Mój syn odszedł, zostawiając rodzinę bez grosza. Ja nie mogłem zrobić tego samego.

– Mamo, on już nie wróci – powiedziała cicho Ania, patrząc na mnie przez łzy. Jej głos drżał, a w oczach widziałam nie tylko ból, ale i bezradność. Stałyśmy w kuchni, tej samej, w której jeszcze niedawno śmialiśmy się razem przy niedzielnym rosole. Teraz cisza była ciężka jak ołów.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. W głowie miałam tylko jedno pytanie: „Jak to możliwe, że mój syn, mój ukochany Michał, potrafił tak po prostu odejść?”

Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej. Michał coraz częściej wracał do domu późno, unikał rozmów, zamykał się w sobie. Ania próbowała z nim rozmawiać, ale on tylko wzruszał ramionami. „Zmęczony jestem”, powtarzał. Myślałam wtedy: „To przejściowe. Każdy ma gorsze dni”.

Ale potem przyszedł ten dzień. Pamiętam go jak dziś – szary, deszczowy poniedziałek. Zadzwoniła do mnie Ania, głos miała roztrzęsiony:

– Michał… on… on zostawił nas. Zabrał swoje rzeczy i wyszedł. Powiedział tylko, że musi zacząć od nowa.

Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart. Ale to nie był żart. Michał naprawdę odszedł.

Przez kolejne tygodnie próbowałam się z nim skontaktować. Pisałam wiadomości, dzwoniłam – bez odpowiedzi. W końcu odebrał:

– Mamo, nie mieszaj się w to. Muszę być sam.

– Michał! Masz żonę, masz syna! Jak możesz ich zostawić?

– Nie rozumiesz… Ja już nie mogę tak żyć. Muszę się odnaleźć.

Rozłączył się. Siedziałam wtedy na łóżku, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi palce. Czułam wstyd i gniew – na niego, na siebie, na cały świat.

Ania została sama z pięcioletnim Kubą. Bez pieniędzy – Michał zabrał wszystko z konta. Bez wsparcia – jej rodzice mieszkali daleko, byli schorowani. Przychodziłam do niej codziennie po pracy. Pomagałam przy Kubie, gotowałam obiady, sprzątałam. Ale widziałam, jak gaśnie z dnia na dzień.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem przy stole. Kuba spał już w swoim pokoju.

– Pani Zosiu… ja nie dam rady sama – wyszeptała Ania.

– Nie jesteś sama – odpowiedziałam odruchowo.

Ale czy naprawdę tak było? Sama czułam się bezradna. Mój mąż zmarł kilka lat temu. Zostałam tylko ja i Michał… a teraz nawet jego nie było.

W pracy zaczęli szeptać za moimi plecami. „Słyszałaś? Syn Zosi zostawił rodzinę”. Czułam na sobie spojrzenia sąsiadek na klatce schodowej. Nawet w sklepie pani Halina patrzyła na mnie inaczej niż zwykle.

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Zawsze spędzaliśmy je razem – ja, Michał, Ania i Kuba. Tym razem siedzieliśmy we trójkę przy stole. Kuba zapytał:

– Babciu, a kiedy tata wróci?

Zabrakło mi słów. Ania rozpłakała się i wybiegła z pokoju.

Wieczorami leżałam w łóżku i zadawałam sobie pytanie: „Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej?”

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra:

– Zosia, musisz myśleć o sobie! Nie możesz brać na siebie całego ciężaru!

Ale jak miałam zostawić Anię i Kubę? Przecież to moja rodzina.

Wiosną Ania zaczęła szukać pracy. Zostawiała Kubę u mnie na całe dnie. Było ciężko – miałam swoje lata, zdrowie już nie to samo. Ale kiedy patrzyłam na wnuka, wiedziałam, że nie mogę go zawieść.

Któregoś dnia spotkałam Michała na ulicy. Stał pod sklepem spożywczym, wyglądał na zmarnowanego.

– Michał! – zawołałam.

Odwrócił się powoli. W oczach miał pustkę.

– Mamo…

– Jak mogłeś? Wiesz, co zrobiłeś Ani? Kubie?

Zacisnął usta.

– Nie wrócę tam – powiedział cicho.

– Dlaczego?

– Boję się… wszystkiego. Siebie też.

Chciałam go przytulić, ale odsunął się ode mnie.

– Przepraszam – wyszeptał i odszedł.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Przez całą noc nie mogłam zasnąć.

Kilka dni później Ania dostała pracę w sklepie spożywczym na drugim końcu miasta. Była wykończona po powrocie do domu, ale widziałam w niej nową siłę.

Kuba zaczął rysować obrazki – zawsze była na nich mama i babcia. Czasem rysował też tatę stojącego daleko z boku.

Któregoś wieczoru usiadłam z Anią przy herbacie.

– Pani Zosiu… ja wiem, że to nie pani wina – powiedziała nagle.

Popatrzyłam na nią zdziwiona.

– Michał zawsze był trochę inny… zamknięty w sobie. Ale ja go kochałam…

Objęłam ją mocno.

– Ja też go kocham – wyszeptałam.

Przez kolejne miesiące życie powoli wracało do normy. Pomagałam Ani i Kubie jak mogłam – finansowo i emocjonalnie. Czasem brakowało mi sił, czasem płakałam po nocach ze zmęczenia i żalu.

Ale wiedziałam jedno: nie mogę ich zostawić. Nawet jeśli mój własny syn odszedł, ja nie mogę zrobić tego samego.

Czasem zastanawiam się: czy można przestać kochać własne dziecko? Czy można wybaczyć coś takiego? A może prawdziwa miłość polega właśnie na tym, żeby zostać wtedy, gdy wszyscy inni odchodzą?

Co wy byście zrobili na moim miejscu?