Nie wstydzę się być matką – historia z ławki w parku

– Proszę pani, czy nie może pani tego robić gdzie indziej? – głos kobiety był ostry jak nóż, a jej spojrzenie pełne dezaprobaty. Siedziałam na ławce w parku Skaryszewskim, słońce grzało mi policzki, a moja córeczka Zosia spokojnie ssała pierś, wtulona we mnie jakby świat poza nami nie istniał. Byłam zmęczona po nieprzespanej nocy, ale ten moment – ta chwila bliskości – była dla mnie wszystkim. Nie spodziewałam się, że ktoś może mi ją odebrać.

Kobieta stała nade mną, wyprostowana jak struna, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Miała może pięćdziesiąt lat, elegancka, z fryzurą jak spod nożyczek fryzjera z Nowego Światu. Jej towarzyszka, młodsza o dekadę, patrzyła na mnie z niepokojem, jakby bała się, że zaraz wybuchnę płaczem albo krzykiem.

– Przepraszam? – zapytałam cicho, próbując nie obudzić Zosi. – Czy coś się stało?

– To nie jest miejsce na takie rzeczy – odpowiedziała kobieta. – Są tu dzieci, ludzie jedzą lody. Proszę się trochę zastanowić.

Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wstać i odejść, schować się gdzieś pod drzewem albo w krzakach. Ale spojrzałam na Zosię – jej małe rączki ściskały mój palec, jej oczy były zamknięte w błogim spokoju. Przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone na czuwaniu przy jej łóżeczku, wszystkie łzy i uśmiechy. Nie mogłam pozwolić, by ktoś odebrał mi prawo do bycia matką.

– Proszę pani – powiedziałam już głośniej, czując jak drży mi głos – karmię swoje dziecko. To jest naturalne. Nie zamierzam się chować ani wstydzić.

Kobieta prychnęła i odwróciła się do swojej koleżanki:

– Teraz to już wszędzie się z tym obnoszą. Za moich czasów kobiety miały więcej przyzwoitości.

Usłyszałam śmiech kilku nastolatków siedzących na trawie obok. Jeden z nich spojrzał na mnie z ciekawością, drugi odwrócił wzrok. Poczułam się naga, wystawiona na widok publiczny jak eksponat w muzeum.

Wtedy podeszła do mnie starsza pani z siwymi włosami upiętymi w kok. Uśmiechnęła się ciepło i powiedziała:

– Niech się pani nie przejmuje. Ja karmiłam swoje dzieci wszędzie – w tramwaju, na rynku, nawet w kościele. Dziecko to dziecko, a matka to matka.

Te słowa dodały mi odwagi. Spojrzałam prosto w oczy kobiecie, która mnie zaatakowała:

– Może pani uważać inaczej, ale ja nie zamierzam przepraszać za to, że jestem matką. Jeśli komuś to przeszkadza, może po prostu odwrócić wzrok.

Czułam jak cała ławka patrzy na mnie – matki z wózkami, starsi panowie grający w szachy, dzieci biegające z piłką. Przez chwilę miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ale potem poczułam dumę.

Kobieta prychnęła jeszcze raz i odeszła szybkim krokiem. Jej koleżanka rzuciła mi przepraszające spojrzenie i poszła za nią.

Zosia skończyła jeść i zasnęła na moich ramionach. Siedziałam tak jeszcze chwilę, próbując uspokoić oddech. Wzięłam telefon i napisałam o wszystkim na jednej z grup dla mam na Facebooku. Nie spodziewałam się takiej reakcji – setki komentarzy wsparcia, historie innych kobiet, które przeżyły podobne upokorzenia. Jedna napisała: „Jesteś bohaterką! Dzięki tobie poczułam się silniejsza”.

Wieczorem opowiedziałam o wszystkim mężowi. Michał był wściekły:

– Jak można być tak bezdusznym? Przecież to twoje prawo! Gdyby mnie tam nie było…

Przytulił mnie mocno i pocałował Zosię w czoło.

Ale nie wszyscy byli po mojej stronie. Moja mama zadzwoniła następnego dnia:

– Magda… Może rzeczywiście powinnaś była pójść gdzieś na bok? Ludzie są różni…

Poczułam ukłucie żalu. Zawsze myślałam, że mama mnie zrozumie. Ale ona wychowała się w innych czasach.

Przez kolejne dni temat nie schodził mi z głowy. W parku patrzyłam podejrzliwie na każdą mijającą mnie osobę. Czy patrzą na mnie z pogardą? Czy szepczą za moimi plecami?

Ale potem zobaczyłam inną mamę karmiącą dziecko na tej samej ławce. Uśmiechnęłyśmy się do siebie porozumiewawczo – jakbyśmy należały do tajnego klubu matek-wojowniczek.

Zaczęłam pisać więcej o swoich doświadczeniach w internecie. Dostałam wiadomość od dziennikarki lokalnej gazety – chciała zrobić ze mną wywiad o prawach matek w przestrzeni publicznej. Zgodziłam się, choć bałam się hejtu.

W komentarzach pod artykułem pojawiły się różne głosy: „Brawo dla tej pani!”; „Niech karmi gdzie chce!”; „To obrzydliwe!”. Czułam się jak bohaterka i ofiara jednocześnie.

Mój tata zadzwonił po kilku dniach:

– Jestem z ciebie dumny, Magda. Nie daj się zastraszyć.

Te słowa były dla mnie najważniejsze.

Dziś wiem jedno: nie chcę żyć w świecie, gdzie matka musi się chować ze swoim dzieckiem. Nie chcę uczyć Zosi wstydu za własne ciało i potrzeby.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam zaakceptować coś tak naturalnego? Czy naprawdę lepiej udawać, że dzieci nie jedzą? Że matki nie istnieją?

Może kiedyś to się zmieni… Ale czy ja doczekam tych czasów?