„Nie masz po co wracać do pracy” – historia o utraconych marzeniach i walce o siebie
– Po co masz się męczyć? Zajmij się domem. Na razie cię nie potrzebują. Jeszcze przyjdzie twój czas – Marek powtarzał to niemal codziennie, kiedy wieczorami, po kąpieli dzieci, siadałam z laptopem i przeglądałam oferty pracy. Czułam wtedy, jakby ktoś powoli gasił we mnie światło. Miałam 33 lata, dyplom z filologii polskiej, trzyletnie doświadczenie w wydawnictwie i głowę pełną pomysłów. Ale po narodzinach drugiego dziecka wszystko się zmieniło.
Kiedyś wyobrażałam sobie, że będę mamą, która potrafi pogodzić pracę z domem. Że dzieci będą dumne z moich książek na półce, a Marek będzie mnie wspierał. Ale życie napisało inny scenariusz. Marek zarabiał dobrze – był kierownikiem w dużej firmie logistycznej. Wydawało się, że niczego nam nie brakuje. Ale ja coraz częściej czułam, że czegoś mi brakuje. Siebie.
Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy powiedziałam Markowi, że chciałabym wrócić do pracy. Stałam w kuchni, trzymając w rękach kubek z zimną już herbatą. – Marek, myślę, że jak Staś pójdzie do przedszkola, spróbuję wrócić do wydawnictwa albo poszukam czegoś nowego – zaczęłam niepewnie.
Spojrzał na mnie znad gazety i tylko wzruszył ramionami. – Po co masz się męczyć? Zajmij się domem. Na razie cię nie potrzebują. Jeszcze przyjdzie twój czas.
Wtedy uwierzyłam. Przecież miał rację – dzieci były małe, dom wymagał opieki, a on zarabiał wystarczająco dużo. Przez kolejne lata byłam „mamą na pełen etat”. Dni zlewały się w jedno: śniadania, spacery, zakupy, pranie, gotowanie, bajki na dobranoc. Czasem wieczorami pisałam do szuflady – krótkie opowiadania, szkice książek dla dzieci. Ale nigdy nie miałam odwagi ich nikomu pokazać.
Z czasem zaczęłam czuć się niewidzialna. Marek wracał późno z pracy, często zmęczony i rozdrażniony. Dzieci rosły, coraz mniej mnie potrzebowały. A ja? Ja coraz bardziej potrzebowałam siebie.
Pewnego dnia spotkałam na placu zabaw Magdę – koleżankę ze studiów. Była redaktorką w dużym wydawnictwie. Opowiadała o nowych projektach, o tym, jak łączy pracę z wychowywaniem dwójki dzieci. Słuchałam jej z zazdrością i żalem do samej siebie.
– Wiesz, Anka, jeśli chcesz wrócić do branży, daj znać – powiedziała na pożegnanie. – Szukamy kogoś do korekty tekstów online.
Wieczorem opowiedziałam o tym Markowi. Liczyłam na wsparcie albo chociaż zainteresowanie.
– Magda mówiła, że mogłabym spróbować pracy zdalnej. To tylko kilka godzin dziennie…
– Anka, naprawdę? Po tylu latach? Myślisz, że dasz radę? Przecież nie musisz pracować – odpowiedział beznamiętnie.
Znowu uwierzyłam, że nie muszę. Że nie warto próbować.
Minęły kolejne dwa lata. Staś poszedł do przedszkola, Zosia do szkoły podstawowej. Dom był coraz cichszy. Zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie – i więcej myśli o tym, co straciłam. Pewnego dnia znalazłam w szufladzie stary dyplom i list gratulacyjny od mojego byłego szefa: „Pani Anno, jest Pani jedną z najzdolniejszych osób w naszym zespole”.
Popłakałam się wtedy jak dziecko.
Któregoś wieczoru Marek wrócił wyjątkowo późno. Był podenerwowany.
– Co się stało? – zapytałam.
– W pracy awansowali młodszą dziewczynę na moje miejsce. Bo jest bardziej ambitna! – wybuchnął.
Patrzyłam na niego w milczeniu.
– Ty też nigdy nie byłaś wystarczająco ambitna – rzucił nagle. – Gdybyś była, już dawno byś wróciła do pracy albo zrobiła coś ze swoim życiem.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej. Przez lata słyszałam: „Nie musisz”, „Po co ci to?”, „Jeszcze przyjdzie twój czas”. A teraz? Teraz jestem „niewystarczająco ambitna”.
Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Dzieci wyczuwały napięcie i pytały: „Mamo, dlaczego jesteś smutna?”.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Magdy.
– Magda… Czy ta oferta pracy jeszcze aktualna?
– Oczywiście! Czekałam na twój telefon! – usłyszałam w słuchawce entuzjazm i ulgę.
Zaczęłam pracować zdalnie po kilka godzin dziennie. Pierwsze tygodnie były trudne – czułam się niepewnie, bałam się popełnić błąd. Ale z każdym dniem odzyskiwałam pewność siebie. Marek początkowo ignorował moje nowe zajęcie. Potem zaczął ironizować:
– No proszę, pani redaktorka! Ile zarobiłaś w tym miesiącu? Starczy na rachunki?
Nie odpowiadałam. Wiedziałam już, że nie robię tego dla pieniędzy.
Po kilku miesiącach dostałam propozycję współpracy przy większym projekcie – redakcja książki dla dzieci. Byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
Któregoś wieczoru Marek zapytał:
– Po co ci to wszystko? Przecież masz rodzinę.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Bo chcę być kimś więcej niż tylko żoną i matką.
Nie odpowiedział.
Dziś wiem jedno: przez lata żyłam cudzymi oczekiwaniami i pozwoliłam sobie wmówić, że nie jestem wystarczająco dobra ani ambitna. Ale czy naprawdę można odzyskać siebie po tylu latach rezygnacji? Czy da się jeszcze spełnić własne marzenia?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: kim bym była dziś, gdybym wtedy nie uwierzyła w te wszystkie „nie musisz”? Może nigdy nie jest za późno…