„Mąż mówił, że nie mam po co wracać do pracy”: Dziś mówi, że jestem „niewystarczająco ambitna”

– Po co masz się męczyć? Zajmij się domem. Na razie cię nie potrzebują. Jeszcze przyjdzie twój czas.

Te słowa Marka, mojego męża, dźwięczą mi w głowie jak echo. Siedzę przy kuchennym stole, patrzę na swoje dłonie – popękane od mycia naczyń, z odpryskującym lakierem. Słyszę śmiech dzieci z pokoju obok. Zosia i Staś. Dwa powody, dla których przez ostatnie lata tłumaczyłam sobie, że dom to moje miejsce. Ale dziś… dziś czuję się jak cień samej siebie.

Kiedy urodziłam drugie dziecko, miałam 33 lata i dyplom z filologii polskiej. Pracowałam wcześniej w wydawnictwie – trzy lata pełne kawy, zapachu papieru i rozmów o literaturze. Miałam pomysły na własne teksty, marzyłam o redagowaniu książek. Ale Marek zarabiał dobrze. – Po co masz się męczyć? – powtarzał. – Zajmij się domem. Ja wszystko załatwię.

Wierzyłam mu. Wierzyłam w nas. Wierzyłam, że kiedy dzieci podrosną, wrócę do pracy i wszystko się ułoży.

– Mamo! Zosia mnie bije! – Staś wpada do kuchni z płaczem.

– Zosiu, zostaw brata! – krzyczę zmęczonym głosem.

Zosia patrzy na mnie z wyrzutem. Ma siedem lat i już wie, jak bardzo potrafię być nieobecna myślami.

Wieczorem Marek wraca późno. Pachnie perfumami i papierosami. Siada do kolacji, którą przygotowałam w pośpiechu między kąpielą dzieci a prasowaniem koszul.

– Jak minął dzień? – pytam cicho.

– Jak zwykle. Dużo roboty. – Odpowiada bez entuzjazmu.

– Myślałam… Myślałam, żeby wysłać CV do kilku wydawnictw. Może ktoś szuka redaktora?

Marek wzdycha ciężko.

– Naprawdę chcesz teraz wracać do pracy? Przecież ledwo ogarniasz dom. Dzieci ciągle chore, obiad byle jaki…

Czuję, jakby ktoś mnie uderzył w twarz.

– Ale przecież sam mówiłeś…

– Mówiłem, bo wtedy była inna sytuacja. Teraz musisz być w domu. Poza tym… – patrzy na mnie z góry – chyba nie jesteś aż tak ambitna, skoro przez tyle lat ci to wystarczało.

Nie śpię tej nocy. Przewracam się z boku na bok, słuchając oddechu Marka i cichych szlochów Stasia przez sen. Czuję się zdradzona. Przez niego? Przez siebie?

Następnego dnia dzwonię do mamy.

– Mamo…

– Co się stało, Aniu?

– Chcę wrócić do pracy. Ale Marek mówi…

– Marek zawsze wszystko wie najlepiej – przerywa mi mama z goryczą. – A ty? Ty czego chcesz?

Milczę długo.

– Nie wiem już…

Mama wzdycha.

– Ja też kiedyś zostałam w domu dla was. Myślałam, że to najlepsze wyjście. Ale potem… potem było już za późno na zmiany.

Odkładam słuchawkę i płaczę. Płaczę za sobą sprzed lat, za marzeniami, które gdzieś się rozmyły między pieluchami a zakupami w Biedronce.

Przez kolejne tygodnie próbuję rozmawiać z Markiem. Za każdym razem kończy się kłótnią.

– Nie rozumiesz? Potrzebuję czegoś więcej niż tylko gotowania i sprzątania!

– To znajdź sobie hobby! – rzuca z irytacją.

– To nie to samo!

– Aniu, przestań dramatyzować! Inne kobiety marzą o takim życiu jak twoje!

Czy naprawdę? Czy inne kobiety też czują się tak puste?

Zaczynam pisać po nocach. Najpierw krótkie teksty do szuflady, potem bloga o codzienności matki Polki. Piszę o tym, jak trudno być sobą w świecie oczekiwań i stereotypów. Piszę o samotności w tłumie bliskich ludzi.

Blog zaczyna żyć własnym życiem. Dostaję pierwsze maile od czytelniczek:

„Aniu, dziękuję za szczerość. Myślałam, że tylko ja tak mam.”
„Twoje słowa dają mi siłę.”
„Nie jesteś sama.”

Czuję się potrzebna. Po raz pierwszy od lat czuję, że robię coś ważnego.

Marek nie rozumie mojego entuzjazmu.

– Blog? Serio? Przecież na tym nie zarobisz nawet na kawę!

Ale ja już wiem, że nie chodzi tylko o pieniądze.

Pewnego dnia dostaję propozycję współpracy od małego wydawnictwa internetowego. Chcą żebym redagowała teksty zdalnie.

Serce bije mi jak oszalałe.

– Marek… Dostałam propozycję pracy! Mogę pracować z domu!

Patrzy na mnie chłodno.

– Rób co chcesz. Ale nie licz na moją pomoc przy dzieciach.

Znowu to samo: „Twoje sprawy są mniej ważne”.

Pracuję nocami, kiedy dzieci śpią. Rano jestem niewyspana i rozdrażniona. Zosia zaczyna mieć problemy w szkole – nauczycielka dzwoni do mnie coraz częściej.

– Może powinna pani więcej czasu spędzać z córką? – sugeruje z troską.

Mam ochotę krzyczeć: „A kto spędza czas ze mną?”

W domu atmosfera gęstnieje z dnia na dzień. Marek coraz częściej wychodzi wieczorami „na spotkania służbowe”. Zosia zamyka się w pokoju i przestaje ze mną rozmawiać.

Pewnego wieczoru Marek wraca później niż zwykle. Pachnie damskimi perfumami.

– Gdzie byłeś?

– U kolegi z pracy – odpowiada bez mrugnięcia okiem.

Patrzę na niego długo i czuję tylko pustkę.

Następnego dnia znajduję w jego kurtce rachunek z restauracji na dwie osoby.

Nie pytam już o nic. Nie mam siły na kolejną kłótnię.

Zaczynam myśleć o rozwodzie. Boję się tej myśli bardziej niż czegokolwiek wcześniej. Boję się o dzieci, o siebie, o przyszłość bez Marka – nawet jeśli on już dawno przestał być moim wsparciem.

Mama powtarza:

– Aniu, życie jest jedno. Nie pozwól mu decydować za ciebie.

Zosia pewnej nocy przychodzi do mojego łóżka i tuli się bez słowa.

– Mamo… Ty płaczesz?

Przytulam ją mocno i obiecuję sobie: już nigdy nie pozwolę nikomu wmówić sobie, że jestem niewystarczająca.

Składam pozew o rozwód. Marek jest wściekły, grozi mi sądem o opiekę nad dziećmi.

Ale ja już wiem: jestem silniejsza niż myślałam.

Dziś pracuję jako redaktorka na pół etatu i piszę książkę o kobietach takich jak ja – które uwierzyły w czyjeś „jeszcze przyjdzie twój czas”.

Czas jest teraz mój.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile jeszcze kobiet czeka na pozwolenie, by zacząć żyć po swojemu? Ile z nas uwierzyło, że nie jesteśmy wystarczająco ambitne?