Miłość, która boli: Jak pomagając synowi i jego żonie, zatraciłam siebie

— Mamo, jeśli nam nie pomożesz, wszystko przepadnie! — krzyknęła Justyna, żona mojego syna, stojąc w progu mojego mieszkania na Pradze. Jej głos był ostry, a oczy czerwone od płaczu. Za nią stał mój syn, Michał, z opuszczoną głową i zaciśniętymi pięściami. W tej chwili poczułam się jak w potrzasku — jakbym była jedyną osobą na świecie, która może ich uratować.

Michał zawsze był moim oczkiem w głowie. Wychowywałam go sama, odkąd jego ojciec odszedł do innej kobiety, gdy Michał miał zaledwie sześć lat. Pracowałam wtedy na dwa etaty — w szkole jako bibliotekarka i wieczorami w kiosku. Wszystko po to, by niczego mu nie zabrakło. Teraz miał trzydzieści pięć lat, własną rodzinę i… znów patrzył na mnie tym samym błagalnym wzrokiem co wtedy, gdy zgubił się w sklepie.

— Mamo, bank nas ściga. Jeśli nie zapłacimy raty do końca tygodnia, stracimy mieszkanie — powiedział cicho Michał. — Wiem, że już tyle razy cię prosiliśmy…

Wzięłam głęboki oddech. Ostatnie miesiące były dla mnie ciężkie. Po śmierci mamy zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na Pradze-Północ. Emerytura ledwo starczała na rachunki i leki. Odkąd Michał się ożenił i wyprowadził, próbowałam nauczyć się żyć dla siebie. Zapisałam się na kurs malarstwa w domu kultury, zaczęłam chodzić na spacery po parku Skaryszewskim. Ale za każdym razem, gdy dzwonił telefon i widziałam „Michał”, serce mi przyspieszało.

— Justyno, Michał… Ja już naprawdę nie mam z czego wam dać — powiedziałam drżącym głosem. — Ostatnio wzięłam kredyt gotówkowy na waszą poprzednią ratę. Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę…

Justyna wybuchła płaczem. Michał objął ją ramieniem i spojrzał na mnie z wyrzutem.

— Mamo, przecież jesteś naszą rodziną! Komu mamy zaufać, jeśli nie tobie? — powiedział z goryczą.

Zamilkłam. Zawsze byłam ich podporą. Kiedy Michał miał zapalenie płuc w podstawówce, spałam przy jego łóżku przez tydzień. Kiedy Justyna poroniła pierwszą ciążę, gotowałam im obiady i sprzątałam mieszkanie przez miesiąc. Teraz jednak czułam się jak wyciśnięta cytryna.

Po ich wyjściu usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na stare zdjęcia Michała z dzieciństwa. „Czy naprawdę jestem złą matką, jeśli chcę trochę spokoju?” — pytałam siebie w myślach. „Czy moje życie już się skończyło?”.

Następnego dnia zadzwoniła moja siostra, Renata.

— Znowu byli u ciebie? — zapytała bez ogródek.

— Tak… Renata, ja już nie mam siły. Oni mnie wykorzystują.

— Musisz postawić granicę. Inaczej nigdy nie zaczniesz żyć dla siebie — powiedziała stanowczo.

Ale jak postawić granicę własnemu dziecku? Przecież to moje dziecko! Nawet jeśli jest dorosły…

Wieczorem Michał zadzwonił ponownie.

— Mamo, przemyślałaś to? Potrzebujemy tych pieniędzy do piątku.

— Michale… Ja już naprawdę nie mogę. Musisz sam rozwiązać swoje problemy — powiedziałam cicho.

— Czyli zostawiasz nas na lodzie? Po tylu latach? — jego głos był pełen gniewu.

— Nie zostawiam was… Ale muszę też pomyśleć o sobie.

Rozłączył się bez słowa.

Przez kolejne dni nie spałam po nocach. W pracy byłam rozkojarzona, koleżanki pytały czy wszystko w porządku. Czułam się winna i samotna jak nigdy wcześniej.

W piątek wieczorem ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Michała z walizką.

— Justyna pojechała do rodziców do Lublina. Ja… nie mam gdzie się podziać — powiedział szorstko.

Wpuściłam go do środka. Siedzieliśmy w milczeniu przy stole.

— Wiesz, mamo… Myślałem, że zawsze będziesz mnie ratować — powiedział nagle Michał. — Ale chyba muszę dorosnąć.

Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam go przytulić jak wtedy, gdy był mały. Ale powstrzymałam się.

— Zawsze będziesz moim synem. Ale musisz nauczyć się żyć samodzielnie — odpowiedziałam cicho.

Przez kolejne tygodnie Michał szukał pracy dorywczej i wynajął pokój u znajomego z liceum. Justyna wróciła do niego po kilku miesiącach. Od tamtej pory rzadziej proszą mnie o pomoc finansową, ale nasze relacje są napięte.

Często zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Czy można być dobrą matką i jednocześnie dbać o siebie? Czy poświęcenie dla dziecka musi oznaczać rezygnację z własnego życia?

Może wy mi powiecie: czy egoizm matki to grzech? A może czasem trzeba postawić granicę nawet największej miłości?