Cień pod rodzinnym stołem – historia o zdradzie i przebaczeniu

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. To nie był zwykły trzask – był w nim gniew, rozczarowanie i coś jeszcze, czego wtedy nie potrafiłam nazwać. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, kiedy usłyszałam głos mojej matki: — Znowu się pokłóciliście? — zapytała z tym swoim tonem, który zawsze sprawiał, że czułam się jak dziecko. — Może gdybyś mniej pracowała, a więcej dbała o dom, to by cię nie zostawił samą na wieczory.

— Mamo, proszę cię… — zaczęłam, ale ona już była w swoim żywiole. — Ja w twoim wieku miałam dwójkę dzieci i nigdy nie pozwoliłam sobie na takie zaniedbanie. Twój ojciec zawsze miał obiad na stole i czyste koszule. — Wiem, mamo — przerwałam jej cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu.

Mój mąż, Krzysztof, był kiedyś moim całym światem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on studiował informatykę, ja polonistykę. Był cichy, nieśmiały, ale miał w sobie coś, co przyciągało mnie jak magnes. Potrafił godzinami słuchać moich opowieści o książkach i marzeniach. Kiedy poprosił mnie o rękę na Plantach, myślałam, że to początek bajki.

Ale bajki kończą się szybciej niż myślimy. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na osiedlu Ruczaj. Krzysztof dostał pracę w dużej firmie IT, ja zaczęłam uczyć języka polskiego w liceum. Na początku było dobrze – wspólne wieczory przy winie, spacery po Zakrzówku, plany na przyszłość. Potem pojawiły się pierwsze rysy: on coraz częściej zostawał po godzinach, ja wracałam zmęczona i sfrustrowana po kolejnych wywiadówkach.

— Kochanie, muszę zostać dłużej w pracy — mówił niemal co drugi dzień. — Projekt goni projekt.

— A ja mam radę pedagogiczną — odpowiadałam. — Może chociaż w sobotę pójdziemy do kina?

— Zobaczę, czy dam radę.

Z czasem soboty też przestały istnieć. Zostawały mi tylko niedzielne obiady u mojej matki i wieczne porównania do siostry – Magdy, która miała już trójkę dzieci i męża lekarza.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały dwie pary butów – moje i damskie szpilki w kolorze czerwonego wina. Serce zamarło mi w piersi. Weszłam do salonu i zobaczyłam ich razem – Krzysztof siedział na kanapie obok drobnej brunetki o ostrych rysach twarzy.

— O! — powiedziała ona z uśmiechem. — To musi być ta słynna żona.

Krzysztof zerwał się z miejsca.

— Justyna… To nie tak… — zaczął bełkotać.

— Nie tak? — przerwałam mu lodowatym głosem. — To jak?

Brunetka spojrzała na mnie z politowaniem.

— Krzysiek mówił, że jesteście w separacji.

— Naprawdę? — odparłam z ironią. — To ciekawe, bo nikt mi o tym nie powiedział.

Wybiegłam z mieszkania bez płaszcza. Zimny wiatr smagał mi twarz, ale nie czułam nic oprócz pustki. Przez całą noc chodziłam po mieście, aż zadzwoniła Magda.

— Co się stało? Mama mówiła, że nie odbierasz telefonu.

Opowiedziałam jej wszystko przez łzy. Magda milczała długo.

— Wiesz… może to twoja wina? Może za bardzo skupiałaś się na pracy? Krzysiek zawsze był taki cichy… Może potrzebował więcej czułości?

Poczułam się zdradzona po raz drugi – najpierw przez męża, teraz przez własną siostrę.

Przez kolejne dni Krzysztof próbował tłumaczyć się SMS-ami i telefonami:

— Justyna to tylko koleżanka z pracy! Przysięgam! Nic się nie stało!

Ale ja już wiedziałam swoje. W pracy ledwo trzymałam się na nogach. Uczniowie patrzyli na mnie ze współczuciem, a koleżanki z pokoju nauczycielskiego szeptały za moimi plecami.

W końcu postanowiłam wrócić do rodzinnego domu w Bochni na kilka tygodni. Mama przyjęła mnie chłodno:

— No widzisz? Mówiłam ci, że tak to się skończy. Gdybyś była lepszą żoną…

Tylko tata próbował mnie pocieszyć:

— Każdemu może się zdarzyć błąd, córeczko. Ale musisz być silna.

Wieczorami leżałam na łóżku z dzieciństwa i patrzyłam w sufit. Próbowałam przypomnieć sobie momenty szczęścia z Krzysztofem – pierwsze wspólne święta, wyjazd nad morze, jego nieporadne próby gotowania pierogów.

Po miesiącu wróciłam do Krakowa. Mieszkanie było puste – Krzysztof zabrał większość swoich rzeczy. Zostawił tylko kartkę na stole:

„Przepraszam za wszystko. Nie potrafiłem inaczej. Życzę ci szczęścia. K.”

Nie płakałam już. Zaczęłam powoli układać życie od nowa. Zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się z koleżankami ze studiów. Ale rana została – głęboka i bolesna.

Pewnego dnia zadzwoniła Justyna.

— Musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo.

Spotkałyśmy się w kawiarni przy Rynku.

— Nie wiedziałam o tobie wszystkiego — zaczęła cicho. — Krzysiek mówił mi różne rzeczy… Ale teraz widzę, że byłam tylko narzędziem w jego grze.

Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.

— Przepraszam — powiedziała w końcu.

Nie odpowiedziałam nic. Wyszłam z kawiarni lżejsza o ten jeden ciężar.

Minął rok. Dziś wiem jedno: zdrada boli najbardziej wtedy, gdy ranią cię ci, których kochasz najbardziej – rodzina i najbliżsi przyjaciele. Ale wiem też, że można się podnieść nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym była inną osobą – mniej ambitną, bardziej uległą – moje życie wyglądałoby inaczej? Czy naprawdę winna jest tylko jedna strona? A może wszyscy po trochu? Co wy o tym myślicie?