Gdy marzenie staje się przekleństwem – historia Zuzanny z Gdańska
Moje życie rozpadło się w sekundę – dosłownie. Jeszcze przed chwilą czułam pod stopami parkiet, czułam, jak muzyka płynie przez moje ciało, a potem… już tylko cisza i ból. Ale zanim do tego doszło, byłam zwykłą dziewczyną z Gdańska, która miała jedno marzenie: tańczyć. Nazywam się Zuzanna Maj i chcę wam opowiedzieć moją historię.
Wszystko zaczęło się pewnego zimowego wieczoru. Siedziałam w kuchni, kroiłam warzywa do zupy i zerkałam na zegar. Mój mąż, Paweł, znów się spóźniał. Ostatnio coraz częściej wracał późno, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że sprawdzam jego telefon, szukam zapachu obcych perfum na jego koszuli, liczę wiadomości na Messengerze. „Zuzka, nie wariuj” – powtarzałam sobie w myślach, ale nie mogłam przestać.
W końcu zadzwoniłam.
– Paweł? Gdzie jesteś?
– U Tomka, oglądamy mecz. Zaraz będę.
– Znowu? – mój głos drżał. – Ostatnio codziennie jesteś u Tomka.
– Przestań. Znowu zaczynasz? – rzucił i się rozłączył.
Wrócił po północy. Pachniał whisky i czymś jeszcze – czymś kobiecym. Nie wytrzymałam.
– Paweł, powiedz mi prawdę. Masz kogoś?
Zamilkł na chwilę, potem wzruszył ramionami.
– Może gdybyś nie była taka zaborcza…
Wybiegłam z mieszkania w kapciach i cienkim płaszczu. Śnieg padał gęsto, a ja szłam przed siebie bez celu. W końcu zatrzymałam się na przystanku tramwajowym i zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… on mnie zdradza.
– Wiedziałam! Zawsze był za ładny na porządnego chłopa! Wracaj do domu, Zuzka. Nie pozwól mu sobą pomiatać!
Ale ja nie wróciłam. Wsiadłam do pierwszego lepszego tramwaju i pojechałam do Oliwskiego Parku. Tam zawsze tańczyłam z koleżankami jako dziecko. Usiadłam na ławce i płakałam. Nagle ktoś usiadł obok mnie – starszy pan z psem.
– Pani płacze? – zapytał cicho.
– Tak…
– Wie pani, co robię, gdy jest mi źle? Tańczę z moją Luną. – Uśmiechnął się i pogładził psa po głowie.
Wróciłam do domu nad ranem. Paweł już spał. Przez kilka dni unikaliśmy się jak ognia. W końcu powiedział:
– Zuzka, musimy pogadać. To nie ma sensu.
– Co nie ma sensu? Nasze małżeństwo?
– Tak. Poznałem kogoś…
To był koniec. Spakowałam walizkę i pojechałam do mamy na Morenę. Mama przyjęła mnie z otwartymi ramionami, ale od razu zaczęła swoje:
– A nie mówiłam? Trzeba było słuchać matki! Ja od razu wiedziałam, że ten Paweł to nie jest materiał na męża!
Przez kilka tygodni leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Nie jadłam, nie spałam, nie odbierałam telefonów od przyjaciółek z zespołu tanecznego. W końcu Basia przyszła do mnie osobiście.
– Zuzka! Wstawaj! Mamy występ za dwa tygodnie! Nie możesz nas zostawić!
– Nie dam rady…
– Dasz! Jesteś najlepsza! Pamiętasz nasz pierwszy konkurs w Sopocie? Wtedy też mówiłaś, że nie dasz rady!
Dałam się namówić. Wróciłam na salę treningową. Czułam się jak cień samej siebie, ale kiedy usłyszałam muzykę… znów poczułam życie w żyłach.
Dzień występu był jak sen. Sala w Domu Kultury była pełna ludzi. Mama siedziała w pierwszym rzędzie i płakała ze wzruszenia. Tańczyłyśmy ognistą sambę – ja, Basia i Magda. Kiedy skończyłyśmy, publiczność zerwała się z miejsc.
