Cztery dni u teściowej: Błąd, którego już nigdy nie popełnię
— Nie przesadzasz trochę z tymi instrukcjami? — zapytała mnie mąż, gdy drukarka wypluwała kolejną stronę. Stałam w kuchni, z dłońmi drżącymi od napięcia, układając cztery kartki A4 w równy stos. Każdy punkt był przemyślany: godzina drzemki, ulubione kaszki, lista zabronionych produktów, nawet sposób, w jaki trzeba śpiewać „Stary niedźwiedź mocno śpi”, żeby Staś zasnął. — Lepiej być przygotowaną niż potem żałować — odpowiedziałam z wymuszonym spokojem, choć w środku już czułam niepokój.
To miały być tylko cztery dni. Cztery dni u teściowej w Krakowie, podczas gdy my z Piotrem mieliśmy pojechać na ślub mojej siostry do Gdańska. Staś miał półtora roku i był naszym oczkiem w głowie. Moja mama nie mogła się nim zająć — złamała nogę. Została tylko teściowa, pani Jadwiga. Wiem, że kocha wnuka, ale zawsze miałam wrażenie, że uważa mnie za przewrażliwioną matkę.
— Daj mi szansę — powiedziała przez telefon, gdy się wahałam. — Wychowałam troje dzieci, wiem, co robię.
Zgodziłam się. Spakowałam torbę Stasia, zostawiłam instrukcje i wyjechaliśmy. Już w pociągu czułam ucisk w żołądku. Piotr próbował mnie uspokoić: — Mama sobie poradzi. Przestań się zamartwiać.
Pierwszego dnia zadzwoniłam rano. Teściowa odebrała po trzecim sygnale.
— Wszystko dobrze? — zapytałam od razu.
— Tak, tak, Staś właśnie je jajecznicę. — Jajecznicę? Przecież napisałam, że nie może jeść jajek! — pomyślałam spanikowana.
— Mamo, przecież on ma alergię na jajka…
— Oj tam, przesadzasz. Trochę spróbował i nic mu nie jest.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Przez resztę dnia nie mogłam się skupić na niczym innym. Wieczorem zadzwoniłam jeszcze raz.
— Staś śpi? — zapytałam.
— Tak, ale musiałam go trochę ponosić na rękach, bo płakał. Chyba tęskni za tobą.
W nocy nie mogłam spać. W głowie miałam obrazy Stasia z wysypką, płaczącego w obcym domu. Piotr przewracał się z boku na bok.
— Moja mama nie zrobiłaby mu krzywdy — powtarzał.
Drugiego dnia zadzwoniłam już o siódmej rano.
— Nie przesadzaj — usłyszałam od teściowej. — Dziecko musi się przyzwyczaić do różnych smaków.
Zacisnęłam zęby. Czułam się bezsilna. Przez kolejne godziny próbowałam skupić się na przygotowaniach do wesela siostry, ale każda myśl wracała do Stasia.
Trzeciego dnia zadzwoniła teściowa.
— Staś ma gorączkę — powiedziała bez emocji.
Serce mi stanęło.
— Co się stało? Jak wysoka?
— 38 stopni. Dałam mu syrop i śpi.
— Jadwiga! Przecież napisałam ci dokładnie, co robić w takiej sytuacji! Miałaś zadzwonić do mnie od razu!
— Nie dramatyzuj. Dzieci chorują.
Wybiegłam z sali weselnej i rozpłakałam się na schodach. Piotr próbował mnie pocieszyć, ale czułam tylko narastającą złość i bezradność.
Czwartego dnia wróciliśmy wcześniej niż planowaliśmy. Wpadliśmy do mieszkania teściowej bez zapowiedzi. Staś siedział na podłodze w piżamie, z czerwonymi policzkami i mokrymi włosami od potu. Na stole leżały puste opakowania po słodyczach.
— Co to ma być?! — wybuchłam.
Teściowa spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Przesadzasz! Dziecko musi mieć trochę radości! Nie możesz go trzymać pod kloszem!
Zebrało mi się na płacz i krzyk jednocześnie. Piotr próbował łagodzić sytuację:
— Mamo… mogłaś chociaż zadzwonić…
— Wy młodzi wszystko wiecie najlepiej! — rzuciła teściowa i wyszła do kuchni trzaskając drzwiami.
Zabrałam Stasia na ręce i poczułam jego gorące czoło przy mojej szyi. Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo zawiodłam siebie i jego. Chciałam dobrze — chciałam być odpowiedzialna matką i dobrą synową jednocześnie. Ale nie da się tego pogodzić, jeśli ktoś nie szanuje twoich granic.
Wieczorem siedzieliśmy z Piotrem w domu. Staś spał już spokojnie po lekach przeciwgorączkowych. Ja płakałam cicho w kuchni.
— Przepraszam cię — powiedział Piotr cicho. — Nie powinienem cię namawiać na ten wyjazd.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę można zaufać komuś tylko dlatego, że jest rodziną? Czy miłość do wnuka wystarczy tam, gdzie brakuje szacunku do matki?
To były najdłuższe cztery dni mojego życia. I wiem jedno: tego błędu już nigdy nie powtórzę.