„Babcia, nie służąca!” – Moja walka o własne życie po sześćdziesiątce
– Mamo, możesz dzisiaj odebrać Olę z przedszkola? – głos Kasi brzmiał jak rozkaz, nie prośba. Stałam przy kuchennym blacie, w rękach ściskałam kubek z herbatą. Była środa, godzina trzynasta. Właśnie miałam wyjść na spacer, bo pierwszy raz od tygodnia nie padało.
– Kasiu, dziś miałam plany… – zaczęłam nieśmiało.
– Mamo, przecież jesteś na emeryturze! – przerwała mi zirytowana. – Co ty możesz mieć takiego ważnego?
Zamilkłam. Znowu poczułam to znajome ukłucie w żołądku. Jakby ktoś wymazywał mnie z własnego życia. Przecież zawsze byłam dla nich – dla Kasi, dla Pawła, dla wnuków. Ale czy to znaczy, że już nigdy nie mogę być tylko dla siebie?
Kiedy przechodziłam na emeryturę dwa lata temu, wyobrażałam sobie zupełnie inne życie. Wreszcie czas na książki, podróże, na naukę włoskiego, o której marzyłam od lat. Chciałam pojechać nad morze poza sezonem, kiedy fale szumią tylko dla mnie. Zapisać się na jogę, może nawet na kurs tańca. Ale rzeczywistość okazała się inna.
– Babciu, a zrobisz mi naleśniki? – Ola wbiegła do kuchni z tornistrem większym od siebie.
– Kochanie, babcia dziś nie ma już siły… – próbowałam tłumaczyć.
– Ale mama mówiła, że zawsze robisz najlepsze! – spojrzała na mnie tymi wielkimi oczami.
Jak tu odmówić? Znowu odłożyłam własne plany. Zamiast spaceru – smażenie naleśników i odrabianie lekcji z Olą. Wieczorem bolały mnie plecy i głowa. Przez okno patrzyłam na zachód słońca i czułam się jak więzień we własnym domu.
Następnego dnia zadzwonił Paweł:
– Mamo, możesz zostać z Antosiem w sobotę? Mamy z Anią ważną sprawę do załatwienia.
– Pawle, chciałam pojechać do teatru… – powiedziałam cicho.
– Ale przecież możesz innym razem! Antoś tak się cieszy na spotkanie z tobą!
Znów poczułam się winna. Przecież kocham wnuki. Ale czy to znaczy, że nie mam prawa do własnych marzeń?
Wieczorem zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Zosi:
– Zosiu, czy ty też masz wrażenie, że po sześćdziesiątce stajesz się niewidzialna? Że wszyscy traktują cię jak pomoc domową?
Zosia westchnęła:
– Oj tak… U mnie to samo. Czasem mam ochotę wyjechać gdzieś daleko i nie odbierać telefonu.
Wtedy postanowiłam: muszę coś zmienić. Inaczej nigdy nie będę żyła swoim życiem.
Następnego dnia rano usiadłam przy stole z Kasią i Pawłem. Ręce mi się trzęsły.
– Dzieci, muszę wam coś powiedzieć. Kocham was i kocham moje wnuki. Ale nie mogę być zawsze na każde zawołanie. Chcę mieć czas dla siebie. Chcę spełniać swoje marzenia.
Kasia spojrzała na mnie zdziwiona:
– Ale mamo… Przecież zawsze byłaś dla nas.
– Byłam, bo chciałam. Ale teraz chcę też być dla siebie. Czy to takie złe?
Paweł spuścił wzrok:
– Myśleliśmy, że to dla ciebie przyjemność…
– Oczywiście, że lubię spędzać czas z wnukami! Ale nie chcę być tylko babcią na dyżurze. Chcę mieć prawo powiedzieć „nie” bez poczucia winy.
Zapadła cisza. Widziałam w ich oczach rozczarowanie i niezrozumienie. Ale pierwszy raz od dawna poczułam ulgę.
Przez kilka dni było chłodno między nami. Kasia przestała dzwonić tak często. Paweł pisał krótkie wiadomości. Bolało mnie to, ale wiedziałam, że muszę wytrwać.
W końcu zadzwoniła Kasia:
– Mamo… Przepraszam. Nie pomyślałam o tym, że ty też masz swoje życie. Po prostu tak bardzo ci ufamy i tak bardzo cię potrzebujemy…
Popłakałam się ze wzruszenia.
– Kasiu, zawsze będę was kochać i pomagać wam, ale muszę też zadbać o siebie.
Od tamtej pory zaczęłam powoli realizować swoje plany. Zapisałam się na kurs włoskiego w domu kultury. Pojechałam nad morze sama – pierwszy raz w życiu! Chodzę na jogę i spotykam się z Zosią na kawie bez wyrzutów sumienia.
Dzieci nauczyły się planować wcześniej i pytać mnie o dostępność. Czasem nadal czuję ukłucie winy, gdy odmawiam – ale już wiem, że mam do tego prawo.
Czułam się, jakbym zdradziła jakiś niewidzialny kodeks „dobrej babci” – ale czy naprawdę bycie dobrą babcią oznacza rezygnację z siebie? Czy nie zasługuję na własne życie po tylu latach poświęceń?
A wy? Jak myślicie – gdzie kończy się obowiązek wobec rodziny, a zaczyna prawo do własnego szczęścia?