Moja córka wstydzi się mnie, bo nie mogę jej pomóc finansowo. Historia samotnej matki z Polski
– Mamo, nie rozumiesz, to nie jest takie proste! – głos Marty drżał, a ja czułam, jak serce ściska mi się z bólu. Stałyśmy w kuchni jej nowego mieszkania w Warszawie, które urządziła razem z mężem. Było tu jasno, pachniało świeżością i nowością, a ja czułam się jak nieproszony gość w świecie, do którego nie pasuję.
– Przepraszam, Marto, naprawdę chciałam pomóc – wyszeptałam, patrząc na swoje dłonie. Były spracowane, szorstkie od lat pracy w sklepie spożywczym. Wiem, że nie mogę jej dać tyle, ile by chciała. Ale czy to znaczy, że jestem gorsza?
Marta westchnęła ciężko i spojrzała przez okno na ruchliwą ulicę. – Po prostu… Tomek mówił, że jego rodzice dali mu na wkład własny do mieszkania. A ty… Ty nawet nie możesz mi pożyczyć na nową pralkę.
Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę miałam ochotę wyjść i już nigdy nie wracać. Ale przecież jestem jej matką. Zawsze byłam. Od dnia, kiedy jej ojciec zginął w wypadku samochodowym pod Radomiem, byłam wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką. Pracowałam na dwa etaty, żeby miała co jeść i w co się ubrać. Nigdy nie narzekałam.
A teraz? Teraz jestem tylko powodem do wstydu.
Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu Marta tuliła się do mnie wieczorami i mówiła: „Mamo, jesteś najlepsza na świecie”. Teraz te słowa brzmią jak echo z innego życia.
– Wiesz, Marto – zaczęłam cicho – czasem życie układa się inaczej niż byśmy chcieli. Nie miałam nikogo do pomocy. Wszystko robiłam sama. Może nie mam pieniędzy, ale zawsze starałam się dać ci wszystko, co mogłam.
– Ja wiem… – mruknęła Marta, ale widziałam w jej oczach cień rozczarowania.
Tego wieczoru wracałam do swojego małego mieszkania na Pradze z ciężkim sercem. Po drodze mijałam ludzi śmiejących się w kawiarniach, rodziny z dziećmi na placach zabaw. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była pracować jeszcze więcej? Może powinnam była wyjechać za granicę jak inne kobiety z mojej dzielnicy?
W domu usiadłam przy kuchennym stole i spojrzałam na zdjęcie Marty z pierwszego dnia szkoły. Miała wtedy siedem lat i ogromny plecak prawie większy od niej samej. Uśmiechała się szeroko, a ja stałam obok niej dumna i szczęśliwa. Czy wtedy już wiedziałam, że nie będę mogła jej dać wszystkiego?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Aniu, słyszałam, że Marta wyszła za mąż! Gratuluję! – powiedziała radośnie.
– Dziękuję, pani Zosiu… – odpowiedziałam bez entuzjazmu.
– Coś się stało?
Nie chciałam opowiadać o tym, co mnie boli. Ale pani Zofia zawsze miała dobre serce.
– Marta… trochę się ode mnie oddaliła. Chyba się mnie wstydzi – powiedziałam cicho.
– Oj dziecko… Dzieci czasem zapominają, ile matka dla nich zrobiła. Ale kiedyś to zrozumie – pocieszyła mnie sąsiadka.
Chciałabym w to wierzyć. Ale czy naprawdę tak będzie?
Kilka dni później Marta zadzwoniła do mnie wieczorem.
– Mamo… przepraszam za tamto. Byłam niesprawiedliwa – powiedziała cicho.
– Nic się nie stało – odpowiedziałam automatycznie.
– Po prostu… Tomek ciągle mówi o tym, jak jego rodzice mu pomagają. A ja czuję się gorsza przy nich. Wstyd mi czasem za to nasze życie…
Zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro. Czy naprawdę wychowałam córkę na kogoś, kto mierzy ludzi pieniędzmi?
– Marto, pieniądze to nie wszystko – powiedziałam stanowczo. – Wiesz dobrze, ile przeszłyśmy razem. Czy to nic nie znaczy?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Wiem… Ale czasem chciałabym mieć łatwiej – wyszeptała.
Rozumiem ją. Sama też czasem chciałabym mieć łatwiej.
Kilka tygodni później Marta zaprosiła mnie na obiad do siebie i Tomka. Siedzieliśmy przy pięknie nakrytym stole razem z jego rodzicami – panią Krystyną i panem Jerzym. Oni byli eleganccy, uśmiechnięci, rozmawiali o wakacjach w Hiszpanii i nowych inwestycjach.
Czułam się jak uboga krewna z prowincji. Bałam się odezwać, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. Marta patrzyła na mnie ukradkiem i widziałam w jej oczach napięcie.
Po obiedzie pani Krystyna zaproponowała kawę i ciasto.
– Anno, a czym się pani zajmuje? – zapytała uprzejmie.
– Pracuję w sklepie spożywczym na Pradze – odpowiedziałam cicho.
Pani Krystyna uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
– To musi być ciężka praca – powiedziała tonem współczucia.
Marta zarumieniła się i spuściła wzrok. Poczułam się malutka jak dziecko.
Po powrocie do domu długo płakałam. Nie dlatego, że jestem biedna. Tylko dlatego, że moja własna córka się mnie wstydzi.
Minęły miesiące. Nasze kontakty stały się rzadsze. Marta coraz częściej spędzała czas z rodziną Tomka. Czułam się coraz bardziej samotna.
Aż pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana.
– Mamo… pokłóciłam się z Tomkiem. On uważa, że jestem niewdzięczna wobec jego rodziców… A ja tęsknię za tobą! Za naszymi wieczorami przy herbacie i rozmowami o wszystkim…
Serce mi drgnęło z nadziei.
– Marto… zawsze będziesz moją córką. Zawsze będziesz miała we mnie dom – powiedziałam przez łzy.
Przyjechała do mnie tego samego wieczoru. Siedziałyśmy razem na kanapie w moim małym mieszkaniu i piłyśmy herbatę z cytryną tak jak dawniej.
– Mamo… przepraszam za wszystko – szepnęła Marta i przytuliła się do mnie mocno.
Wtedy zrozumiałam jedno: może nigdy nie będę bogata materialnie, ale mam coś ważniejszego – miłość mojej córki.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę warto mierzyć wartość człowieka pieniędzmi? Czy to wszystko, co liczy się w życiu? Może prawdziwe bogactwo to po prostu być dla siebie nawzajem.