„Nigdy nie wpuszczaj samotnej przyjaciółki do domu” – historia, która zmieniła moje życie jako młodej matki
– „Nie otwieraj drzwi, jeśli to znowu ona!” – głos mojej mamy dźwięczał mi w głowie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Stałam w kuchni, z niemowlakiem przy piersi, czując jak mleko powoli przesiąka przez koszulkę. Zosia spała niespokojnie, a ja od tygodni nie rozmawiałam z nikim dorosłym poza mężem i teściową.
To była Anka – moja przyjaciółka jeszcze z liceum. Zawsze była tą „samotną”, tą, którą wszyscy podziwiali za niezależność, ale i współczuli jej, bo nigdy nie miała szczęścia w miłości. Wpuściłam ją bez zastanowienia, bo potrzebowałam rozmowy jak powietrza.
– „Wyglądasz na wykończoną” – powiedziała, rozglądając się po naszym małym mieszkaniu na Pradze. – „Nie masz ochoty wyjść gdzieś na kawę?”
Pokręciłam głową. – „Nie mogę. Zosia… Karmię ją co dwie godziny. Poza tym… czuję się jak więzień.”
Anka uśmiechnęła się smutno. – „Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.”
Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo te słowa będą miały podwójne znaczenie.
Mój mąż, Tomek, wracał późno z pracy. Często był zmęczony i rozdrażniony. Odkąd urodziła się Zosia, prawie się mijaliśmy – ja nie spałam nocami, on pracował na dwa etaty. Czułam się niewidzialna. Anka zaczęła wpadać coraz częściej – przynosiła ciasto, pomagała mi przy dziecku, czasem nawet gotowała obiad.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich śmiech z kuchni. Weszłam tam z Zosią na rękach i zobaczyłam Tomka i Ankę pochylonych nad stołem, rozmawiających szeptem.
– „Co takiego śmiesznego?” – zapytałam, próbując ukryć niepokój.
– „Anka opowiadała o swoim szefie” – odpowiedział Tomek szybko, ale jego wzrok był inny niż zwykle. Unikał mojego spojrzenia.
Zaczęłam zauważać drobiazgi: jej perfumy w łazience, kubek z jej imieniem na stole, wiadomości na telefonie Tomka. Próbowałam sobie tłumaczyć, że przesadzam – przecież to moja przyjaciółka! Ale w głowie ciągle słyszałam głos mamy: „Nigdy nie wpuszczaj samotnej przyjaciółki do domu. Samotność rodzi pokusy.”
Pewnej nocy obudził mnie płacz Zosi. Poszłam do kuchni po wodę i zobaczyłam światło w salonie. Przez uchylone drzwi usłyszałam szept:
– „Ona nic nie podejrzewa.”
Zamarłam. To był głos Anki. Drugi głos należał do Tomka:
– „Nie wiem, czy dam radę tak dłużej…”
Serce waliło mi jak oszalałe. Cofnęłam się do sypialni i udawałam, że śpię. Rano Anka wyszła wcześniej niż zwykle. Tomek był dziwnie milczący.
Przez kolejne dni czułam się jak duch we własnym domu. Nie miałam odwagi zapytać wprost. Zaczęłam szukać dowodów – sprawdzałam telefon Tomka, czytałam wiadomości Anki na Messengerze. W końcu znalazłam: „Tęsknię za tobą” – napisała ona do niego o drugiej w nocy.
Zawalił mi się świat.
Zadzwoniłam do mamy. Płakałam tak bardzo, że nie mogła mnie zrozumieć.
– „A nie mówiłam?” – powiedziała tylko cicho.
Tomek próbował się tłumaczyć: „To tylko chwila słabości… Ty ciągle jesteś zmęczona, nie masz dla mnie czasu…”
Anka przestała odbierać telefony.
Przez kilka tygodni żyliśmy razem jak obcy ludzie. Każdy dzień był walką o przetrwanie – dla Zosi musiałam być silna, choć w środku czułam się pusta.
W końcu Tomek wyprowadził się do matki. Anka napisała mi długi list – przepraszała, tłumaczyła się samotnością i tym, że „nie chciała nikogo skrzywdzić”.
Zostałam sama z dzieckiem i żalem tak wielkim, że trudno było oddychać.
Dziś minął rok od tamtych wydarzeń. Zosia rośnie zdrowo, a ja powoli uczę się ufać ludziom na nowo. Ale wciąż słyszę w głowie słowa mamy: „Nigdy nie wpuszczaj samotnej przyjaciółki do domu.”
Czy naprawdę powinnam była słuchać tej rady? Czy samotność usprawiedliwia zdradę? A może to my sami tworzymy warunki do takich tragedii?
Czasem patrzę na Zosię i pytam siebie: czy lepiej być ostrożnym i samotnym, czy ufać ludziom i ryzykować wszystko? Co wy byście zrobili na moim miejscu?