Nie jestem z żelaza! Ból za synem i wnukiem, ale nie dam się więcej zastraszyć!

– Jadwiga, nie przesadzaj, przecież Kasia wie, co robi. To jej dziecko, nie twoje – usłyszałam od syna, kiedy po raz kolejny próbowałam zapytać, czy mogę zabrać Antosia na spacer. Zamarłam. W jego głosie nie było już czułości, którą znałam od lat. Była za to obojętność i coś jeszcze – może strach? Może zmęczenie? Sama już nie wiem. Ale wiem jedno: nie jestem z żelaza. Nie jestem ze stali, choć przez lata próbowałam udawać, że wszystko mnie omija, że dam radę.

Mam 62 lata i na imię Jadwiga. Mieszkam w Łodzi, w starej kamienicy, gdzie ściany pamiętają jeszcze śmiech mojego syna, kiedy był mały. Teraz te ściany słyszą tylko moje westchnienia i cichy płacz nocą. Bo jak inaczej nazwać to, co czuję? Mój syn, Michał, zawsze był moim oczkiem w głowie. Wychowywałam go sama po śmierci męża. Było ciężko, ale byliśmy razem. A potem pojawiła się Kasia.

Kasia była inna niż wszystkie dziewczyny, które znał Michał. Piękna, pewna siebie, zawsze idealnie ubrana. Pracowała w dużej firmie, robiła karierę i nie ukrywała, że rodzina jest dla niej tylko dodatkiem do życia. Kiedy zaszła w ciążę, myślałam, że coś się zmieni. Że macierzyństwo ją odmieni, zbliży nas do siebie. Ale myliłam się.

Po porodzie Kasia wróciła do pracy szybciej niż ktokolwiek się spodziewał. Antoś miał zaledwie trzy miesiące, kiedy pierwszy raz został ze mną na cały dzień. Byłam szczęśliwa – mogłam być babcią na pełen etat. Ale to nie trwało długo. Kasia coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziana. Najpierw były drobne uwagi: „Nie tak go ubieraj”, „Nie dawaj mu tyle słodyczy”, „Nie ucz go tego”. Potem zaczęły się poważniejsze rozmowy.

– Jadwiga, musimy ustalić zasady – powiedziała pewnego dnia Kasia, patrząc na mnie chłodno znad filiżanki kawy. – Antoś jest moim dzieckiem i chcę mieć pewność, że wychowuje się zgodnie z moimi wartościami.

Zacisnęłam zęby. Próbowałam tłumaczyć, że chcę tylko dobrze, że kocham Antosia jak własne dziecko. Ale Kasia była nieugięta. Michał milczał. Patrzył gdzieś w bok, jakby nie chciał być częścią tej rozmowy.

Z czasem wizyty u wnuka stały się coraz rzadsze. Najpierw mogłam przychodzić raz w tygodniu, potem raz na dwa tygodnie. W końcu Kasia zaczęła wymyślać powody, dla których nie mogę przyjść: „Antoś jest chory”, „Mamy gości”, „Jesteśmy zajęci”. Michał dzwonił coraz rzadziej. Kiedy pytałam, czy coś się stało, odpowiadał wymijająco: „Wszystko w porządku, mamo”.

Nie rozumiem do dziś, po co Kasi było dziecko, skoro nawet po porodzie żyła tylko dla kariery i swojego odbicia w lustrze. Z goryczą patrzyłam, jak Antoś dorasta bez czułości, bez babcinego ciepła. Widziałam go czasem przez okno, kiedy szli do samochodu – zawsze elegancko ubrany, z tabletem w ręku, zapatrzony w ekran. Czy to jest dzieciństwo?

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do nich bez zapowiedzi. Otworzyła mi Kasia. Jej mina mówiła wszystko.

– Jadwiga, mówiłam przecież, żebyś dzwoniła wcześniej.

– Chciałam tylko zobaczyć Antosia – odpowiedziałam cicho.

– On teraz ma lekcje online. Nie możemy mu przeszkadzać.

– Ale to tylko chwila…

– Proszę cię, nie rób scen.

Zamknęła drzwi niemal przed moim nosem. Stałam na klatce schodowej i czułam się jak intruz w życiu własnej rodziny. Wróciłam do domu i płakałam całą noc.

Próbowałam rozmawiać z Michałem. Pisałam wiadomości, dzwoniłam. Czasem odbierał, ale rozmowy były krótkie i chłodne. Czułam, że coś się dzieje, że Kasia manipuluje nim i wnukiem, ale nie miałam dowodów. Zaczęłam się zastanawiać: może to ja jestem problemem? Może rzeczywiście za bardzo się wtrącam?

Ale potem przypomniałam sobie wszystkie chwile z Antosiem – jak uczyłam go jeździć na rowerze, jak piekliśmy razem ciasto, jak tulił się do mnie i mówił: „Babciu, kocham cię”. Czy to naprawdę było złe?

W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do Michała i powiedziałam wszystko, co leżało mi na sercu.

– Michał, ja już nie mogę tak żyć. Tęsknię za tobą i Antosiem. Czuję się jak obca w waszym życiu. Czy naprawdę nie możesz nic zrobić?

Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem usłyszałam jego cichy głos:

– Mamo… Ja też nie jestem szczęśliwy. Ale nie wiem, co robić. Kasia grozi, że jeśli się jej sprzeciwię, zabierze Antosia i wyjedzie do Warszawy.

Zamarłam. Więc to tak? Kasia szantażuje własnego męża? Poczułam w sobie gniew i determinację.

– Michał, nie możesz pozwolić, żeby ktoś tak tobą rządził. Jesteś ojcem! Masz prawo do syna i do własnej matki!

– Wiem… Ale boję się.

Rozłączył się. Siedziałam długo w ciszy, próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była być bardziej stanowcza? Czy może powinnam była odpuścić wcześniej?

Kilka dni później dostałam list polecony. Kasia napisała oficjalne pismo, w którym zabrania mi kontaktu z Antosiem bez jej zgody. Poczułam się upokorzona. Ale wtedy coś we mnie pękło.

Nie jestem z żelaza! Nie pozwolę się więcej zastraszać! Zgłosiłam sprawę do sądu rodzinnego. Wiem, że czeka mnie długa walka, ale nie poddam się. Kocham mojego wnuka i nie pozwolę, żeby dorastał bez miłości babci.

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę zmęczoną, ale silną. Może nie jestem ze stali, ale mam serce i odwagę. Czy to wystarczy, by odzyskać rodzinę? Czy miłość naprawdę potrafi pokonać wszystko? Czas pokaże…