Babcia wybrała inaczej – historia wyboru, który podzielił rodzinę
Zanim jeszcze opadł kurz po pogrzebie mojego męża, już czułam, że coś się we mnie łamie. Siedziałam na starym fotelu w salonie, wpatrując się w zdjęcie ślubne, gdy do pokoju weszła moja starsza synowa, Elżbieta. — Pani Zofio, musimy porozmawiać — powiedziała stanowczo, siadając naprzeciwko mnie. — Wiem, że to trudny czas, ale trzeba podjąć decyzję.
Decyzję. To słowo dźwięczało mi w głowie jak dzwon. Miałam dwóch synów: Pawła i Artura. Paweł był starszy, zawsze ambitny, prowadził własną firmę transportową w Warszawie. Artur mieszkał z rodziną w małym miasteczku pod Lublinem, pracował jako nauczyciel historii. Obaj chcieli, żebym zamieszkała z nimi po śmierci męża, ale każdy z innych powodów.
— Mamo, u nas będziesz miała wszystko pod ręką — przekonywał Paweł przez telefon. — Lekarze, sklepy, nawet teatr! Elżbieta już przygotowała dla ciebie pokój.
— Mamo, u nas może skromniej, ale będziesz miała wnuki na co dzień — mówił Artur, gdy przyjechał z żoną Magdą i dwójką dzieci na stypę. — Zosia i Michał cię uwielbiają. Magda upiekła twoje ulubione drożdżówki.
Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły się myśli: wygoda czy rodzina? Bezpieczeństwo czy ciepło domowe? W końcu zadzwoniłam do Pawła.
— Synku… chyba powinnam zamieszkać z wami. Tak będzie najrozsądniej.
W słuchawce usłyszałam ulgę i radość Elżbiety: — Świetnie! Już wszystko przygotujemy! Paweł pojedzie po panią w sobotę.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak bardzo ta decyzja zrani Artura i jego rodzinę.
Przeprowadzka do Warszawy była jak wejście do innego świata. Nowoczesne mieszkanie na osiedlu strzeżonym, własny pokój z telewizorem, łazienka tylko dla mnie. Elżbieta codziennie gotowała zdrowe obiady, Paweł kupił mi nowy telefon i nauczył korzystać z internetu. Ale w tym wszystkim czułam się jak gość w hotelu.
— Mamo, niech się mama nie martwi o nic — powtarzała Elżbieta. — My wszystko załatwimy.
Tylko że nikt nie pytał mnie o zdanie. Nawet kiedy chciałam ugotować rosół dla wszystkich, Elżbieta delikatnie mnie odsunęła: — Pani Zofio, odpoczynek jest teraz najważniejszy.
Czułam się coraz bardziej zbędna. Paweł wracał późno z pracy, Elżbieta miała swoje sprawy. Wnuczka Julia była już nastolatką i traktowała mnie jak mebel: — Babciu, możesz nie wchodzić do mojego pokoju?
Tymczasem Artur przestał dzwonić. Magda wysyłała mi zdjęcia dzieci na WhatsAppie, ale nie odpowiadałam. Czułam wstyd i żal.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z dawnej klatki w Lublinie.
— Zosiu, widziałam Magdę na rynku. Wyglądała na bardzo smutną…
Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Artura.
— Synku…
— Dzień dobry, mamo — odpowiedział chłodno.
— Nie odzywasz się…
— Nie chcę przeszkadzać. Wybrałaś lepiej dla siebie.
— Arturze…
— Michał codziennie pyta, kiedy babcia przyjedzie na rowerze do parku. Zosia płakała wczoraj wieczorem.
Łzy napłynęły mi do oczu.
— Synku… ja…
— Muszę kończyć. Magda woła na obiad.
Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Próbowałam rozmawiać z Elżbietą:
— Może moglibyśmy pojechać do Artura na weekend?
Elżbieta spojrzała na mnie z niechęcią:
— Pani Zofio, przecież tam nawet łazienka jest na korytarzu! Po co się pani będzie męczyć?
Wiedziałam już wtedy, że popełniłam błąd. Ale nie miałam odwagi się przyznać.
Minęły miesiące. W Warszawie byłam coraz bardziej samotna. Paweł coraz częściej wyjeżdżał służbowo za granicę. Elżbieta zaczęła narzekać:
— Pani Zofio, może by pani pojechała na kilka tygodni do sanatorium? My mamy teraz remont kuchni…
Zrozumiałam wtedy, że jestem tu tylko dodatkiem do ich życia. Nikim więcej.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Magdy.
— Czy mogę przyjechać na kilka dni?
W słuchawce usłyszałam ciszę, a potem cichy głos:
— Oczywiście, mamo.
Spakowałam walizkę i pojechałam pociągiem do Artura. Kiedy otworzyli drzwi, Michał rzucił mi się na szyję:
— Babciu! Tęskniłem!
Zosia podała mi własnoręcznie narysowaną laurkę: „Babciu wróć”.
W tym domu było ciasno i skromnie – stare meble, dzieci bawiące się na dywanie, zapach drożdżówek Magdy unoszący się w powietrzu. Ale czułam się potrzebna. Pomagałam odrabiać lekcje, gotowałam obiady razem z Magdą, wieczorami opowiadałam wnukom bajki.
Artur długo milczał przy stole tego pierwszego wieczoru.
— Mamo… dlaczego wybrałaś Pawła?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. — Bałam się samotności… Myślałam, że tam będzie mi lepiej…
Artur spojrzał mi prosto w oczy:
— My też się baliśmy samotności bez ciebie.
Poczułam wtedy ciężar winy większy niż kiedykolwiek wcześniej.
Zostałam u nich kilka tygodni. Każdego dnia czułam coraz większą ulgę i radość z bycia potrzebną. Ale wiedziałam też, że nie da się cofnąć czasu ani naprawić wszystkiego jednym gestem.
Kiedy wróciłam do Warszawy po swoje rzeczy, Elżbieta nawet nie wyszła z kuchni się pożegnać. Paweł tylko rzucił:
— Szkoda, że tak wyszło…
Dziś mieszkam z Arturem i jego rodziną. Jest trudno – czasem brakuje pieniędzy na leki czy nowe buty dla wnuków. Ale mam ich blisko siebie i wiem, że jestem kochana nie za to co przyniosę czy ile kosztuję miesięcznie – ale za to kim jestem.
Często patrzę przez okno na bawiące się dzieci i myślę: ile warte są wygody bez miłości? Czy można naprawić serce rodziny jednym powrotem? Może wy też kiedyś musieliście wybierać między wygodą a bliskością – co wtedy zrobiliście?