Kiedy sąsiedztwo staje się ciężarem: Opowieść o granicach i utraconej przyjaźni z sąsiadką

– Iwona, mogłabyś dziś odebrać Olę ze szkoły? – głos Elżbiety rozbrzmiał w słuchawce z nutą niecierpliwości. Była środa, godzina 14:30, a ja właśnie kończyłam prezentację dla szefa. Znowu. To już trzeci raz w tym tygodniu.

Zacisnęłam zęby, patrząc na zegarek. – Elżbieta, naprawdę nie mogę, mam ważne spotkanie…

– Ale przecież zawsze możesz poprosić męża, żeby odebrał Zosię razem z Olą! – przerwała mi bezceremonialnie. W tle słyszałam płacz jej syna, a w mojej głowie narastał chaos. Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę.

Nie zawsze tak było. Kiedy trzy lata temu Elżbieta wprowadziła się z rodziną do mieszkania naprzeciwko, poczułam ulgę. Wreszcie ktoś z dzieckiem w podobnym wieku! Nasze córki od razu się zaprzyjaźniły. Spędzałyśmy razem popołudnia na placu zabaw, wymieniałyśmy się przepisami na szybkie obiady i narzekałyśmy na mężów, którzy wiecznie pracują. Wydawało mi się, że znalazłam bratnią duszę.

Z czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. Najpierw były drobne przysługi: „Iwona, pożycz mi mleka”, „Iwona, możesz przypilnować Oli przez godzinę?”. Potem prośby stawały się coraz częstsze i coraz bardziej wymagające. Pewnego dnia Elżbieta zadzwoniła do mnie o szóstej rano:

– Iwona, muszę jechać do szpitala z mamą, możesz zostać z Olą do południa?

Zgodziłam się bez wahania. Ale potem przyszły kolejne sytuacje: odbieranie jej córki ze szkoły, robienie zakupów „przy okazji”, zostawianie u mnie dzieci na całe popołudnia bez wcześniejszego uprzedzenia. Zaczęłam czuć się jak darmowa opiekunka i osobista asystentka.

Mój mąż, Tomek, coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem:

– Iwona, nie widzisz, że ona cię wykorzystuje? Ile jeszcze będziesz jej pomagać? Przecież masz swoją pracę i własne dziecko!

Broniłam Elżbiety. „Ma trudną sytuację”, „Jej mąż ciągle wyjeżdża”, „Nie ma tu rodziny” – powtarzałam sobie i jemu. Ale w środku czułam narastającą frustrację. Zaczęłam unikać Elżbiety na klatce schodowej. Przestałam odbierać telefony po godzinie 18:00. A jednak za każdym razem, gdy prosiła mnie o pomoc, nie potrafiłam odmówić.

Pewnego dnia wszystko pękło. Był piątek wieczór, szykowałam kolację dla rodziny. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam – Elżbieta stała na progu z płaczącą Olą.

– Iwona, muszę pilnie wyjść na spotkanie w pracy, możesz zostać z Olą do 22:00?

– Elżbieta, nie mogę! Mamy dziś rodzinny wieczór, Tomek wrócił wcześniej specjalnie dla nas…

– Ale przecież zawsze mi pomagasz! – jej głos był pełen pretensji.

– Zawsze… Ale czy ty kiedykolwiek zapytałaś mnie, czy ja tego chcę? Czy mam czas? – wyrwało mi się nagle.

Elżbieta spojrzała na mnie jakby pierwszy raz widziała człowieka. Przez chwilę milczała, potem odwróciła się na pięcie i odeszła.

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. W głowie przewijały mi się wszystkie nasze rozmowy, wspólne chwile na ławce pod blokiem, śmiech naszych córek. Czy naprawdę byłam dla niej tylko wygodnym rozwiązaniem? Czy może sama pozwoliłam przekroczyć granice?

Następnego dnia spotkałyśmy się przypadkiem na klatce schodowej. Elżbieta nie patrzyła mi w oczy.

– Przepraszam za wczoraj – powiedziała cicho. – Nie powinnam była tak naciskać.

– Ja też przepraszam – odpowiedziałam równie cicho. – Powinnam była wcześniej powiedzieć ci, co czuję.

Przez chwilę stałyśmy w niezręcznej ciszy. Potem każda poszła w swoją stronę.

Od tamtej pory nasze relacje stały się chłodne. Dzieci widywały się rzadziej, a ja coraz częściej zastanawiałam się nad tym, gdzie kończy się przyjaźń, a zaczyna wykorzystywanie. Czy można pomóc komuś bez poczucia winy i żalu? Czy można postawić granice bez utraty bliskiej osoby?

Czasem patrzę przez okno na plac zabaw i widzę Elżbietę z Olą. Czuję ukłucie żalu i tęsknoty za tymi beztroskimi chwilami sprzed lat. Ale wiem też, że musiałam zadbać o siebie i swoją rodzinę.

Czy naprawdę można być dobrym sąsiadem i przyjacielem bez rezygnowania z własnych potrzeb? A może każda relacja wymaga poświęcenia… tylko jak rozpoznać, kiedy jest go za dużo?