„U mnie się je to, co jest na stole” – historia o tym, jak moja mama wyrzuciła moje jedzenie, bo „jej dom, jej zasady”

– Nie będziesz mi tu wybrzydzać przy stole! – głos mamy odbił się echem po kuchni, a ja poczułam, jak ściska mi się gardło. Stałam z plastikowym pojemnikiem w ręku, w którym miałam swoje przygotowane wcześniej jedzenie: gotowany ryż, pierś z kurczaka i brokuły. Mama spojrzała na mnie z wyrzutem, a potem na moją młodszą siostrę, Zosię, która już zaczynała się krzywić na widok mojej „dziwnej diety”.

– Mamo, ja po prostu nie chcę już jeść smażonych kotletów i ziemniaków z masłem. Źle się po tym czuję – próbowałam spokojnie tłumaczyć, choć czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność.

– U mnie się je to, co jest na stole. Nie będziesz mi tu robić cyrków! – Mama podniosła głos jeszcze bardziej. – Zosia patrzy na ciebie! Jak ona teraz ma jeść normalnie?

Zosia spuściła wzrok. Miała dwanaście lat i już zaczynała mieć kompleksy na punkcie swojego wyglądu. Widziałam, jak patrzy na mnie z mieszanką podziwu i lęku. Wiedziałam, że dla niej jestem wzorem, ale też kimś, kto burzy rodzinny porządek.

Mama podeszła do mnie szybkim krokiem, wyrwała mi pojemnik z rąk i bez słowa wrzuciła go do kosza. Usłyszałam głuchy odgłos plastiku uderzającego o dno śmietnika. Poczułam łzy napływające do oczu.

– To jest mój dom i moje zasady! – powiedziała stanowczo. – Jak ci nie pasuje, to możesz nie przychodzić.

Wyszłam do przedpokoju, próbując się uspokoić. Słyszałam jeszcze, jak mama mamrocze coś pod nosem o „wymysłach” i „modzie na głodzenie się”.

Od dziecka w naszym domu jedzenie było wszystkim. Mama smażyła schabowe w niedzielę, piekła serniki na każdą okazję i zawsze powtarzała: „U nas kobiety są przy kości, taka nasza uroda”. Tata nigdy nie komentował naszego wyglądu, ale też nie stawał po mojej stronie.

Kiedy byłam mała, nie zwracałam uwagi na to, co jem. Ale w gimnazjum zaczęły się docinki kolegów: „Gruba Kaśka”, „Baleron”. Bolało. Wtedy postanowiłam coś zmienić. Zaczęłam czytać o zdrowym odżywianiu, ćwiczyć w domu z YouTube’em. Mama patrzyła na to z pobłażaniem.

– Przejdzie ci – mówiła. – Każda z nas miała taki okres.

Ale mi nie przeszło. W liceum schudłam dziesięć kilo. Zaczęłam czuć się lepiej ze sobą. Ale każda wizyta w domu była walką.

– Czemu nie możesz być jak inne dziewczyny? – pytała mama. – Wszyscy jedzą normalnie.

– Mamo, to nie jest normalne dla mnie – odpowiadałam cicho.

Najgorzej było podczas rodzinnych uroczystości. Ciotki komentowały:

– Ooo, Kasia znowu na diecie? Co ty sobie robisz dziecko?

Albo:

– Jak tak dalej pójdzie, to cię chłop nie zechce! Faceci lubią kobiety z czymś do złapania!

A ja milczałam i czułam się coraz bardziej obca we własnej rodzinie.

Pamiętam jedną Wigilię. Mama specjalnie zrobiła dla mnie sałatkę bez majonezu. Było mi wtedy tak przykro, bo wszyscy patrzyli na mnie jak na dziwoląga. Babcia szeptała do mamy:

– Może ona chora? Może coś jej dolega?

A ja chciałam tylko jeść to, po czym czuję się dobrze.

Z czasem zaczęłam rzadziej odwiedzać dom rodzinny. Każda wizyta kończyła się kłótnią albo cichą wojną spojrzeń przy stole. Mama nie rozumiała mojego wyboru i traktowała go jak atak na siebie.

Najbardziej bolało mnie to, że Zosia zaczęła powtarzać za mamą:

– Po co się tak męczysz? Przecież jesteś ładna taka jaka jesteś.

Ale widziałam też, że coraz częściej patrzy w lustro z niezadowoleniem.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana:

– Kasia… koleżanki śmiały się ze mnie na WF-ie…

Serce mi pękło. Chciałam ją przytulić i powiedzieć: „Jesteś piękna”, ale wiedziałam, że to nie wystarczy.

Zadzwoniłam do mamy.

– Mamo, Zosia potrzebuje wsparcia. Może byśmy razem poszły na spacer? Albo ugotowały coś zdrowego?

– Nie będziesz mi tu wychowywać dziecka! – usłyszałam w słuchawce. – Ja wiem lepiej!

Czułam się bezsilna. Chciałam pomóc siostrze, ale każda próba kończyła się awanturą.

Z czasem nauczyłam się stawiać granice. Przestałam przepraszać za swoje wybory. Kiedy mama wyrzuciła moje jedzenie po raz kolejny, po prostu wyszłam z domu bez słowa.

Zosia napisała mi potem SMS-a:

– Kasia… tęsknię za tobą. Chciałabym być taka odważna jak ty.

Odpisałam jej: „Jesteś silniejsza niż myślisz”.

Dziś wiem, że nie zmienię mamy ani całej rodziny. Ale mogę być wsparciem dla Zosi i dla siebie samej.

Czasem zastanawiam się: czy lojalność wobec rodziny zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie? Czy można kochać bliskich i jednocześnie być wiernym sobie?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?