Po występie podszedł do mnie mężczyzna w garniturze.
– Pani Zuzanno? Jestem Michał Nowak z Teatru Muzycznego w Gdyni. Chciałbym zaprosić panią na przesłuchanie do naszego zespołu.
Nie mogłam uwierzyć! To było moje największe marzenie!
Przez kolejne tygodnie żyłam jak we śnie. Przesłuchanie poszło świetnie – dostałam angaż! Mama była dumna jak paw, a nawet Paweł zadzwonił z gratulacjami (jego nowa dziewczyna rzuciła go po miesiącu).
Ale wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Wracałam późnym wieczorem z próby generalnej. Padał deszcz ze śniegiem, a ja biegłam na tramwaj przy Grunwaldzkiej. Nagle zza rogu wyjechało auto – kierowca był pijany. Uderzył we mnie z impetem.
Obudziłam się w szpitalu. Mama siedziała przy moim łóżku i płakała.
– Zuzka… lekarze mówią, że… że możesz już nigdy nie chodzić…
Nie docierało to do mnie. Przecież miałam tańczyć! Miałam żyć!
Przez pierwsze tygodnie byłam jak roślina. Leżałam i patrzyłam w okno. Mama próbowała mnie pocieszać:
– Zuzka, dasz radę! Są tancerze na wózkach! Możesz być jedną z nich!
Ale ja nie chciałam słuchać.
Przyjaciółki odwiedzały mnie coraz rzadziej – miały swoje życie, swoje treningi, swoje sukcesy. Ja miałam tylko cztery ściany i matkę, która coraz częściej krzyczała:
– Przestań się nad sobą użalać! Inni mają gorzej!
A ja miałam ochotę krzyczeć jeszcze głośniej: „To nie twoje życie się skończyło!”
Pewnego dnia przyszedł Michał z teatru.
– Zuzka… wszyscy za tobą tęsknią. Może chociaż przyjdziesz na próbę? Popatrzysz?
Nie chciałam widzieć ich szczęścia.
Minęły miesiące. Mama zaczęła chorować – serce nie wytrzymywało napięcia. Musiałam nauczyć się żyć sama: gotować z wózka, robić zakupy przez internet, prosić sąsiadkę o pomoc przy wniesieniu zakupów na czwarte piętro bez windy (takie są gdańskie kamienice).
Któregoś dnia usłyszałam muzykę dobiegającą z podwórka. Spojrzałam przez okno – dzieci tańczyły breakdance na betonie.
Coś we mnie pękło.
Poprosiłam mamę:
– Mamo… zawieź mnie do Domu Kultury.
– Po co?
– Chcę spróbować tańczyć… inaczej.
Na sali spojrzeli na mnie dziwnie – dziewczyna na wózku? Ale instruktorka uśmiechnęła się szeroko:
– Zuzanna! Czekałyśmy na ciebie!
Pierwszy taniec był koszmarem – przewróciłam się razem z wózkiem i rozbiłam sobie łuk brwiowy. Dziewczyny podbiegły:
– Nic ci nie jest?
Zaśmiałam się przez łzy:
– Chyba muszę wymyślić własny styl!
Zaczęłyśmy ćwiczyć układ specjalnie dla mnie – samba na kółkach! Po kilku miesiącach wystąpiłyśmy na festiwalu integracyjnym w Warszawie. Publiczność płakała razem ze mną.
Paweł przyszedł po występie:
– Zuzka… przepraszam za wszystko.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Już ci wybaczyłam. Ale teraz tańczę dla siebie.
Mama była dumna jak nigdy wcześniej.
Dziś prowadzę warsztaty tańca dla osób z niepełnosprawnościami w Gdańsku i wiem jedno: życie potrafi złamać człowieka, ale można nauczyć się tańczyć nawet wtedy, gdy świat wali się w gruzy.
Czy naprawdę musimy stracić wszystko, żeby docenić to, co mamy? A może siła rodzi się właśnie wtedy, gdy wydaje nam się, że już jej nie mamy? Czekam na wasze historie.