Noc, w której uciekłam z dziećmi: Czy świat ma miejsce dla takich jak my?

Siedzę na zimnej klatce schodowej, przyciskając do siebie Zosię i Michała. Ich drobne ciała drżą, nie wiem czy bardziej z chłodu, czy ze strachu. W uszach wciąż dźwięczy mi głos Pawła, mojego męża: „Spróbuj tylko odejść, nigdzie nie znajdziesz spokoju!” Ostatnie miesiące były piekłem – krzyki, trzaskanie drzwiami, wyzwiska, a czasem coś cięższego niż słowa. Dziś w nocy zebrałam resztki odwagi. Spakowałam torbę, wzięłam dzieci za ręce i wyszłam, kiedy zasnął pijany na kanapie.

– Mamo, gdzie idziemy? – szepnęła Zosia, kiedy przekręcałam klucz w zamku.

– Do cioci Ivany – odpowiedziałam, choć sama nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Ivana była moją przyjaciółką od liceum. Zawsze powtarzała: „Gdybyś tylko potrzebowała pomocy, przyjdź.”

Szliśmy przez nocne osiedle. Michał potykał się o własne nogi, Zosia płakała cicho. W końcu dotarliśmy pod blok Ivany. Zadzwoniłam domofonem. Po chwili usłyszałam jej głos:

– Halo?

– Ivana… to ja. Muszę… muszę wejść. Proszę.

Cisza. Potem szelest i szept:

– Kasia? Co się stało?

– Proszę, otwórz…

Drzwi się otworzyły. Wbiegliśmy na czwarte piętro. Ivana stała w progu w szlafroku, zaspana i przestraszona.

– Boże… Kasia…

Wpadłam jej w ramiona, dzieci przytuliły się do moich nóg. Ale zanim zdążyłyśmy wejść do środka, zza jej pleców wyłonił się jej mąż – Tomek.

– Co tu się dzieje? – zapytał szorstko.

– Tomek, Kasia musi zostać na noc…

– Nie ma mowy! – przerwał jej ostro. – Nie będziemy się mieszać w cudze sprawy! Masz dzieci, a ja jutro mam ważne spotkanie! Nie chcę tu żadnych awantur!

Ivana spojrzała na mnie bezradnie. W jej oczach widziałam łzy i strach przed własnym mężem. Zrozumiałam wtedy, że nie mogę jej prosić o więcej.

– Przepraszam… – wyszeptała.

Zeszłam z dziećmi na klatkę schodową. Usiadłam na zimnej ławce pod oknem. Michał zasnął mi na kolanach, Zosia tuliła się do mojego ramienia.

W głowie miałam mętlik. Co teraz? Gdzie pójdziemy? Przypomniałam sobie wszystkie te rozmowy z psychologiem w ośrodku pomocy społecznej: „Pani Kasiu, musi pani mieć plan awaryjny.” Ale plan nie przewidywał zamkniętych drzwi u najbliższej przyjaciółki.

Wpatrywałam się w ciemność za oknem. Noc była cicha, tylko gdzieś w oddali szczekał pies. Próbowałam nie płakać – nie chciałam budzić dzieci. Ale łzy same płynęły po policzkach.

Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. To Ivana wyszła na klatkę schodową.

– Kasia… ja… przepraszam… Tomek jest uparty… boi się problemów…

– Rozumiem – przerwałam jej cicho. – Nie chcę ci robić kłopotów.

– Może zadzwonię po taksówkę? Albo…

Pokręciłam głową. Nie miałam dokąd jechać. Mama mieszkała daleko, a z ojcem nie rozmawiałam od lat – po tym jak powiedział mi „Sama sobie wybrałaś takiego męża”.

Ivana wróciła do mieszkania. Zostałam sama z dziećmi i swoim strachem.

Przypomniałam sobie pierwsze lata z Pawłem – był czuły, opiekuńczy, przynosił kwiaty bez okazji. Potem pojawiły się pierwsze kłótnie, potem alkohol i przemoc. Przez lata tłumaczyłam go przed rodziną: „On jest zmęczony”, „Ma ciężki okres w pracy”. Ale dziś już nie mogłam dłużej udawać.

Zosia zaczęła się wiercić.

– Mamo… zimno mi…

Zdjęłam sweter i okryłam ją razem z Michałem. Czułam się bezradna jak nigdy dotąd.

Wtedy przypomniałam sobie o noclegowni dla kobiet prowadzoną przez siostry zakonne niedaleko dworca. Słyszałam o niej od sąsiadki z parteru – sama kiedyś tam trafiła po rozwodzie.

Wzięłam dzieci za ręce i zeszliśmy na dół. Na ulicy powietrze było jeszcze zimniejsze niż na klatce schodowej. Szliśmy powoli przez opustoszałe ulice miasta.

Po drodze minęliśmy kiosk, gdzie kiedyś kupowałam dzieciom lody po przedszkolu. Michał zapytał przez sen:

– Mamo… wrócimy jeszcze do domu?

Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam.

Dotarliśmy do noclegowni nad ranem. Siostra Teresa otworzyła nam drzwi bez słowa wyrzutu – tylko ciepło i troska w oczach.

– Chodźcie, dzieciaki…

Dali nam herbatę i koce. Dzieci zasnęły natychmiast na łóżkach polowych. Ja długo nie mogłam zasnąć – myśli krążyły wokół tego, co będzie dalej: czy znajdę pracę? Czy dzieci będą mogły wrócić do szkoły? Czy Paweł nas znajdzie?

Rano zadzwoniłam do mamy. Odebrała po kilku sygnałach.

– Kasia? Co się stało?

– Mamo… uciekłam od Pawła… jestem z dziećmi w noclegowni…

Po drugiej stronie cisza.

– Dobrze zrobiłaś – powiedziała w końcu cicho. – Przyjedźcie do mnie.

Poczułam ulgę i strach jednocześnie – jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężar, ale zostawił blizny.

Teraz siedzę przy oknie w pokoju mamy i patrzę na bawiące się dzieci. Wiem, że droga do normalności będzie długa i trudna. Ale zrobiłam pierwszy krok.

Czy świat naprawdę ma miejsce dla takich jak my? Czy kiedyś przestanę bać się własnego cienia? Może ktoś z was zna odpowiedź…