Jak odnalazłam wiarę i odwagę, by przeciwstawić się własnemu zięciowi – historia matki, która nie mogła dłużej milczeć
– Mamo, proszę cię, nie mów nic Piotrowi. – Głos Kasi drżał, a jej oczy błagały o zrozumienie. Stałyśmy w mojej kuchni, a za oknem padał deszcz, jakby świat płakał razem z nami. W dłoniach ściskałam kubek herbaty, ale nie czułam ciepła. Czułam tylko strach – ten sam, który od lat rozlewał się po moim sercu, odkąd Piotr pojawił się w naszej rodzinie.
Nie wiem, kiedy zaczęłam się go bać. Może wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłam, jak podnosi głos na Kasię? A może kiedy zauważyłam siniak na jej ramieniu, który tłumaczyła upadkiem ze schodów? Przez lata milczałam. Wmawiałam sobie, że nie mam prawa się wtrącać, że to ich życie. Ale każda kolejna kłótnia, każdy cichy płacz mojej córki sprawiał, że czułam się coraz bardziej winna.
Piotr był typem człowieka, który potrafił oczarować wszystkich wokół. W pracy – szanowany kierownik w dużej firmie budowlanej w Poznaniu. W domu – tyran. Kiedyś próbowałam z nim rozmawiać. – Piotrze, czy wszystko u was w porządku? – zapytałam nieśmiało podczas rodzinnego obiadu. Spojrzał na mnie zimno i odpowiedział: – Lepiej zajmij się swoimi sprawami, pani Tereso.
Od tamtej pory unikałam konfrontacji. Ale nie mogłam przestać myśleć o Kasi i małej Julce. Często słyszałam przez ścianę ich płacz, bo mieszkaliśmy w jednym bloku. Czułam się bezsilna. Modliłam się każdej nocy: „Boże, daj mi siłę, żebym mogła pomóc swojej córce”.
Pewnego wieczoru Kasia przyszła do mnie z walizką i Julką na rękach. Była blada jak ściana. – Mamo, mogę zostać u ciebie na noc? – zapytała cicho. Przytuliłam ją mocno i poczułam, jak drży cała. Następnego dnia Piotr zadzwonił do mnie z pretensjami:
– Gdzie jest Kasia? Co jej nagadałaś?!
– Piotrze, ona jest dorosła i sama podejmuje decyzje.
– Nie mieszaj się do naszego życia!
Rzucił słuchawką. Serce waliło mi jak młotem. Bałam się, że przyjdzie do mnie do domu i zrobi awanturę. Przez całą noc nie zmrużyłam oka.
Kasia wróciła do niego po kilku dniach. Powiedziała tylko: – Muszę spróbować jeszcze raz. Dla Julki.
Czułam się zdradzona i bezradna. Zaczęłam chodzić do kościoła codziennie rano przed pracą. Tam znajdowałam spokój, którego nie miałam w domu. Ksiądz Marek zauważył moje łzy podczas spowiedzi:
– Pani Tereso, Bóg nie chce, żebyśmy cierpieli w milczeniu. Czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć „dość”.
Te słowa długo dźwięczały mi w uszach.
Wkrótce potem Julka zaczęła mieć problemy w szkole – była zamknięta w sobie, bała się mówić głośno przy innych dzieciach. Wychowawczyni zaprosiła mnie na rozmowę:
– Pani Tereso, czy w domu Julki wszystko jest w porządku?
Zacisnęłam usta. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
W końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko.
Była sobota wieczór. Usłyszałam krzyk na klatce schodowej. Wybiegłam na korytarz i zobaczyłam Kasię z rozdartą bluzką i Piotra szarpiącego ją za ramię.
– Zostaw ją! – wrzasnęłam bez namysłu.
Piotr spojrzał na mnie z pogardą:
– To nie twoja sprawa!
– To MOJA córka! – krzyknęłam przez łzy.
Sąsiedzi zaczęli wychodzić z mieszkań. Ktoś zadzwonił na policję. Piotr uciekł zanim przyjechali funkcjonariusze.
Kasia siedziała na podłodze i płakała. Przytuliłam ją najmocniej jak potrafiłam.
– Przepraszam, mamo…
– To nie ty powinnaś przepraszać.
Tego wieczoru podjęłyśmy decyzję: zgłosimy sprawę na policję. Bałyśmy się obie – ja o Kasię i Julkę, ona o to, co będzie dalej. Ale wiedziałam już jedno: nie mogę dłużej milczeć.
Rozpoczęła się długa walka o spokój i bezpieczeństwo mojej rodziny. Piotr groził nam przez telefon, próbował przekonywać sąsiadów, że to wszystko nasza wina. Ale tym razem nie byłam już sama – miałam wsparcie księdza Marka, sąsiadów i przede wszystkim – własnej wiary.
Po kilku miesiącach sąd wydał zakaz zbliżania się do Kasi i Julki. Piotr wyprowadził się z miasta.
Dziś wiem jedno: strach paraliżuje tylko wtedy, gdy jesteśmy sami. Wiara i miłość do dziecka dały mi siłę, by stanąć naprzeciw przemocy.
Czasem patrzę na Kasię i pytam siebie: ile matek jeszcze milczy? Ile kobiet boi się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy czekać aż stanie się tragedia?