Tylko ja potrafię ich okiełznać – historia matki, która nie poddała się mimo wszystko

– Mamo, tylko ty potrafisz ich ogarnąć. Nikt inny by nie dał rady – powiedziała Zosia, patrząc na mnie z powagą, której nie spodziewałam się po dziesięciolatce. W jej oczach widziałam troskę, ale i podziw. A ja? Ja czułam się jak rozbitek na wzburzonym morzu, próbując utrzymać na powierzchni nie tylko siebie, ale i całą naszą rodzinę.

To był kolejny dzień w parku. Słońce ledwo przebijało się przez chmury, a ja już wiedziałam, że zaraz coś się wydarzy. Kuba i Michał – moi synowie, siedmio- i pięciolatek – biegali jak szaleni wokół placu zabaw. Ich energia była jak burza: nieprzewidywalna, gwałtowna, czasem niszczycielska. Próbowałam ich upominać, nawoływać do porządku, ale oni jakby nie słyszeli mojego głosu. Inne dzieci patrzyły na nich z mieszaniną fascynacji i strachu. Rodzice – z dezaprobatą.

– Proszę pani, czy mogłaby pani uspokoić synów? – usłyszałam za plecami chłodny głos matki w beżowym płaszczu. Jej córka stała obok niej ze łzami w oczach.

– Przepraszam… Kuba, Michał! Natychmiast tutaj! – krzyknęłam, czując jak policzki płoną mi ze wstydu.

Chłopcy podbiegli, ale już po chwili zaczęli się przepychać i śmiać. Próbowałam ich rozdzielić, tłumaczyć, że nie wolno popychać innych dzieci. Michał spojrzał na mnie z wyrzutem:

– Ale mamo, ona pierwsza zabrała mi łopatkę!

Znowu musiałam przepraszać. Znowu musiałam tłumaczyć się przed obcymi ludźmi za zachowanie własnych dzieci. Czułam się coraz bardziej samotna w tym wszystkim. Mój mąż, Tomek, pracował do późna. Często powtarzał: „Daj im trochę luzu, chłopcy muszą się wyszaleć.” Ale to ja byłam tą, która musiała stawiać czoła spojrzeniom i szeptom innych matek.

Wieczorem, kiedy chłopcy już spali, usiadłam na kanapie z Zosią. Ona zawsze była inna – spokojna, wrażliwa, empatyczna. Czasem miałam wrażenie, że to ona jest moją opoką.

– Mamo… – zaczęła niepewnie. – Wiem, że jest ci ciężko. Ale oni cię kochają. I tylko ty potrafisz ich okiełznać. Ja bym nie dała rady.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż wszystkie krytyczne uwagi innych rodziców razem wzięte. Czy naprawdę tylko ja mogę ich zrozumieć? Czy jestem skazana na wieczną walkę?

Następnego dnia postanowiłam spróbować inaczej. Zamiast krzyczeć i upominać, usiadłam z chłopcami na dywanie.

– Chcę z wami porozmawiać – powiedziałam spokojnie.

Kuba spojrzał na mnie podejrzliwie:

– O co chodzi?

– O wasze zachowanie na placu zabaw. Rozumiem, że chcecie się bawić i biegać. Ale musicie pamiętać o innych dzieciach. One też chcą się bawić i nie chcą być popychane.

Michał spuścił głowę:

– Przepraszam…

Poczułam ulgę. Może jednak coś do nich dociera?

Ale życie szybko zweryfikowało moje nadzieje. Tydzień później byliśmy na urodzinach kolegi Kuby. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy Michał przewrócił tort na podłogę podczas gonitwy z innymi dziećmi. Wszyscy zamarli. Matka solenizanta spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Czy pani nie może go pilnować?

Znowu przepraszałam. Znowu czułam się winna.

W drodze do domu chłopcy milczeli. Ja też nie miałam siły mówić. W domu zamknęłam się w łazience i płakałam długo jak dziecko.

Wieczorem Tomek wrócił wcześniej niż zwykle.

– Co się stało? – zapytał z troską.

Opowiedziałam mu wszystko. O tortach na podłodze, o spojrzeniach innych matek, o tym jak bardzo czuję się bezradna.

Tomek przytulił mnie mocno:

– Kochanie… Robisz wszystko co możesz. Oni są po prostu żywi i pełni energii. To minie.

Ale czy naprawdę minie? Czy kiedyś przestanę być tą „złą matką”, która nie potrafi wychować dzieci?

Kilka dni później Zosia przyniosła mi laurkę: „Najlepsza mama na świecie”.

Patrzyłam na ten krzywy napis i łzy znowu napłynęły mi do oczu.

Może rzeczywiście tylko ja potrafię ich ogarnąć? Może to jest moja rola – być tą, która zawsze znajdzie siłę, by przeprosić, wyjaśnić i przytulić?

Czasem myślę: ile jeszcze wytrzymam? Czy inni naprawdę widzą tylko moje porażki? A może powinnam zacząć widzieć swoje małe zwycięstwa?

Czy każda matka czuje się czasem tak samotna? Czy to normalne mieć wątpliwości? Może właśnie o to chodzi w macierzyństwie – żeby mimo wszystko próbować dalej…