Zapomniana przez matkę, zatroskana o dziecko: Historia jednej nocy pełnej lęku i nadziei

— Kim pani jest? — głos mojej matki przeszył ciszę, jakby ktoś nagle rozbił szybę w środku nocy. Stałam w jej kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, a ona patrzyła na mnie z takim obcym, przestraszonym wyrazem twarzy, że aż zabolało mnie serce. — Mamo… to ja, Ania — odpowiedziałam cicho, próbując się uśmiechnąć, choć czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

To był trzeci raz w tym tygodniu, kiedy mnie nie poznała. Za każdym razem czułam się tak, jakby ktoś wyrywał mi kawałek duszy. Jeszcze rok temu śmiałyśmy się razem z głupich seriali i plotkowałyśmy o sąsiadkach. Teraz jej świat zamknął się w kilku powtarzających się pytaniach i lęku przed nieznanym.

Mój mąż, Jakub, czekał na mnie w samochodzie przed blokiem. Widziałam przez okno, jak nerwowo bębni palcami o kierownicę. Wiedział, że każda taka wizyta kończy się moim płaczem i milczeniem przez resztę dnia. Ale nie potrafiłam inaczej — to przecież moja mama.

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Jakub przytulił mnie bez słowa, a ja wtuliłam się w niego jak dziecko. Czułam pod sercem nasze maleństwo — cud, na który czekaliśmy tyle lat. Miałam już czterdzieści dwa lata, Jakub czterdzieści pięć. Lekarze mówili, że to ryzykowne, ale nie mogliśmy się doczekać. A teraz… teraz bałam się bardziej niż kiedykolwiek.

— Aniu, musisz odpocząć — powiedział cicho Jakub, głaszcząc mnie po włosach. — Myślisz tylko o mamie i o tym, co będzie…

— A jak ja też zachoruję? — przerwałam mu nagle. — Jak zapomnę nasze dziecko? Jak zapomnę ciebie?

Jakub spojrzał na mnie poważnie. — Nie wiemy, co będzie jutro. Ale dzisiaj jesteśmy razem. I będziemy walczyć.

Łatwo powiedzieć. Każdego dnia budziłam się z lękiem. Czy to już? Czy dziś zapomnę, gdzie położyłam klucze? Czy dziś nie rozpoznam własnej twarzy w lustrze? Choroba Alzheimera była jak cień czający się za rogiem — niewidoczny, ale zawsze obecny.

W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem, ale nikt nie wiedział, co naprawdę czuję. Nawet Jakub nie rozumiał do końca tego strachu — strachu przed utratą siebie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka mamy. — Pani Aniu, pani mama chodzi po klatce i pyta o swoją córkę. Mówi, że jej ukradliście…

Zostawiłam wszystko i pobiegłam do niej. Zastałam ją siedzącą na schodach, zdezorientowaną i przestraszoną. Uklękłam obok niej.

— Mamo, jestem tutaj. To ja, Ania.

Spojrzała na mnie długo, jakby próbowała sobie przypomnieć… aż nagle jej twarz rozjaśniła się uśmiechem.

— Aniu! Moja dziewczynka! — rzuciła mi się na szyję.

Poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie. Ale wiedziałam już wtedy: te chwile będą coraz rzadsze.

Wieczorem zadzwonił mój brat Michał z Gdańska.

— Anka, musimy coś zrobić z mamą. Nie możesz być z tym sama.

— Łatwo ci mówić — syknęłam przez łzy. — Ty masz swoją rodzinę daleko stąd! Ja tu jestem sama!

— Przecież masz Jakuba…

— On też ma swoją pracę! A ja… ja jestem w ciąży! Michał, boję się!

Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni, gapiąc się w ścianę. Czułam się rozdarta między obowiązkiem wobec matki a odpowiedzialnością za swoje dziecko. Czy jestem złą córką, jeśli oddam mamę do domu opieki? Czy jestem złą matką, jeśli poświęcę własne zdrowie dla niej?

Jakub próbował mnie pocieszać.

— Aniu, musisz myśleć też o sobie i o naszym dziecku. Twoja mama by tego chciała.

Ale czy naprawdę? Czy ona jeszcze wie, czego chce?

Nocami śniło mi się dzieciństwo: mama piekąca szarlotkę na niedzielę, jej śmiech podczas wspólnych spacerów po parku Skaryszewskim… Teraz ten śmiech ginął gdzieś w mroku choroby.

Któregoś dnia mama nie poznała nawet siebie w lustrze. Zaczęła krzyczeć na swoje odbicie: „Zostawcie mnie! Gdzie jest moja córka?”

Zadzwoniłam po karetkę. Lekarze zabrali ją do szpitala psychiatrycznego na obserwację.

Przez kilka dni żyłam jak we śnie: chodziłam do pracy, wracałam do pustego mieszkania i płakałam w poduszkę. Jakub był przy mnie cały czas, ale czułam się samotna jak nigdy dotąd.

W końcu przyszła decyzja: mama musi trafić do domu opieki.

Podpisałam papiery drżącą ręką. Michał przyjechał z Gdańska na jeden dzień — tylko po to, żeby podpisać razem ze mną i wrócić do swojego życia.

Odwiedziłam mamę tydzień później. Siedziała przy oknie i patrzyła na drzewa za ogrodzeniem.

— Dzień dobry — powiedziała cicho.

— Mamo… to ja.

Spojrzała na mnie długo i smutno pokiwała głową.

— Ładna pani jest…

Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. W drodze powrotnej poczułam pierwszy raz ruch mojego dziecka. Tak wyraźny kopniak pod sercem…

Zatrzymałam się na przystanku autobusowym i rozpłakałam się jak dziecko.

Czy będę dobrą matką? Czy moje dziecko kiedyś też będzie musiało patrzeć na mnie z lękiem i smutkiem? Czy można kochać kogoś tak mocno i jednocześnie tak bardzo się bać?

Czasem myślę: czy lepiej pamiętać wszystko — nawet ból i stratę — czy może lepiej zapomnieć? Co byście wybrali?