzę się, że kiedyś mnie zaakceptuje?
Barbara leżała na kanapie w salonie. Była blada, spocona, jej włosy posiwiały jeszcze bardziej niż ostatnio. W mieszkaniu unosił się zapach leków i stęchlizny. Gdy tylko mnie zobaczyła, rozpłakała się jak dziecko.
– Myślałam, że już nie przyjdziesz – wyszeptała.
– Nie mogłam pani zostawić – odpowiedziałam chłodno.
– Julia… – zaczęła, ale przerwałam jej.
– Proszę powiedzieć, co się stało.
Przez kolejne dni opiekowałam się nią jak pielęgniarka. Gotowałam zupy, podawałam leki, zmieniałam pościel. Michał dzwonił rzadko – był zajęty pracą i nie chciał wracać do rodzinnych konfliktów. Czułam się jak intruz we własnym życiu. Barbara była raz wdzięczna, raz złośliwa. Potrafiła podziękować za herbatę, by chwilę później rzucić: „Gdybyś była moją córką, nauczyłabym cię porządku.”
Któregoś wieczoru usiadła naprzeciw mnie przy kuchennym stole.
– Julia… – zaczęła niepewnie. – Chciałabym ci coś powiedzieć.
Spojrzałam na nią uważnie. W jej oczach zobaczyłam strach.
– Wiem, że nie byłam dla ciebie dobra – powiedziała cicho. – Ale… ja też nie miałam łatwego życia. Twój teść zostawił mnie dla innej kobiety. Michał nigdy mi tego nie wybaczył. Bałam się, że ty też mi go odbierzesz.
Zamilkła na chwilę.
– Ale przecież to nie moja wina – odpowiedziałam ostrożnie.
– Wiem… Ale kiedy człowiek jest samotny, robi głupie rzeczy. Chciałam cię zranić, zanim ty zranisz mnie.
Poczułam łzy pod powiekami. Przez chwilę chciałam ją przytulić, ale powstrzymałam się.
Następnego dnia przyszła sąsiadka Barbary – pani Teresa z naprzeciwka. Przyniosła zakupy i spojrzała na mnie z uznaniem.
– Dobrze pani robi – powiedziała cicho. – Pani Barbara zawsze była trudna… Ale teraz już nikogo nie ma.
Wieczorem zadzwonił Michał.
– Jak mama? – zapytał bez entuzjazmu.
– Lepiej. Ale powinniśmy porozmawiać o tym wszystkim.
– Julia… Ja nie chcę wracać do tych tematów. Ty zawsze próbujesz wszystko naprawić. Ja już nie mam siły.
Rozłączył się bez pożegnania.
Zostałam sama z Barbarą i własnymi myślami. Zaczęły do mnie wracać wspomnienia z dzieciństwa – moja mama też była chłodna i wymagająca. Może dlatego tak bardzo pragnęłam akceptacji Barbary? Może dlatego tak bardzo bolało mnie każde jej odtrącenie?
Po tygodniu Barbara poczuła się lepiej. Zaczęła chodzić po mieszkaniu, wydawać polecenia („Przetrzyj kurze w salonie”, „Zmień wodę w kwiatach”). Pewnego dnia zapytała:
– Ile ci jestem winna za tę opiekę?
Zamarłam.
– Nic mi pani nie jest winna – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– Nie bądź głupia! Każda praca kosztuje. Nawet rodzina powinna rozliczać się uczciwie.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Pani naprawdę myśli, że wszystko można kupić? Nawet wdzięczność?
Barbara spojrzała na mnie z pogardą.
– Tak jest łatwiej. Pieniądze są proste. Ludzie… ludzie zawsze zawodzą.
Wyszłam na balkon i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się upokorzona i zdradzona. Przez chwilę miałam ochotę zostawić ją samą i nigdy więcej nie wracać.
Ale zostałam. Dokończyłam opiekę do końca tygodnia. Gdy wychodziłam ostatniego dnia, Barbara wręczyła mi kopertę z pieniędzmi.
– Weź to – powiedziała twardo. – Tak będzie lepiej dla nas obu.
Nie przyjęłam jej pieniędzy.
– Pani nigdy nie zrozumie, co to znaczy być rodziną – powiedziałam cicho i wyszłam bez słowa pożegnania.
Minęły miesiące. Michał coraz rzadziej dzwonił do matki. Nasze małżeństwo zaczęło się sypać – on zamykał się w pracy, ja w sobie. Pewnego dnia znalazłam list od Barbary w skrzynce pocztowej:
„Julia,
Nie umiałam kochać inaczej niż przez kontrolę i pieniądze. Przepraszam cię za wszystko. Może kiedyś mi wybaczysz.”
Nie wiem, czy potrafię wybaczyć. Nie wiem nawet, czy chcę próbować odbudować coś, co nigdy nie istniało naprawdę.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można nauczyć się kochać tych, którzy przez całe życie stawiali mur zamiast mostu? Czy wy byście potrafili wybaczyć komuś takiemu jak Barbara?