Kiedy trzecie dziecko stało się początkiem końca: Moja walka o rodzinę i siebie

— Nie wierzę, że to zrobiłaś, Anka! — głos Pawła odbił się echem po naszej kuchni, gdzie jeszcze przed chwilą pachniało świeżo zaparzoną kawą i cynamonowymi bułeczkami. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a serce waliło mi jak oszalałe.

— Paweł, proszę cię… — zaczęłam cicho, ale on już nie słuchał.

— Przecież mówiłem, że dwójka dzieci to maksimum! — krzyczał, a jego twarz była czerwona ze złości. — Nie stać nas na trzecie! Ja nie dam rady!

Wtedy to do mnie dotarło. Ta wiadomość, którą jeszcze wczoraj trzymałam w sobie jak najcenniejszy sekret, nagle stała się początkiem końca. Trzecia ciąża. Trzecie dziecko. Dla mnie — spełnienie marzeń. Dla niego — katastrofa.

Wszystko zaczęło się kilka tygodni wcześniej. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Moja mama miała czwórkę dzieci, dom był pełen śmiechu, hałasu i ciepła. Paweł był inny — jedynak, wychowany w ciszy i porządku. Kiedy się poznaliśmy na studiach w Krakowie, wydawało mi się, że różnice nas tylko wzmacniają. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Ruczaju, potem pojawiła się Zosia, dwa lata później Staś. Było ciężko, ale byliśmy razem.

Ostatnie miesiące były trudne. Paweł coraz częściej wracał z pracy późno, zmęczony, rozdrażniony. Ja rzuciłam pracę po drugiej ciąży, bo Staś miał astmę i wymagał opieki. Często słyszałam od teściowej: „Anka, powinnaś wrócić do pracy, Paweł nie może wszystkiego dźwigać sam”. Ale jak miałam to zrobić, skoro Staś co chwilę lądował w szpitalu?

Kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście, poczułam radość i strach jednocześnie. Wiedziałam, że Paweł nie będzie zachwycony, ale nie spodziewałam się takiej reakcji. Przez kilka dni chodziłam z tym sekretem, próbując znaleźć odpowiedni moment na rozmowę. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam mu podczas śniadania.

— Paweł… jestem w ciąży.

Zamarł z łyżką w powietrzu. Przez chwilę patrzył na mnie jak na obcą osobę.

— To jakiś żart? — zapytał.

Pokręciłam głową. Widziałam, jak jego twarz twardnieje.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Paweł zamknął się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać, unikał dzieci. Wieczorami siedział przed komputerem albo wychodził z domu bez słowa. Czułam się coraz bardziej samotna. Zosia zaczęła pytać: „Mamo, dlaczego tata jest smutny?”. Nie umiałam jej odpowiedzieć.

Pewnego dnia wróciłam z dziećmi z placu zabaw i zobaczyłam Pawła pakującego walizkę.

— Co robisz? — zapytałam, głos mi drżał.

— Nie dam rady, Anka. To wszystko mnie przerasta. Muszę odpocząć — powiedział bez emocji.

— Odpocząć? Od czego? Od nas?

— Od życia, które mnie przytłacza — rzucił i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Zostałam sama z dwójką dzieci i rosnącym brzuchem. Próbowałam dzwonić do Pawła, pisałam SMS-y, błagałam, żeby wrócił. Odpisał tylko raz: „Potrzebuję czasu”.

Teściowa przyszła następnego dnia.

— Anka, musisz być silna dla dzieci. Paweł zawsze był słaby psychicznie. Może wróci, jak ochłonie — powiedziała, ale w jej oczach widziałam cień oskarżenia.

Moja mama przyjechała z Podkarpacia na kilka dni. Pomagała mi ogarnąć dom, gotowała obiady, tuliła Zosię i Stasia. Wieczorami płakałam jej w ramię.

— Córeczko, dasz radę. Jesteś silniejsza niż myślisz — powtarzała.

Ale ja nie czułam się silna. Bałam się każdego dnia. Bałam się o zdrowie Stasia, o to, czy wystarczy nam pieniędzy na rachunki, o to, czy dam radę urodzić i wychować trzecie dziecko sama.

Minęły tygodnie. Paweł nie wracał. Przysłał tylko przelew na konto i krótką wiadomość: „Zajmij się dziećmi. Ja nie potrafię”.

Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam czekać. Zaczęłam działać. Zgłosiłam się do opieki społecznej po zasiłek, zapisałam Stasia do przedszkola integracyjnego, a Zosię na zajęcia plastyczne w domu kultury. Znalazłam pracę na pół etatu w pobliskiej piekarni — wstawałam o czwartej rano, żeby zdążyć przed otwarciem.

Było ciężko. Czasem nie miałam siły wstać z łóżka. Czasem płakałam ukradkiem w łazience, żeby dzieci nie widziały. Ale każdego dnia patrzyłam na Zosię i Stasia i wiedziałam, że muszę walczyć.

Poród był szybki i trudny. Urodziłam synka — Michała. Trzymając go w ramionach, poczułam mieszankę szczęścia i żalu. Michał był piękny, zdrowy, a ja byłam sama.

Paweł pojawił się dopiero po miesiącu. Przyszedł z kwiatami i czekoladkami dla dzieci.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Nie umiałem inaczej.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Jestem sama z trójką dzieci. Paweł płaci alimenty i odwiedza dzieci raz w tygodniu. Ja pracuję na dwa etaty, studiuję zaocznie pedagogikę i uczę się żyć na nowo.

Czasem pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy to ja zawiniłam? A może po prostu niektórzy ludzie nie są stworzeni do wielkich rodzin?

Czy można być szczęśliwą samotną matką? Czy to ja jestem winna temu, że marzyłam o czymś więcej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?