Bez łóżeczka, bez pieluch: Powrót do domu, który złamał mi serce
„Nie ma łóżeczka? Ani pieluch? Michał, jak mogłeś?” Głos mi się łamał, kiedy stałam na progu naszego mieszkania z maleńką Zosią w ramionach, jeszcze owiniętą w szpitalny kocyk. Spojrzałam na niego – stał przy kuchennym blacie, z podkrążonymi oczami, jakby nie spał od tygodni. „Nie zdążyłem, Magda… Kierownik nie dał mi ani dnia wolnego. Pracowałem do późna codziennie. Obiecałem ci, że wszystko zrobimy razem…”
W tamtej chwili nie wiedziałam, czy mam płakać, czy krzyczeć. W środku czułam mieszaninę gniewu, smutku i niedowierzania. Przez wszystkie te noce w szpitalu wyobrażałam sobie powrót do domu – świeża pościel, łóżeczko przy naszym łóżku, półki pełne pieluch, chusteczek i tych wszystkich drobiazgów, których potrzebuje każda mama. Zamiast tego powitał mnie kurz na podłodze, sterta nieupranej bielizny i puste półki.
„Michał, ile razy cię prosiłam? Tylko o podstawowe rzeczy!” Łzy spływały mi po policzkach, a ja starałam się nie obudzić Zosi, która spała cicho. „Wiem… Ale nie mogłem. Kierownik powiedział, że jeśli wezmę wolne, mogę zapomnieć o podwyżce. A wiesz, jak bardzo potrzebujemy tych pieniędzy teraz, kiedy jest nas troje.”
Przypomniałam sobie rozmowy z mamą i siostrą przed porodem. „Magda, musisz być gotowa na wszystko. Mężczyźni często nie rozumieją, jak ważne jest wsparcie po narodzinach dziecka.” Śmiałam się wtedy – byłam pewna, że Michał będzie inny. Że on wszystko zrozumie.
Poszłam do łazienki i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na zamkniętej klapie sedesu i zaniosłam się cichym płaczem. Czułam się tak, jakby ktoś wrzucił mnie do lodowatej wody bez koła ratunkowego. Nie miałam siły na nic. Zosia zaczęła płakać – wiedziałam, że muszę wyjść.
Kiedy wyszłam z łazienki, Michał stał przy oknie i patrzył w dal. „Magda, przepraszam… Wiem, że zawaliłem. Po prostu… Nie wiem już co robić. Wszystko wydaje mi się za trudne.”
„Za trudne? A dla mnie nie?” wybuchnęłam szeptem przez zaciśnięte gardło. „To ja urodziłam twoje dziecko!” Zosia rozpłakała się jeszcze głośniej. W tym momencie zadzwonił mój telefon – to była moja siostra Marta.
„Magda? Jesteście już w domu? Jak Zosia?”
„Marta… Nic nie jest gotowe. Nie mamy nawet pieluch ani łóżeczka. Nie wiem co robić.” Głos mi się załamał.
„Już jadę!” odpowiedziała bez wahania.
Pół godziny później Marta była u nas z torbami z Rossmanna i Biedronki – pieluchy, chusteczki, nawet mały kocyk własnoręcznie wydziergany na drutach. „Wiesz przecież, że na Michała nie możesz liczyć w takich sprawach,” szepnęła mi do ucha, kiedy razem przewijałyśmy Zosię na prowizorycznym przewijaku z ręczników.
Michał siedział w salonie i patrzył w pustkę. Nie wiedziałam już co mu powiedzieć. We mnie ścierała się miłość do niego i żal za to, że zostawił mnie samą wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałam.
Tej nocy nie zmrużyłam oka nawet na chwilę. Zosia budziła się co dwie godziny – za każdym razem wstawałam sama, bo Michał nawet nie słyszał jej płaczu. W końcu szturchnęłam go: „Możesz choć raz wstać? To też twoje dziecko!”
Spojrzał na mnie przez sen: „Magda… Nie mogę już… Jestem wykończony.”
„A ja nie?” wyszeptałam przez łzy.
Przez kolejne dni Marta pomagała mi ile mogła – ale miała własną rodzinę i pracę. Mama przyjeżdżała tylko czasem – mieszkała w innym mieście. Michał dalej pracował całymi dniami, a gdy wracał do domu był nerwowy i milczący.
Pewnego wieczoru usypiając Zosię usłyszałam Michała rozmawiającego przez telefon z kimś z pracy:
„Nie dam już rady… Magda ciągle ma pretensje… Nie wiem co robić… Kierownik grozi mi zwolnieniem jeśli nie będę dostępny 24/7…”
Wtedy poczułam współczucie dla niego. On też był ofiarą tego systemu – systemu, w którym pracownik znaczy mniej niż maszyna. Ale nie potrafiłam mu wybaczyć tego, że zostawił mnie samą w najtrudniejszym momencie mojego życia.
Któregoś dnia postanowiłam usiąść z nim przy stole.
„Michał, tak dalej być nie może. Albo będziemy rodziną, albo się rozpadniemy. Nie uniosę tego wszystkiego sama.”
Spojrzał na mnie oczami pełnymi strachu i smutku: „Magda… Boję się… Boję się stracić pracę – wtedy wszyscy przepadniemy.”
„A ja boję się stracić siebie,” odpowiedziałam cicho.
Te słowa zawisły między nami jak mgła, która nie chce opaść.
Minęły tygodnie prób odnalezienia równowagi. Michał wynegocjował jeden wolny dzień w tygodniu; Marta pomagała mi kiedy tylko mogła; ja powoli uczyłam się akceptować fakt, że perfekcja nie istnieje.
Ale rana tamtego dnia ciągle boli. Czasem zastanawiam się – ile kobiet wokół mnie przeżywa to samo? Ile z nas milczy i znosi wszystko w samotności, bo system nie widzi naszych potrzeb?
Może nie jestem jedyna zagubiona między oczekiwaniami a rzeczywistością. Czy to błąd wierzyć, że sama miłość wystarczy? Czy Wy też czuliście się kiedyś tak bardzo samotni wśród najbliższych?