„Jedno wnuczę wystarczy!” – Jak moja teściowa próbowała zniszczyć moje szczęście i rodzinę

– Nie! Nie zgadzam się! – krzyknęła teściowa, trzaskając filiżanką o blat kuchennego stołu. Jej głos przeszył ciszę jak nóż. Stałam naprzeciwko niej, z dłońmi zaciśniętymi na brzuchu, który dopiero zaczynał się zaokrąglać. Mój mąż, Tomek, siedział obok, blady jak ściana, niezdolny wydusić z siebie słowa.

Jeszcze tydzień temu myślałam, że nic nie jest w stanie zburzyć naszego szczęścia. Po latach starań w końcu zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Płakałam ze szczęścia, a Tomek tulił mnie do siebie i powtarzał: „W końcu się udało, kochanie”. Ale wystarczyło jedno popołudnie w mieszkaniu teściów na warszawskim Ursynowie, by wszystko runęło.

– Mamo, proszę cię… – zaczął Tomek cicho.

– Nie! – przerwała mu ostro. – Jedno wnuczę wystarczy! Macie już Olka, po co wam drugie dziecko? Przecież ledwo wiążecie koniec z końcem! Chcesz, żeby twoja żona znowu rzuciła pracę i siedziała w domu? Kto to wszystko utrzyma?

Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Olek miał już pięć lat i był naszym oczkiem w głowie. Ale zawsze marzyliśmy o rodzeństwie dla niego. Wiedziałam, że finansowo nie jest łatwo – Tomek pracował jako informatyk na umowie-zlecenie, ja byłam nauczycielką na pół etatu. Ale czy to powód, by odbierać nam prawo do szczęścia?

– Pani Aniu – odezwałam się cicho, próbując zachować spokój – to nasza decyzja. Proszę to uszanować.

Spojrzała na mnie z pogardą.

– Ty zawsze musisz postawić na swoim! Myślisz tylko o sobie! A co z Olkiem? Przecież on będzie zazdrosny! Zniszczysz mu dzieciństwo!

Wyszłam z kuchni, zanim pozwoliłam łzom popłynąć. W łazience oparłam się o zimne kafelki i próbowałam złapać oddech. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem samolubna? Czy powinnam była posłuchać teściowej?

Wieczorem w domu Tomek był cichy. Siedział na kanapie i gapił się w telewizor.

– Powiedz coś – poprosiłam go szeptem.

– Nie wiem, co mam powiedzieć – odpowiedział bezradnie. – Mama nigdy nie była taka… okrutna.

– Tomek, to nasze życie. Nie możemy pozwolić jej decydować za nas.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta. Teściowa dzwoniła codziennie, próbując przekonać Tomka do „rozsądku”. Sugerowała nawet, żebym „zastanowiła się nad innymi rozwiązaniami”. Czułam się upokorzona i samotna. Nawet moja mama nie rozumiała sytuacji:

– Aniu, może rzeczywiście powinniście poczekać? Czasy są trudne…

Ale ja czułam w sobie siłę. Każdego ranka głaskałam brzuch i mówiłam do nienarodzonego dziecka: „Jestem tu dla ciebie. Nikt cię nie skrzywdzi”.

Pewnego dnia Olek wrócił ze szkoły smutny.

– Mamo, babcia powiedziała mi, że jak urodzi się dzidziuś, to już mnie nie będziesz kochać.

Serce mi pękło.

– Skarbie! – przytuliłam go mocno. – Zawsze będziesz moim ukochanym synkiem. Dzidziuś będzie twoim bratem lub siostrą i razem będziemy rodziną.

Ale słowa teściowej zatruły nasz dom. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy. Unikał rozmów o ciąży. Czułam się coraz bardziej samotna.

W szóstym miesiącu ciąży trafiłam do szpitala z powodu krwawienia. Leżałam na oddziale patologii ciąży w szpitalu na Banacha i patrzyłam w sufit. Nikt mnie nie odwiedzał poza Olkiem i moją przyjaciółką Magdą. Tomek tłumaczył się pracą i „trudną sytuacją w domu”.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę pielęgniarek:

– Ta pani z sali 12? Podobno mąż jej nie odwiedza przez teściową…

Poczułam się jak bohaterka taniego serialu. Ale to było moje życie.

Po tygodniu wróciłam do domu. Teściowa przyszła „pomóc”, ale od progu zaczęła narzekać:

– Po co ci to było? Teraz wszyscy musimy cierpieć przez twoją głupotę!

Nie wytrzymałam.

– Proszę wyjść z mojego domu! – krzyknęłam przez łzy. – To moje dziecko i moja rodzina!

Tomek patrzył na mnie zszokowany. Po raz pierwszy zobaczył we mnie kogoś innego niż cichą żonę podporządkowaną rodzinie.

Teściowa wyszła trzaskając drzwiami.

Od tego dnia zaczęliśmy układać życie na nowo. Tomek powoli zaczął rozumieć, jak bardzo jego matka nas raniła. Olek cieszył się na rodzeństwo. A ja poczułam siłę, której nigdy wcześniej w sobie nie znałam.

Dziś nasza córeczka Zosia ma już dwa lata. Teściowa widuje ją rzadko – nasze relacje są chłodne, ale spokojniejsze. Wiem jedno: nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie o moim życiu i moich dzieciach.

Czasem patrzę na Zosię i Olka bawiących się razem i myślę: ile matek musi walczyć o swoje dzieci nawet we własnej rodzinie? Czy naprawdę tak trudno zaakceptować czyjeś szczęście?