Cień przeszłości: Historia Nikodema i Sebastiana

Nie możecie mi nic zrobić. To nie moja wina – szepnął Nikodem, drżąc ze strachu. Stał pod starą lipą, tuż przy ogrodzeniu mojego rodzinnego domu, a jego oczy biegały niespokojnie od mojej twarzy do ziemi. Było duszno, powietrze stało w miejscu, a słońce paliło bezlitośnie. Czułem, jak pot spływa mi po karku, ale to nie upał sprawiał, że serce waliło mi jak oszalałe.

Jeszcze rano wszystko wydawało się takie proste. Wraz z żoną Martą i naszą córką Zosią pakowaliśmy się do samochodu, śmiejąc się z jej dziecięcych żartów. Miała tylko siedem lat i jej świat był pełen kolorów, zupełnie inny niż mój. Jechaliśmy do mojej rodzinnej wsi – tej samej, z której uciekłem wiele lat temu, zostawiając za sobą wszystko, co trudne i bolesne. Marta nie wiedziała o wszystkim. Zosia tym bardziej. Chciałem im pokazać jezioro, lasy i stare sady, które pamiętałem z dzieciństwa. Chciałem udawać, że jestem innym człowiekiem.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, wieś wydawała się senna i spokojna. Ludzie siedzieli na ławkach przed domami, dzieci biegały po polach. Ale ja czułem się nieswojo. Każdy zakręt drogi przypominał mi o czymś, co próbowałem wymazać z pamięci. Marta zauważyła moją nerwowość.

– Sebastian, wszystko w porządku? – zapytała cicho, kiedy rozpakowywaliśmy bagaże.

– Tak, po prostu… dawno tu nie byłem – skłamałem.

Wieczorem poszliśmy na spacer nad jezioro. Zosia biegała przed nami, zbierając kamienie i ślimaki. Marta trzymała mnie za rękę. Przez chwilę uwierzyłem, że jestem szczęśliwy. Ale wtedy zobaczyłem Nikodema.

Stał przy brzegu, wpatrzony w wodę. Był starszy niż go zapamiętałem – siwe włosy, twarz poorana zmarszczkami. Kiedy mnie zobaczył, zbladł i cofnął się o krok.

– Sebastian… – wyszeptał.

Marta spojrzała na mnie pytająco.

– To… stary znajomy – wydukałem.

Nikodem podszedł bliżej. Jego ręce drżały.

– Musimy porozmawiać – powiedział cicho.

Nie chciałem tej rozmowy. Przez lata unikałem jej jak ognia. Ale wiedziałem, że nie mam wyjścia.

– Marta, zabierz Zosię do domu. Zaraz wrócę – poprosiłem.

Patrzyła na mnie z niepokojem, ale posłuchała.

Zostaliśmy sami. Nikodem patrzył na mnie z wyrzutem.

– Myślałem, że już nigdy cię tu nie zobaczę – powiedział gorzko.

– Nie wracałem tu przez lata…

– Bo się bałeś? Czy dlatego, że miałeś coś na sumieniu?

Zacisnąłem pięści.

– To nie była moja wina – powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

Nikodem roześmiał się nerwowo.

– Wszyscy tak mówią. Ale wtedy… wtedy zostawiłeś mnie samego. Wszyscy myśleli, że to ja…

Przed oczami stanęły mi obrazy sprzed lat: nocna burza, krzyki w domu Nikodema, potem cisza i światła radiowozów odbijające się w kałużach na podwórku. Jego ojciec leżał wtedy nieprzytomny na podłodze, a my byliśmy jedynymi świadkami tego, co się wydarzyło. Ale ja uciekłem. Zostawiłem Nikodema samego z całą winą.

– Nie mogłem… byłem dzieckiem…

– Ja też! Ale to ja zostałem tu sam! To mnie wszyscy obwiniali! – krzyczał Nikodem, a jego głos łamał się ze wzruszenia.

Czułem narastającą panikę. Przez lata próbowałem zapomnieć o tamtej nocy. O tym, jak jego ojciec bił go do nieprzytomności, a ja stałem w kącie i patrzyłem. O tym, jak uciekłem przez okno i nikomu nic nie powiedziałem. O tym, jak następnego dnia wszyscy mówili tylko o Nikodemie – „to ten dziwny chłopak”, „na pewno coś zrobił ojcu”.

Nikodem podszedł bliżej.

– Nic mi nie zrobicie. Jestem niewinny – mamrotał teraz do siebie, cofając się coraz bardziej w stronę jeziora.

– Nikodem… – zacząłem błagalnie.

– Nie! Nie chcę tego słuchać! Przez ciebie moje życie zamieniło się w piekło! Matka wyjechała do Niemiec, ludzie przestali ze mną rozmawiać… A ty? Ty po prostu uciekłeś!

Nie miałem słów na obronę. Stałem tam jak sparaliżowany.

– Przepraszam… – wyszeptałem w końcu.

Nikodem spojrzał na mnie z pogardą.

– Przepraszam? Myślisz, że to wystarczy? Że po tylu latach jedno słowo wszystko naprawi?

Widziałem łzy w jego oczach. Chciałem go objąć, ale odsunął się gwałtownie.

– Zostaw mnie! – krzyknął i pobiegł w stronę lasu.

Stałem nad brzegiem jeziora jeszcze długo po tym, jak zniknął między drzewami. Czułem się jak dziecko – bezradny i zagubiony. Wróciłem do domu późno w nocy. Marta czekała na mnie w kuchni.

– Co się stało? – zapytała cicho.

Opowiedziałem jej wszystko. O tamtej nocy sprzed lat, o moim tchórzostwie i o tym, jak zostawiłem Nikodema samego z całym ciężarem winy.

Marta słuchała w milczeniu. Potem objęła mnie mocno.

– Musisz mu pomóc – powiedziała tylko.

Nie spałem tej nocy. Rano poszedłem do domu Nikodema. Jego matka już dawno wyjechała za granicę; dom był opuszczony i zaniedbany. Nikodema nie było nigdzie.

Przez kolejne dni szukałem go po całej wsi i okolicznych lasach. Ludzie patrzyli na mnie podejrzliwie; niektórzy pamiętali jeszcze tamtą sprawę sprzed lat. W końcu znalazłem go nad jeziorem. Siedział na pomoście i patrzył w wodę.

Usiadłem obok niego bez słowa. Przez długi czas milczeliśmy.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę – powiedział w końcu Nikodem cicho.

– Rozumiem – odpowiedziałem równie cicho.

Patrzyliśmy razem na spokojną taflę jeziora. Wtedy zrozumiałem, że niektórych ran nie da się zagoić jednym słowem czy gestem. Ale można próbować je leczyć – dzień po dniu, rozmową po rozmowie.

Czasami zastanawiam się: czy gdybym wtedy postąpił inaczej, nasze życie wyglądałoby dziś lepiej? Czy można naprawić błędy przeszłości? Może nigdy się tego nie dowiem… Ale wiem jedno: ucieczka przed prawdą zawsze prowadzi donikąd.