Siła modlitwy w samotności: Historia Marii z Poznania
— Mamo, nie możemy cię już odwiedzać tak często. Mamy swoje życie — powiedziała Agnieszka, moja córka, patrząc na mnie z lekkim zniecierpliwieniem. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a ja czułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan. Próbowałam nie pokazać po sobie bólu, ale dłonie zaczęły mi drżeć. — Rozumiem — odpowiedziałam cicho, choć wcale nie rozumiałam. Przecież całe życie poświęciłam dzieciom. Dla nich rezygnowałam z własnych marzeń, pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. A teraz zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na Jeżycach, gdzie każdy kąt przypominał mi o ich dzieciństwie.
Od śmierci męża minęło już osiem lat. Wtedy jeszcze dzieci przyjeżdżały częściej — może z litości, może z poczucia obowiązku. Teraz mają swoje rodziny, swoje sprawy. Syn, Tomek, mieszka w Warszawie i dzwoni raz na miesiąc. Agnieszka jest bliżej, ale zawsze zajęta pracą i wnukami. Zostałam tylko ja i cisza, która wieczorami stawała się nie do zniesienia.
Początkowo próbowałam wypełnić pustkę codziennymi obowiązkami: zakupy, sprzątanie, gotowanie. Ale ile można gotować dla jednej osoby? Ile razy można myć te same okna? Z czasem zaczęłam unikać lustra — nie chciałam patrzeć na kobietę, która została sama, choć całe życie była otoczona ludźmi.
Najgorsze były święta. W Wigilię czekałam przy stole nakrytym dla czterech osób, choć wiedziałam, że nikt nie przyjdzie. Dzwoniłam do dzieci, ale słyszałam tylko: — Mamo, w tym roku spędzamy święta u teściów. Może wpadniemy po Nowym Roku? — Oczywiście — odpowiadałam i odkładałam słuchawkę z ciężkim sercem.
Któregoś wieczoru usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się nikomu niepotrzebna. Wtedy przypomniałam sobie słowa mojej mamy: „Kiedy nie masz już nikogo, zawsze możesz zwrócić się do Boga”. Sięgnęłam po stary różaniec i zaczęłam się modlić. Najpierw nieporadnie, z płaczem w głosie. Prosiłam Boga o siłę i o to, by dzieci choć raz pomyślały o mnie z czułością.
Z czasem modlitwa stała się moją codziennością. Każdego ranka siadałam przy oknie i szeptałam pacierz. Zaczęłam chodzić do kościoła na poranne msze. Tam spotkałam inne kobiety w podobnej sytuacji — wdowy, samotne matki, starsze panie opuszczone przez rodziny. Rozmawiałyśmy po nabożeństwie przy herbacie w zakrystii. Okazało się, że nie jestem jedyna.
Pewnego dnia podeszła do mnie pani Zofia. — Mario, widzę cię tu codziennie. Może chciałabyś dołączyć do naszego koła różańcowego? — zapytała z uśmiechem. Zgodziłam się bez wahania. Spotkania stały się dla mnie ratunkiem. Razem modliłyśmy się za nasze rodziny, dzieliłyśmy się troskami i radościami.
Zaczęłam dostrzegać drobne cuda: ktoś zostawił mi świeże bułki pod drzwiami; sąsiadka zaprosiła na kawę; ksiądz proboszcz poprosił mnie o pomoc przy organizacji festynu parafialnego. Poczułam się potrzebna.
Jednak ból po odrzuceniu przez dzieci nie mijał. Często zastanawiałam się: co zrobiłam źle? Czy byłam zbyt surowa? Czy za mało ich kochałam? Próbowałam rozmawiać z Agnieszką, ale ona zawsze była zajęta. — Mamo, nie przesadzaj. Przecież dzwonię do ciebie co tydzień! — mówiła zirytowana.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i napisałam do Tomka długi list. Opisałam mu swoje uczucia — samotność, tęsknotę i żal. Poprosiłam tylko o jedno: żeby czasem zadzwonił bez powodu, żeby zapytał jak się czuję.
Odpisał po tygodniu: „Mamo, przepraszam. Nie wiedziałem, że tak to przeżywasz. Postaram się częściej dzwonić”. I rzeczywiście — zaczął dzwonić co kilka dni. Rozmowy były krótkie, ale dawały mi nadzieję.
Z Agnieszką było trudniej. Pewnego dnia przyszła do mnie niespodziewanie z wnuczką. Była zmęczona i rozdrażniona. — Mamo, przepraszam za wszystko. Czasem mam wrażenie, że oczekujesz ode mnie za dużo… Ja też mam swoje problemy — powiedziała ze łzami w oczach.
Przytuliłyśmy się wtedy pierwszy raz od lat. Poczułam ulgę i przebaczenie — zarówno dla niej, jak i dla siebie.
Dziś wiem, że samotność to nie wyrok. Modlitwa nauczyła mnie pokory i wdzięczności za to, co mam. Dzięki wierze odzyskałam spokój ducha i odwagę do rozmowy z dziećmi o swoich uczuciach.
Czasem patrzę przez okno na ludzi spieszących się do pracy i myślę: ile z nich czuje się tak samo samotnych jak ja kiedyś? Czy potrafią znaleźć siłę w sobie albo w Bogu? Czy warto czekać na cud czy może lepiej samemu zrobić pierwszy krok?
Może właśnie o to chodzi w życiu — by nauczyć się przebaczać i prosić o przebaczenie… Nawet jeśli boli.